[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Buty przemokły już po paru krokach.Wycieńczeni niedostatkiem jedzenia, usłabieni wielodniowym brakiem ruchu, nie potrafioli owłasnych siłach przejść nawet tych paru kilometrów.Porucznik wraz z kolegą prowadził podręce, chwilami dosłownie wlókł człowieka, który potem okazał się dyrektorem krakowskichzakładów chemicznych Solvay.Tak doszli do Lidiewki.Właściwie nie była to miejscowość, lecz spory łagier.Weszliprzez bramę z wieżami strażniczymi.Za drewnianym, wysokim płotem z nieheblowanychdesek widniał szeroki na trzy metry pas starannie zaoranej ziemi, wzdłuż której ciągnęły siędruty kolczaste.Niemal wszyscy pomyśleli to samo w takich warunkach ucieczka jestwręcz niemożliwa.Gdyby nawet dało się pokonać wszystkie przeszkody, uśpić czujnośćstrażników na wieżach, trzeba by jeszcze pokonać kto wie ile jeszcze kilometrów stepu, bo owyjezdzie ze stacji, na której ich wyładowano, nie było oczywiście mowy.Rozglądali się wokół z pewnym zaciekawieniem, jeszcze ufając, że to chwilowe, że zaparę dni wszystko się wyjaśni i zostaną odesłani z powrotem do swych prawdziwych domóww Polsce.Jakby w odpowiedzi na to zaprowadzono ich do baraku; w jednej jego częściwydawano zwykłe worki jutowe, w drugiej słomę do ich napełnienia.Potem rozlokowano ichna piętrowych bryczach w drewnianych barakach wielkością przypominających dworcowąpoczekalnię.Worki miały służyć jako sienniki.Po paru dniach zaprowadzono ich do innego budynku.Odebrano ubrania i bieliznę, którepowędrowały na wiszące pod powałą haki.W prymitywnych piecach zapłonął ogień.Ogrzanedo prawie stu stopni powietrze w ciągu półtorej godziny wygubiło wszystkie dokuczliweinsekty.Po raz pierwszy od czasu aresztowania Kutnicki odetchnął z ulgą.Poczuł się niemalszczęśliwy.Jak niewiele potrzeba człowiekowi pomyślał ze zdziwieniem.Więzniów podzielono na grupy robocze.Kutnickiemu, może z uwagi na jego prawdziwieoficerską postawę, powierzono stanowisko brygadzisty.Zatrudnieni w tartaku pracowali natak zwanej przez miejscowych piloramie.Potężne sosny dostarczane tu ponoć aż z PuszczyBiałowieskiej zamieniały się na grubsze i cieńsze deski.Przy tartaku była także fabryczka wytwarzająca drzwi i ramy okienne.Obok wytłaczarnia oleju, w której także pracowali więzniowie.Ta olejarnia, a właściwiezatrudnieni w niej Rosjanie, uratowała życie Krukowi i jego towarzyszom.Dzienna racja tobyło dwieście gramów na głowę chleba i miska cienkiej zupki.Z olejarni przemycano dlaPolaków wytłoki zwane makuchami.Makuchy miały w sobie resztki tłuszczu i znakomiciewypełniały żołądek.W niedzielę pracy nie było.Z początku Polacy odpoczywali każdy na własną rękę.Pózniej, chcąc dodać sobie ducha, ugruntować się w przekonaniu, że przecież nie będą tusiedzieć do końca życia, zaczęli zbierać się na korytarzu.Ktoś wygłaszał jakąś pogadankę,przeważnie historyczną, na zakończenie śpiewano Boże, coś Polskę.W łagrze liczącym około trzech tysięcy więzniów obowiązywał podział wedługnomenklatury wojskowej.Dowódcą batalionu, w którym byli Polacy, był Obersturmf~uhrerSS.Niedzielne zebrania na korytarzu z polskimi pieśniami narodowymi i historycznymiprelekcjami stawały mu kością w gardle.Z tego, co mówił Lorczyk, wynikało, że esesmanrozpoczął już odpowiednie przeciwdziałania w radzieckiej komendanturze obozu.Jakiedokładnie tego były wehrmachtowiec nie wiedział.W myśl starej zasady, iż najlepszą formą obrony jest atak, po krótkiej naradziepostanowiono wystąpić o oddzielenie się od Niemców i podporządkowanie polskiej grupyroboczej czy batalionu Polakowi.Ten postulat przedłożono komendantowi obozu, starszemulejtnantowi Korabielnikowowi.Sprawa była o tyle delikatna, że Korabielnikow miał wyraznąsłabość do Niemców; wyróżniał ich i popierał na każdym kroku.Komendant przyjął delegację względnie uprzejmie.Wysłuchał ich uważnie, kiwającgłową, co równie dobrze mogło oznaczać potakiwanie, jak użalanie się nad ich naiwnością.Nic nie obiecywał, ale też niczego nie zakazywał.Wyszli bez większych nadziei najakąkolwiek odmianę losu. Będzie tak, jak mówił Lorczyk powiedział któryś pesymistycznie. Nawet tutajNiemcy nas wykończą.Jakiś czas żyli w napięciu, ale nic się nie działo.Za to rozeszły się pogłoski, z których niewiadomo było, czy się cieszyć, czy martwić: łagier ma zostać podzielony: Polaków,Czechów, Słowaków i Rumunów przerzuci się do pobliskiego Jenakiewa.Będą tam pracowaćprzy odwadnianiu zatopionej kopalni.Jedni mówili, że to kara za interwencję w komendanturze, inni dowodzili, że upominaćsię o swoje prawa trzeba zawsze, bez względu na wyniki.Gorzej i tak nie będzie, a nuż cośsię poprawi.Okazało się jednak, że ani jedni, ani drudzy nie mieli racji.W nowym łagrzerównież nie brakowało Niemców.Pełnili różne funkcje porządkowe i techniczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]