[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedząc przy pierwszymśniadaniu ledwie mogłem utrzymać w ręku filiżankę ze strachu, że lada chwila może się tuzjawić Pumblechook, toteż zaraz po posiłku poprosiłem mego opiekuna, żeby zarezerwowałmi miejsce w dyliżansie, a ja pójdę naprzód szosą londyńską i wsiądę po drodze, gdy karetkapocztowa mnie dogoni.W ten sposób mogłem się zaraz po śniadaniu wymknąć z Błękitnego Dzika.Nadłożywszy drogi ze dwie mile po to, by okrążyć z daleka i z tyłu sklep Pumblechooka,wydostałem się wreszcie znowu na ulicę Główną już w pewnym oddaleniu od pułapki ipoczułem się stosunkowo bezpieczny.Przyjemnie mi było znajdować się w starym, dobrze mi znanym miasteczku i nawetczułem zadowolenie, gdy jakiś przechodzień, poznawszy mnie, odwracał się kilkakrotnie zamoimi plecami.Znalazło się kilku takich kupców, którzy na mój widok opuszczali progiswych sklepów, szli przede mną kawałek ulicą, by zawróciwszy, jak gdyby czegośzapomnieli, spojrzeć mi prosto w twarz.Sam nie wiem, kto przy tej okazji okazał się bardziejobłudny: oni, którzy udawali, że nie robią tego umyślnie, czy ja, udając, że tego niespostrzegam.W każdym razie czułem się ogromnie dystyngowany i byłem bardzo z siebiezadowolony aż do chwili, kiedy natknąłem się na tego przeklętego niedowiarka, posługaczaze sklepu Mr.Trabba.Z daleka już w perspektywie ulicy ujrzałem, jak zbliżał się do mniewywijając na wszystkie strony pustą, niebieską torbą.Przypuszczając, że najlepiej i najgodnejsię zachowam nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, usiłowałem minąć go z najwyższąobojętnością.Już winszowałem sobie w duchu, że tak wspaniale mi się to udaje, gdy naglechłopak zgiął kolana, włosy zjeżyły mu się na głowie, czapka spadła na ziemię, zatrząsł się iwrzasnął do przechodniów:- Ludzie! Trzymajcie mnie! Boję się! Boję!Miało to oznaczać, że mój pełen dostojności wygląd napędził mu takiego strachu.Kiedym go mijał, zęby szczękały mu głośno i z oznakami najwyższej pokory runął na ziemię,tarzając się w kurzu.Było to bardzo ciężkie do zniesienia, ale okazało się jeszcze niczym.Bo zaledwieuszedłem z tego miejsca kilkanaście kroków, kiedy znowu natknąłem się na tego samegochłopaka.Wyskoczył z bocznej uliczki, aby mi znowu zabiec drogę.Przewieszona przezramię pusta, niebieska torba, blask rzetelności i pilności w jego oczach wskazywały, żechłopak ten gotów jest uczciwie pracować i śpieszy do sklepu Trabba.Na mój widok przeraziłsię znowu, ale tym razem odbyło się to inaczej: zakręcił się w kółko, kolana ugięły się podnim i chwiejąc się szedł ku mnie z wyciągniętymi rękami, jak gdyby prosił mnie o łaskę.Kilku przechodniów z najwyższą radością obserwowało te jego cierpienia, a ja czułem sięogromnie zmieszany.Nie minąłem jeszcze urzędu pocztowego, kiedy spotkałem go znowu wyskakującego zprzecznicy.Tym razem był całkiem zmieniony: niebieski worek naciągnął na siebienaśladując wyraznie mój nowy płaszcz, szedł po przeciwnej stronie ulicy otoczony gromadąrozbawionych młodych kolegów i kołysząc się wytwornie, powtarzał:- Ja pana nie poznaję!Nie potrafię wyrazić słowami uczucia obrazy, jakie ogarnęło mnie, kiedy zrównawszysię ze mną, chłopak od Trabba podniósł kołnierzyk koszuli, zwichrzył sobie włosy ręką, oparłpięść na biodrze i, odstawiwszy łokcie od ciała, wykrzywiał się krzycząc:- Nie znam pana, nie znam pana, nie znam pana, słowo honoru, że nie znam!Jego uporczywe gdakanie, niczym gdakanie jakiejś kury, która znała mnie w czasach,kiedy pracowałem w kuzni, prześladowało mnie aż do mostu i goniło za mną pogardą mojegomiasteczka, wypędzając mnie w ten sposób za rogatki w pole.W ten sposób uciekłem przed chłopcem Mr.Trabba, ale istotnie nie mogłem przecieżpostąpić inaczej: trudno mi było bić się z nim na ulicy, nic nie sprawiłoby mi statysfakcji,chyba skąpanie serca chłopaka w jego własnej krwi.Poza tym był to przecież niedorosłychłopak, którego nie wypadało bić i który z pewnością w razie czego prześliznąłby mi się jakwąż pomiędzy nogami z sykiem.Następnego dnia napisałem list do Mr.Trabba.W piśmietym donosiłem, że Mr.Pip zrywa wszelkie stosunki z firmą, która zapomina się do tegostopnia, co winna wyższym sferom, że zatrudnia chłopaka budzącego niesmak w sercukażdego przyzwoitego człowieka.Dyliżans z Mr.Jaggersem dogonił mnie na szosie, wsiadłem na zarezerwowane mimiejsce na górze wozu i dotarłem do Londynu cały, ale nie całkiem zdrów, gdyż bolało mnieserce.Kiedy tylko przybyłem na miejsce, posłałem pokutnego sztokfisza i beczułkę ostrygJoemu (jako zadośćuczynienie za to, że go nie odwiedziłem) i dopiero wtedy udałem się do Gospody Barnarda.Herbert, który właśnie siedział przy obiedzie nad talerzem zimnego mięsa, przywitałmnie z zachwytem.Posławszy Mściciela do kawiarni po dodatkowy obiad, poczułem, żemuszę otworzyć serce przed najlepszym z mych przyjaciół.Ponieważ nie mogło być mowy o zwierzeniach, kiedy Mściciel siedział wprzedpokoju, który śmiało można było uważać za przedsionek do dziurki od klucza, więcposłałem chłopaka do teatru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]