[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.jakby wyparowała; tylko stopiony zegarek po niej został i nadpalona legitymacja szkolna.Podwójny pogrzeb odbył się na tym samym cmentarzu, na którym teraz chowano Halinę Chmurę, ale wszyscy wiedzieli, że jedna z trumien, ta bogata i złocona, jest pusta.Jedni mówili, że Jagience udało się wydostać i uciekła, wróci, żeby się zemścić na Dominice, inni, że jak tam mogła uciec, z takiego piekła nikt by nie uciekł, anieli ją prosto do nieba zabrali, bo zginęła niewinnie, taka śliczna blondyneczka.Jeszcze inni uważali, że wprawdzie Jagienka nie zginęła, ale wyszła z tego okrutnie poparzona, jedna wielka blizna, zamiast dawnej Jagienki potwór z dzikiego mięsa.Ktoś, chyba Krysia Śledź, przysięgał, że ją widział, na wcza-sach była w Dziwnowie, twarz zakryła, uciekła, na sto pięćdziesiąt procent ona.Rodzice Jagienki po całej afe-rze wyprowadzili się z Wałbrzycha i to był dla niektórych argument, no tak, wyjechali, żeby się córką z dala od Wałbrzycha zająć, wszystko jasne.Do Enerefu na operacje plastyczne ją wywieźli i teraz Jagienki nikt by nie poznał, bo odmieniona, wypiękniona jak ta Stefani z Powrotu do Edenu, którą krokodyl uszkodził, a dobry doktor naprawił.Dominika czuła na sobie oczy żałobników, ciekawe, podejrzliwe, czasem wyraźnie nieprzyjazne, jakby złe, że nie znajdowały odpowiedzi na swoje pytania i że po tych latach spędzonych poza Wałbrzychem nadal jest zagadką.Wciągała w płuca powietrze przesiąknięte węglową wonią śniegu, kwiatów i czegoś nieokreślonego, zapaszku, jaki czasem zostaje w win-dzie po starych ludziach, którym nie udało się w sklepie dostać tego, co chcieli.Kobiety w futrach jak stogi siana, w małych włochatych kapelusikach, w kozaczkach, których obcasy grzęzły w śniegu, mężczyźni z czapka-mi w dłoniach, jakieś dwie z tak samo ufarbowanymi włosami, w paski jasne i ciemne, jak przejście dla pieszych, Dominika rozpoznała w nich szkolne koleżanki z Babela, Aldonę i Dankę.Modesta Ćwiek, krawcowa z Piaskowej Góry i rywalka Haliny do tytułu najlepszej specja-listki od kreacji codziennych i wyjściowych, teraz, gdy tyle tanich chińskich poliestrów i zachodnich szmatlandów, bezrobotna, co rusz wycierała skrajem szala wielkie okulary o podwójnych szkłach.Śmy szyły na wyścigi, to były czasy, szepnęła do męża Ćwieka; to se ne wra-ti, mamuśka, szeptem odparł Ćwiek.Szepty, Dominika słyszała je, a raczej czuła, rozszeptali się żałobnicy; w śpiączce była ta Chmura, rok spała, a gdzie tam rok, wszystkiego siedem miesięcy, te bogate Żydy z Ameryki jej pomagają, kto wie, co ona tam robi, o co w tym chodzi? A ta Grażynka, pamięta pani, co się puszczała na lewo i prawo? Żadne Żydy, pani mówię, oni tam akurat nie swojemu pomogą, tej Chmurze Grażynka robotę nagrała, pałac, nie dom ma w Enerefie, z balkonikami, kolumienkami, dwoma garażami, w dupie jej się poprzewracało, pani patrzy, na pogrzeb nawet nie przyjechała.A tam, przyjechać miała, pani by akurat przyjechała? Bała się, że zaraz skakać koło niej zaczną, w tyłek jej wchodzić, Grażynka to, Grażynka tamto, śmo, załatw pracę, przyślij zaproszenie, tego wciśnij na budowę, tą do truskawek czy do sprzątania.Ma zapraszać, żeby jakaś młodsza jej się koło chłopa w trymiga zakręciła? Pan Bóg daje kupca, a diabeł faktora! Się babie udało, oj, udało, takiego Niemca złapać, mój Boże.A ta Chmura stara panna.Bo to fidrygoł był zawsze, fiksum-dyrdum, proszę pa-nią, kaczka dziwaczka.Ta homoniewiadomo od doktora Lipki, pani patrzy, znów koło niej, że tego nie wyleczą jakoś; lekarzem jest podobno jak ojciec, ale, proszę pa-nią, co to za ginekolog baba, ja bym nie poszła, żeby mi baba tam grzebała, a pani? A w życiu, baba na pediatrę to jeszcze, czy dentystę, ale żeby baba babie, to, proszę panią, nie tego.Tej Chmury matka, ta mała gruba w nutriach, to podobno zwariowała, słyszała pani? pod Babelem jakąś dziewczynę, proszę panią, napadła, pobiła w samą Wigilię.Co pani powie? Jadzia też czuła zwróco-ne ku nim spojrzenia, zasysała się w sobie, ściągnęła usta w kurzą dupkę, jakby się bała, że wciśnie się przez nie ciekawość żałobników.Wzięła córkę pod rękę i trzymała ją tak, jakby zasłaniała się swoim dzieckiem i go broniła, patrzcie, mam córkę, wcale nie jestem sama i nie umrę sama; i wara mi od niej, bo jak Leokadię pogonię.Jak to jest, zadumała się Jadzia, że ci sami sąsiedzi raz, brawo, Jadzia, Jadziunia.ale księżą matkę pogoniłaś, głupią krowę, a potem gotowi rzucić się i zadziobać każdego, kto trochę odstaje? W swoich nutriach Jadzia wyglądała jak niedźwiedź i Dominika myślała właśnie o niedźwie-dziu, dlaczego jej babcia przed śmiercią widziała tańczącego niedźwiedzia, skąd nagle niedźwiedź w opowieści babcinej, skoro nie ma go w albumie, źródle wszystkich znanych jej historii? Dominika uśmiechnęła się na wspomnienie zdjęć, które podczas świąt, ostatnich w życiu Haliny Chmury, zrobiła jej na tle choinki.Poczekaj, poprosiła staruszka, poczekaj, się trochę podpicuję, i po-człapała do drugiego pokoju, skąd po piętnastu minutach wyszła w tureckim swetrze w czerwono-fioletowe wzory i niebieskiej apaszce, jej ogniste włosy sterczały na wszystkie strony, a usta, pociągnięte różową pomadką Jadzi, uśmiechały się szelmowsko.Matko Boska, ale se mamusia fontazia pod szyją wywiązała, do cyrku się mamusia szykuje czy co? przewróciła oczami jadzia, Dominice jednak podobała się babcia ognistowłosa z kokardą, z której jej twarz wyrastała jak uschnięty kwiatowy pączek.Gdy po śmierci Haliny Dominika oglądała stary album, przedmiot swojej dziecinnej fascynacji, zobaczyła na ostatniej stronie wykonaną przez siebie fotografię, podpisaną, ja, Halina Chmura na świenta 1996, i zdała sobie sprawę, że to jedyny portret babci, jaki zna, bo na nielicznych rodzinnych fotografiach Halina była w tyle, zamazana i niewyraźna.Dominika Chmura wiedziała już, że ten album po babci Kolomotywie jest pierwszą rzeczą użytku niecodziennego, którą odtąd będzie zawsze wo-zić ze sobą i której będzie strzec.Śpiewny głos księdza, grubego Michała, którego przysłano na miejsce Adasia, uciszył plotkujących żałobników, Jadzia mocniej ścisnęła ramię Dominiki, westchnęła ciężko z głębi nutrii, W irnię Ojca i Syna, matek i córek, dodała szeptem Małgosia.W imię Ojca i Syna, powtórzyli żałobnicy, i Ducha świentego, amen.Oczywiście wtedy musiała pojawić się Grażynka, równo z amen, zaszumiało, zjeżyły się futra kobiet.W czarnym kapeluszu, butach wysokich za kolano, połyskliwych, Matko Boska, ale się odpierdoliła, szepnęła Lepka, jak Alexis.Wyfiokowana.Odpindrzona.wypacykowana.Odwalo-na, że nie ten-tego.Odsztafirowana.Gwiazda ze spalonego teatru.Stara kurwa.Szczęściara.Z futer pań zgromadzonych wokół trumny Haliny Chmury strzelały iskry.Bo też te buty na szpili niebotycznej kurewskie, lśniące jak rybia łuska, kapelusz nie z tej bajki, co bardziej niż buty denerwował, bo takiego nikt w normalnym życiu nie nosił, kapelusz z rondem szerokim jak balia, z woal-ka.Wołalka, westchnęła Jadzia, cała Grażynka, żeby tak się spóźnić i wyskoczyć na pogrzeb w wołalce jak diabeł z pudełka.Spod woalki czarnej, kropkowanej usta jaskrawe czerwienią błyszczały, niżej płaszczyk obcisły, a widać, że drogi, guzik pod szyją rozpięty, panowie i panie wzrok zapuścili w pęknięcie, dziwka dziwką zostanie, co za kobieta, co za kobieta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]