[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tyle że Ben był świetny w wykrywaniu kłamstw.Zwłaszcza gdy toona go okłamywała.Poza tym rzeczywiście nie najlepiej radził sobie z grą w piłkęani z jakąkolwiek inną dyscypliną sportu.Odziedziczył po niej więcejniż powierzchowność: mięśniakami to oni nie byli.Dobrze się uczył,zwłaszcza języków i matematyki.Miał smykałkę do komputerów.Oglądał Discovery z tym samym fanatycznym zachwytem, jakimniektórzy darzyli drużyny sportowe.Przepadał za czytaniem i międzyinnymi dlatego nosił tak ciężki tornister - zawsze brał do szkoły kilkaksiążek: tę, którą czytał w danej chwili, i tę, którą miał zamiar zająćsię w następnej kolejności - gdyby tę pierwszą nieoczekiwanieskończył wcześniej.Przy każdej okazji - zanim lekcje się zaczęły,kiedy wcześniej skończył zadanie lub nawet przy lunchu czy podczasprzerwy Ben wyjmował książkę i pogrążał się w niej.Ta cechawprawdzie zapewniła mu sympatię nauczycieli, jednak kolegów aż117RStak bardzo nie zachwycała.Biorąc dodatkowo pod uwagę, że chłopiecbył drobny na swój wiek, nieśmiały wobec obcych i właśnie przyszedłdo nowej szkoły, trudno się było dziwić, że miał kłopoty zzawieraniem nowych przyjazni.Co nie znaczyło, że to nie bolało.Nawet bardzo.Jak sobie z tym poradzę? Boże, daj mi jakąś wskazówkę.- Wybierają skład drużyn? - zapytała ostrożnie, próbując dociecdo sedna problemu.- W sali gimnastycznej?Spojrzała na niego w samą porę, by zauważyć potakujący ruchgłową.- Kto wybiera?- Niektórzy z facetów.- Wzruszył ramionami.Powiedział to takwzruszająco po męsku - faceci", a ten specyficzny ruch ramion takżebył męskim gestem, że Kate przez moment dostrzegła w nimmężczyznę, którym z wielkim wysiłkiem starał się stać.Pewnego dnia.Teraz jest tylko małym chłopcem.Na tę myślpoczuła rozpacz.Małym chłopcem, który sądzi, że jego mamusiamoże uładzić sprawy.Tyle że czasem to niemożliwe.Znów ogarniała ją panika, opanowała się na siłę.Wzięła głębokioddech i przy następnym skrzyżowaniu przyhamowała i potemskręciła w prawo, na Beech Court.- No dobrze, a kto ustala facetów od wybierania?- Nikt.Oczywiście że nie.To by było zbyt łatwe.Jeden szybki telefon.118RS- Na początku zajęć biegamy wokół sali.Czterej pierwsi zostająkapitanami i do swoich drużyn wybierają, kogo chcą.Gramy napołowie boiska, po dwie drużyny na każdej.- Na chwilę zamilkł.- Jazazwyczaj kończę okrążenia ostatni.I wybierają mnie na samymkońcu.Wolą ode mnie nawet Shawna Pascala, który ma złamaną rękę.Znów rzuciła okiem w lusterko: Ben gryzmolił esy--floresy nawewnętrznej, pokrytej wilgocią stronie szyby.- Fatalna sprawa - przyznała.-No.- A co z dziewczętami?- One same wybierają swoje drużyny.Grają w małej sali.- Powinniśmy poćwiczyć razem.Ty i ja.- Mamusiu, przecież wiesz, jaka jesteś beznadziejna wkoszykówce.- Co nie znaczy, że nie mamy trenować.Oboje możemy siępoprawić.Ben prychnął.- Jakby to miało pomóc.Zresztą nienawidzę koszykówki.Kate spojrzała na syna w lusterku.- Mogę się założyć, że należysz do najlepiej czytających wklasie.- Jakby kogoś to obchodziło.- Na przykład mnie.I pewna jestem, że twojego nauczycielatakże.Ben znowu prychnął.119RS- Przy garażu mamy siatkę do kosza.Mógłbyś ćwiczyć napodjezdzie.- Nie chcę.Powiedziałem ci, nienawidzę kosza.Przestań już otym gadać, dobrze?Kate zacisnęła wargi, powstrzymując swoją tendencję -którą Benczęsto jej wypominał - do drążenia tematu, gdy po lewej stronie ulicyukazał się ich dom.Jak na Filadelfię było to jedno z nowszych osiedli,sieć starannie poprowadzonych uliczek, gdzieniegdzie urozmaiconychcentrum handlowym, niezbyt daleko od drogi 1-95 i Delaware River.Miała stąd wygodny dojazd do pracy, znajdowały się tu dobre szkoły,była niska przestępczość.Większość domów pochodziła z latpięćdziesiątych i sześćdziesiątych.Były to albo niewielkie wille wstylu Cape Cod, albo skromne budynki o wielopoziomowychmieszkaniach, ściśnięte jeden obok drugiego, z ogródkami wielkościpocztowego znaczka od frontu.W oknach po obu stronach ulicy paliłosię światło - w tej okolicy na ogół mieszkały duże rodziny i niektórematki wyłącznie zajmowały się dziećmi - ale ich dom tonął w spokojui ciemnościach.Był to mały, śliczny budyneczek typu Cape Cod, zpomalowanej na szaro cegły, z czarnymi okiennicami, o dwóchmalowniczych szczytach.Teraz kaskady deszczu uderzały w rosnącyprzy ścieżce wysoki czerwony dąb, którego liście właśnie zaczynałyprzybierać jesienną barwę; potem potoki wody spadały niżej, nalśniący zielenią ostrokrzew kolczasty przy frontowej werandzie iodbijały się od czarnych płytek, a wreszcie chlustały wodospadem naschludny rząd zaokrąglonych krzewów otaczający dom od przodu.120RSKate z przerażeniem patrzyła na niekończące się strugi deszczu.Rynny niewątpliwie wymagały wyczyszczenia.Nigdy wcześniej nie wynajmowała domu; czy ten obowiązeknależał do niej, czy do właściciela?Dopisać następną pozycję na liście spraw do załatwienia wpózniejszym terminie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]