[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie spoglądając naStephena, wymamrotała: - Moim ostatecznym celem jest być LPC36.Alemogę pracować dla CPS37 i robić też inne rzeczy.Pomagać ludziom,którzy tego potrzebują.Zauważyła, że przytaknął jej punktowi widzenia, ale nie potrafiłaokreślić, na ile był tym zainteresowany.Nawet jej to nie obchodziło.- Nie wiem - kontynuowała Sylvia, bardziej do Stephena niż doniej - ale nie lubię tego pomysłu.Biorąc pod uwagę z kim będzie siękontaktować.- Cóż, to szlachetne aspiracje pani Andrews.Powinna pani być zniej dumna.- Tak oczywiście, oczywiście.Jesteśmy dumni.Racja.Matka prawie cofnęła jej pieniądze na czesne, kiedyzmieniła kierunek, jeśli tata nie wybiłby jej tego z głowy.To ją zaskoczyło,bo zazwyczaj popierał jej matkę, która kontrolowała każdy jej ruch,kierując nią po mistrzowsku jak marionetką.To, że się w czymś takim niezgodzili było zaskoczeniem dla Candance.- Stephen, mam świetny pomysł - zaćwierkała nagle Sylvia.- Poślubie jedziemy do naszego domu nad jeziorem.Mógłbyś wpaść z wizytą,36Licensed Professional Counselor Profesjonalny doradca zawodowy37Child Protective Services Organizacja broniąca praw dzieci187oczywiście zawsze jesteś mile widziany, możesz zostać dłużej, jeśli niemasz innego zakwaterowania.Może razem z Candace będziecie moglilepiej się poznać.- Dziękuję, pani Andrews - powiedział gładko.- Prawdopodobnieskuszę się na tę propozycję.Nie odwracał wzroku od Candace.Poczuła się jak uwięziona podmiotłą mysz, co sprawiło, że zaczęła się gotować w środku.Biorąc oddech,sięgnęła po szklankę wody, nienawidząc sposobu, w jaki trzęsła się jejręka.Nienawidząc tego, jak jej oddech próbuje przebić się przez cały tenszlam.Tonie.Opada na dno.- Myślę, że ktoś tak piękny jak ty musi się pewnie z kimś terazspotykać - powiedział Stephen.Szklanka zamarła w połowie drogi do jej ust.Teraz.Więc jąpamiętał.Ale nie to powodowało jej drżenie.Całą noc próbowała myślećo Brianie.Jego wizerunek w jej umyśle powodował jej rozpaczliwewestchnienie, odliczając do trzech przed słodkim zapomnieniem.zorientowała się, że może zupełnie stracić głowę.Na oczach wszystkich.W tym momencie wydawało jej się, że każda para oczu wpomieszczeniu skierowana jest na nią, chociaż prawdę mówiąc, tylkoStephen i jej matka na nią patrzyli.Inni rozmawiali między sobą,szczerząc się do szczęśliwej, zbyt idealnej pary, migdalącej się do siebienawzajem nad szampanem i filetem mignon u szczytu stołu.Patrzyła nato wszystko na coś nierealnego.Powoli, Candace odłożyła szklankę, nie biorąc nic do picia.- Jest ktoś taki - powiedziała cicho.188- Nonsens - zaprotestowała matka, posyłając jej morderczespojrzenie, które łatwo zignorowała.- Nie spotyka się z nikim, Stephen.Wcale.To była prawda, czyż nie? Nie spotyka się z nikim.Ale.- Jestem w kimś zakochana - powiedziała pewnie, wpatrując siętwardo w Sylvię Andrews.- Może z nim nie jestem, ale moje serce&- Przestań natychmiast - powiedziała matka, praktycznie sycząckażde słowo.- Jeśli jeszcze raz usłyszę o tym chłopaku, nie daj Boże&Tylko jedno niewinne pytanie mogło doprowadzić jej świat dozagłady.Zadała je Michelle, pochylając się nad stołem z miejscanaprzeciwko Stephena.- Kto to jest?Przerażona Candace spojrzała ponad stołem na kochającą,zaciekawioną twarz kuzynki.- Michelle, ja.Możemy o tym porozmawiać pózniej?Brew Michelle powędrowała ku górze.- Cóż, jasne, jeśli tego chcesz.Jestem tylko ciekawa.Niewiedziałam, że się kimś interesujesz.- Ona wciąż o niczym nie wie? - nagliła Sylvia.Zaczęły przyciągaćspojrzenia innych.- Cóż, to sięga nowego dna, nie sądzisz Candace?Myślę, że Michelle powinna chociaż wiedzieć, co próbowałaś zrobić.Głos Candace był ledwie słyszalnym szeptem.Biorąc pod uwagępuls, który słyszała w swoich uszach, ledwie sama się słyszała.- Mamo, proszę cię, przestań.- Wstydzisz się swojego zachowania? Powinnaś.189Kiedy twarz Sylvii zaczęła rozpływać się przed jej oczami, Candacespokojnie zdjęła serwetkę z kolan i położyła ja na stole, odsuwając krzesłoi wstając.Stephen natychmiast zaczął wstawać.- Przepraszam, potrzebuję wyjść na powietrze.- Candace Marie, nie skończyłam.Siadaj.- Ja skończyłam.Jeśli masz mi coś jeszcze do powiedzenia, musiszpodnieść swoją dupę z krzesła i wyjść ze mną.- Wśród zdziwionychwdechów i szokującej ciszy, odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi,zaciskając dłonie w pięści przy swoich bokach.Kilka krzeseł szurało za jejplecami.Cudownie.Ile osób wyjdzie, by być tego świadkiem? Trzęsła siętak bardzo, a jej serce biło tak szybko, że myślała że zemdleje.Gorące łzycisnęły się jej do oczu, pobudzane odgłosem kroków, zostawiały ciepłeślady na jej policzkach, które o dziwo były pocieszające.Wreszcie, szczęśliwie, wyszła na duszne powietrze na zewnątrzdomu ciotki i wuja.Było duszno, ale znacznie bardziej duszna atmosferaw tej jadalni.Tu niebo było ogromne i zabarwione zmierzchem.Zwierszcze były radosne, a ona czuła, że może wreszcie odetchnąć.Domomentu, kiedy matka chwyciła ją za ramię i odwróciła do siebie.Obokstała Michelle i tata Candace, który był wysoki, surowy i wyglądał namocno wkurzonego.Kilka sekund pózniej wybiegł jej starszy brat,Jameson.- Nie mogę uwierzyć w to, co tam słyszałem - grzmiał jej ojciec.-Jeśli jeszcze raz usłyszę, że tak traktujesz matkę&- Co z moim szacunkiem, tato? Jako dorosłego członka tej rodziny,nie licząc, że jako twojej córki? Kiedy, do diabła, będzie moja kolej, żebymnie okazać szacunek?190- Wtedy, kiedy się tego nauczysz - pękła Sylvia.- Kiedy nauczyszsię zachowywać jak dorosła i podejmować dojrzałe decyzje.Kiedybędziesz unikać epizodów takich jak ten, którego przed chwilą byliśmyświadkiem, wtedy będzie twoja kolej.- Ciociu Syl - zaczęła Michelle, próbując wejść jej w słowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]