[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Jestem w Helsingborgu – oznajmiła.– W budce na przystani promowej.– Przepraszam za spóźnienie – powiedział Wallander.– Domyślam się, że to z powodów służbowych?– Zadzwonili do mnie z kryminalnego.Mimo że jeszcze u nich nie pracuję.Myślał, że jej zaimponuje, ale odniósł wrażenie, że mu nie wierzy.W słuchawce zapadła cisza.– Nie możesz tu przyjechać? – zapytał.– Najlepiej będzie, jak zrobimy przerwę – odparła Mona.– Przynajmniej na tydzień.Wallander na moment zesztywniał.Czyżby Mona zamierzała go rzucić?– Tak będzie najlepiej – powtórzyła.– Myślałem, że jedziemy razem na wakacje?– Owszem.Jeżeli nie zmieniłeś zdania.– Oczywiście, że nie zmieniłem.– Nie musisz podnosić głosu.Możesz do mnie zadzwonić za tydzień, nie wcześniej.Usiłował ją zatrzymać przy telefonie.Ale odłożyła słuchawkę.Resztę wieczoru Wallander spędził na kanapie, z uczuciem narastającej paniki.Najbardziej ze wszystkiego bał się, że zostanie porzucony.Z trudem się powstrzymał, aby po północy nie wykręcić numeru Mony.Położył się i zaraz potem wstał.Jasne, letnie niebo wydało mu się naraz zdradliwe.Usmażył kilka jajek, ale nie mógł nic przełknąć.Zasnął wreszcie około piątej i niemal natychmiast został wyrwany ze snu.Przeszyła go nagła myśl.Kupon zakładów.Hålén musiał gdzieś oddawać swoje kupony.I to chyba co tydzień w tym samym miejscu.Ponieważ zazwyczaj trzymał się swojej dzielnicy, był to pewnie któryś z okolicznych punktów przyjmujących zakłady.Wallander nie bardzo wiedział, co dałoby mu odnalezienie właściwego punktu.Prawdopodobnie nic.Postanowił jednak zawierzyć swojej intuicji.Przynajmniej zagłuszy paniczne myśli krążące wokół Mony.Zapadł na kilka godzin w niespokojny sen.Nazajutrz była niedziela.Wallander spędził ją całkowicie bezczynnie.W poniedziałek 9 czerwca zrobił coś, co wcześniej nie przyszłoby mu do głowy.Zadzwonił na komendę i powiedział, że jest chory na grypę żołądkową.Tydzień temu przechodziła ją Mona.Nawet nie odczuwał wyrzutów sumienia.Kiedy wychodził z domu tuż po dziewiątej, było pochmurno i wietrznie.Powietrze się ochłodziło.Prawdziwe lato jeszcze nie nadeszło.W okolicy znajdowały się dwa punkty przyjmujące zakłady.Wszedł do pierwszego z nich i zaraz pożałował, że nie ma przy sobie zdjęcia Håléna.Właściciel sklepu był Węgrem.Mimo że mieszkał w Szwecji od 1956 roku, bardzo źle znał język.Poznał Wallandera, jako że ten często kupował u niego papierosy.Teraz też kupił dwie paczki.– Przyjmuje pan zakłady bukmacherskie?– Myślałem, że pan kupuje tylko losy na loterię.– Czy oddawał u pana kupony Artur Hålén?– Kto?– Człowiek, który niedawno zginął w pożarze.– W jakim pożarze?Wallander wyjaśnił, o co chodzi, i opisał wygląd Håléna.Mężczyzna za ladą pokręcił przecząco głową.– Tu nie przychodził.Musiał chodzić gdzie indziej.Wallander zapłacił i podziękował.Zaczęło kropić.Przyspieszył kroku.Przez cały czas myślał o Monie.W następnym sklepie też nikt nie słyszał o Hålénie.Wallander przystanął pod wystającym balkonem i zastanawiał się, czym się teraz właściwie zajmuje.Hemberg uznałby mnie za wariata, pomyślał.Ruszył przed siebie.Do następnego sklepu miał prawie kilometr.Żałował, że nie włożył kurtki przeciwdeszczowej.W punkcie sąsiadującym z niewielkim samem spożywczym stanął w kolejce.Ekspedientka, ładna młoda dziewczyna, była w jego wieku.Wallander nie spuszczał z niej wzroku, kiedy na życzenie klienta szukała starego numeru pisma dla motocyklistów.Widok ładnej kobiety zawsze wywierał na nim ogromne wrażenie.Teraz przytłumił na chwilę niespokojne myśli krążące wokół Mony.Mimo że wcześniej kupił dwie paczki papierosów, poprosił o jeszcze jedną.Zastanawiał się, jak ekspedientka zareaguje, kiedy się dowie, że jest policjantem.Czy stanie się nieprzyjemna, czy może uważa, że większość funkcjonariuszy wykonuje dobrą robotę i bez policji nie można się obejść.Postawił na to drugie.– Mam do pani kilka pytań – zwrócił się do niej, płacąc za papierosy.– Nazywam się Kurt Wallander, jestem asystentem kryminalnym.– Coś takiego – zdziwiła się ekspedientka.Mówiła obcym dialektem.– Nie jest pani tutejsza – zagadnął.– Czy o to chciał pan zapytać?– Nie.– Pochodzę z Lenhovdy.Nie znał tej miejscowości.Wydawało mu się, że leży w Blekinge.Zmienił jednak temat i przeszedł do pytań o Håléna i kupony zakładów.Dziewczyna słyszała o pożarze.Wallander opisał jej wygląd Håléna.Chwilę się namyślała.– Może – powiedziała.– Czy mówił powoli? I cicho?Wallander chwilę pomyślał i kiwnął potakującogłową.To by się zgadzało.– Wydaje mi się, że grał dość ograniczonym systemem – ciągnął.– Trzydzieści dwa rzędy czy coś w tym rodzaju.Znów się namyślała, po czym skinęła głową.– Tak – potwierdziła.– Przychodził tutaj raz w tygodniu.Jednego tygodnia obstawiał 32 rzędy, drugiego 64.I tak na przemian.– Pamięta pani, jak się ubierał?– Nosił niebieską kurtkę – odparła natychmiast.Wallander przypominał sobie, że za każdym razem, kiedy spotykał Håléna, tamten ubrany był w niebieską kurtkę zapinaną na suwak.Dziewczyna miała dobrą pamięć i była dociekliwa.– Czy on miał coś na sumieniu?– Na razie nic nie wiadomo.– Słyszałam, że popełnił samobójstwo.– To prawda.A potem ktoś umyślnie spowodował pożar.Powinienem się ugryźć w język, zbeształ się w myślach.To wciąż nie jest pewne.– Zawsze miał odliczone pieniądze – przypomniała sobie.– Dlaczego pan pyta, czy oddawał u nas kupony?– To czysto rutynowe pytanie – odrzekł Wallander.– Mogłaby pani jeszcze coś o nim powiedzieć?Jej odpowiedź go zaskoczyła.– Dzwonił z naszego telefonu.Telefon stał na małej półce, obok stołu z kuponami zakładów.– Jak często?– Za każdym razem.Najpierw oddawał kupon i płacił.Potem dzwonił i wracał, żeby zapłacić za połączenie.Jedna rzecz była dziwna – dodała dziewczyna, przygryzając dolną wargę.– Pamiętam, że zwróciłam na to uwagę.– Co takiego?– Zanim wykręcił numer i zaczął rozmowę, zawsze czekał, aż wejdzie jakiś klient.Nigdy nie dzwonił, kiedy w środku byłam tylko ja.– Nie chciał, żeby pani słyszała, o czym mówi?Wzruszyła ramionami.– Chciał rozmawiać w spokoju.Jak każdy.– Nigdy nie słyszała pani, o czym rozmawia?– Zawsze coś słychać, nawet jak są klienci.Jej ciekawość może się przydać, pomyślał Wallander.– I co mówił?– Niewiele – odparła.– Zawsze rozmawiał bardzo krótko.Tyle, ile trzeba, żeby się umówić.– Umówić?– Miałam wrażenie, że się z kimś umawiał.Często podczas rozmowy spoglądał na zegarek.Wallander się namyślał.– Czy zjawiał się tutaj określonego dnia tygodnia?– Zawsze w środę po południu.Chyba między drugą a trzecią.Może nieco później.– Kupował coś?– Nie.– Jak to możliwe, że pani tak dokładnie wszystko pamięta? Przychodzi tu przecież mnóstwo klientów?– Nie wiem – odrzekła.– Myślę, że człowiek pamięta dużo więcej, niż sobie uświadamia.Wystarczy, że ktoś zapyta, i już się przypomina.Wallander spojrzał na jej dłonie.Nie nosiła obrączki.Przemknęło mu przez głowę, żeby się z nią umówić, ale z przerażeniem odpędził od siebie tę myśl.Odniósł wrażenie, że Mona przejrzała jego zamiary.– Pamięta pani coś jeszcze? – zapytał.– Nie – odpowiedziała.– Ale jestem pewna, że rozmawiał z kobietą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed