[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy usłyszałem o kolejnych trudnościach, zbliżały się rekolekcje przed święceniami kapłańskimi.Najbardziej bolało i zastanawiało to, że jakby jakaś niewidzialna ręka, przez swoją anonimowość i bezkarność, chciała mi po swojemu ułożyć moje życie.W poczuciu wielkiego zagrożenia udałem się do klasztoru sióstr wizytek na Krakowskim Przedmieściu.Nigdy wcześniej tam nie byłem.Poprosiłem o rozmowę z przełożoną, a ją z kolei o żarliwą modlitwę sióstr.Byłem tym wszystkim strasznie zmęczony.Czułem, że sam sobie nie poradzę.Siostra wysłuchała mnie z wielką życzliwością, przyrzekła tę modlitwę i wiem, że słowa dotrzymała.Jestem pewny, że modlitwa sióstr zakonnych przynosi nadzwyczajne owoce.Wkrótce odbyłem ostatnią przed święceniami rozmowę z Księdzem Prymasem.Był dla mnie, jak zawsze, nadzwyczaj dobry.Na zakończenie rekolekcji zrobiłem postanowienie, któremu pozostaję wiemy: codzienne odmawianie „Pod Twoją obronę”.Wreszcie nadszedł upragniony dzień przyjęcia sakramentukapłaństwa.W niedzielę 6 czerwca 1976 r.z rąk Prymasa Tysiąclecia przyjąłem święcenia kapłańskie.Leżałem na posadzce katedry św.Jana na Starym Mieście i prosiłem Boga, żeby mi już nikt nie przeszkodził.To był najpiękniejszy dzień w życiu! Niemałym cierpieniem było jednak to, że nie przyjąłem święceń ze wszystkimi kolegami ze swojego rocznika.Razem za mną zostali wyświęceni dwaj inni koledzy, którzy też musieli dłużej czekać na ten moment.Ta okoliczność długo mi doskwierała.Istnieje praktyka dorocznych zjazdów koleżeńskich, ale w pierwszych latach kapłaństwa nie brałem w nich udziału, bo nie czułem się częścią swojego rocznika.Potem to się zmieniało.Z perspektywy kilkunastu lat różnica roku nie miała już większego znaczenia, a teraz wcale nie robi różnicy.Tym niemniej jestem przekonany, że wychowawcy seminaryjni powinni głęboko i wszechstronnie rozważyć sensowność podobnych decyzji.W pewnym sensie pozbawiają one młodego kapłana istotnego kontekstu, w jakim rozwija się i dojrzewa jego kapłaństwo, lub co najmniej ten kontekst osłabiają.Tydzień po święceniach sprawowałem uroczyście mszę świętą prymicyjną w kościele pod wezwaniem św.Bartłomieja Apostoła w Troszynie.Ksiądz Zdzisław Mikołajczyk, który przez cały okres pobytu w seminarium był dla mnie ostoją, w nagrodę za wybudowanie wspaniałej świątyni otrzymał w lecie poprzedniego roku nową nominację: został dziekanem w Myszyńcu na Kurpiach.Kilka dni przed prymicjami z pozostałymi nowo wyświęconymi kapłanami odbyłem wspólną pielgrzymkę na Jasną Górę.Wciąż żyły wspomnienia niedawnych pielgrzymek z dziećmi i młodzieżą, a teraz przed Cudownym Obrazem odprawiałem mszę świętą.Stanowiła ona wielkie umocnienie.Jeszcze przez wiele lat w najgorszym śnie, jaki mi się przytrafiał, śniłem, że oto nie jestem i nigdy nie będę księdzem.Trwało to bardzo długo.Kiedy się budziłem, byłem przerażony; dopiero gdy uświadomiłem sobie, że to tylko zły sen, stawałem się naprawdę szczęśliwy.Chyba wtedy dotarła do mnie prawda o wertykalnej, pionowej strukturze Kościoła, który można postrzegać jako swoistą piramidę.Człowiek wspina się po szczeblach, stopniowo przenosząc się z jednego poziomu na drugi.Byłoby idealnie, gdyby ci, którzy posuwają się szybciej w górę, osiągali to dzięki walorom ducha i intelektu bądź zaletom charakteru i krystalicznej czystości intencji.Będąc wyżej, zawsze są lepiej widoczni od innych i coraz więcej od nich zależy.Im wyżej, tym piramida staje się coraz mniej zagęszczona.W tych warunkach najważniejsze decyzje są podejmowane przez coraz węższe grono ludzi.Jeżeli ostatnie słowo ma tam człowiek dobry, d na dole mogą się czuć bezpieczni.A praca naukowa? Wspomniał Ksiądz, że rozpoczynał ją jużw seminarium.Tak, a jej kierunek został określony przez codzienne czytanie Pisma Świętego.Wcześniej, jeszcze w Łomży, interesowała mnie psychologia i logika.Wprowadzenia do Pisma Świętego uczył tam ks.Walerian Szubzda i też je lubiłem.Dużą wagę przykładał do znajomości realiów biblijnych, podkreślając wielokrotnie, że apostołowie spożywali Ostatnią Wieczerzę recumbentes, sed non sedentes, czyli w pozycji półleżącej, a nie siedząc.Był to jego częsty komentarz do obrazu Leonardo da Vinci.Na pierwszych latach w seminarium warszawskim kontynuowałem rozpoczęte w Łękach codzienne czytanie Starego Testamentu, a interesowałem się nim również dlatego, że wykładał go ks.prof.Czesław Jakubiec.Wszyscy bardzo go poważaliśmy.Jednak częściej zajmowałem się Nowym Testamentem, ponieważ wykładowca, a potem rektor ks.Kazimierz Romaniuk - specjalizujący się właśnie w tej dziedzinie, zwłaszcza w piśmiennictwie św.Pawła - często zlecał mi swoje teksty do przepisywania na maszynie.Bardzo ceniłem możliwość tej pracy i wiele się nauczyłem.U niego rozpocząłem seminarium naukowe i wybrałem temat pracy magisterskiej: Bluźnierstwo przeciw Duchowi Świętemu według Mt 12,31n.Praca, z wieloma odniesieniami do publikacji obcojęzycznych, liczyła sto czterdzieści osiem stronic.Kilkanaście lat później jej syntezę zaktualizowałem, dodałem nowszą bibliografię, i jako artykuł została wydana drukiem.Podjęte studia odbywały się w ramach Akademickiego Studium Teologii Katolickiej, które miało status wyłączniekościelny.Po napisaniu dowiedziałem się, że do uzyskania licencjatu z teologii konieczne będzie przygotowanie następnej pracy.Wkrótce znalazłem i ustaliłem z promotorem temat: , ,Jykst IKor 7,36-38 na tle rozwoju Pawiowej doktryny eschatologicz-no-paruzyjnej.Ta praca liczyła trzysta czterdzieści siedem stronic, w tym dwadzieścia jeden stronic bibliografii.Gdy przeglądam ją dzisiaj, odbywszy studia biblijne i od dwudziestu lat ucząc innych, oceniam, że była naprawdę bardzo dobra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]