[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kupuje od niego prochy.A słyszałaś, co ten facet powiedział.Nie mogę cię narażać. Cholera, cholera, cholera.Luce zatrzymała wóz, kierując reflektory na dom Maddie i wydobywając go z plątaninydzikich kwiatów.Na wpół uschnięte brązowe łodygi, nóżki i zdzbła gięły się łukiem ku ziemi,a ich gęstwinę przecinała wąska ścieżka prowadząca do schodków.Na ganku ani w oknach niebyło światła.%7łeby nie przestraszyć Maddie, ze strzelbą wiszącą nad drzwiami na dwóch hakach wyciętychz widelcowatych gałęzi drzew, Luce powiedziała: Może posiedzmy tu chwilę z włączonymi reflektorami, a potem zatrąbmy klaksonem.Stubblefield wyciągnął zdrową rękę i nacisnął klakson, wydając nim przeciągły dzwięk.W oknie po prawej stronie drzwi frontowych zapaliło się żółte światło.Niemal w tym samymczasie Maddie otworzyła drzwi i stanęła w jasnym prostokącie.Miała na sobie bladą koszulęnocną, która sięgała do nagich stóp.Siwe włosy opadały jej na ramiona.W rękach trzymałastrzelbę, opuszczoną pod niewielkim kątem w stosunku do linii horyzontu.Luce otworzyła drzwi samochodu, wysiadła i zawołała: Maddie, to ja, Luce! Potrzebujemy twojej pomocy.Maddie opuściła dwururkę, oparła ją o drewnianą ścianę ganku i osłoniła dłonią oczy przedświatłem. Wyłączcie te przeklęte reflektory i wejdzcie do domu.Tylko pobudzicie dzieci.Na stosie gorących węgli płonął ogień.Maddie dorzuciła do niego garść szczap oraz świeżourąbane polano z czerwonego dębu i podpałka natychmiast stanęła w płomieniach.Stubblefieldusiadł przy stole w głębi kuchni, a wtedy Maddie włączyła światło, obmyła mu rękę i obejrzałaranę. Przeżyjesz oświadczyła. Nie jest głęboka.Chyba jest jakiś powód, że nie pojechaliściez tym do szpitala? Uhm potwierdził Stubblefield. Pewnego dnia, kiedy to stanie się anegdotą, opowiemy ciwszystko.Maddie przypaliła płomieniem zapałki czubek igły.Polizała koniec czarnej nitki, skręciła goi pewnym ruchem przeciągnęła przez ucho, a potem odwinęła kawałek nitki ze szpulki i odcięła.Złożyła nitkę wpół i splotła.Położyła rękę Stubblefielda na blacie i kazała mu się nie ruszać.Rana była otwarta, jej brzegi nie chciały się zejść, więc gdy Maddie próbowała je złączyć,Stubblefield wydał dziwny dzwięk, przypominający piskliwie kaszlnięcie. Dać ci kawałek drewna do przygryzienia jak na westernach? Szyj dalej rzucił.Maddie robiła, co mogła, aby zaszyć krwawiące rozcięcie i szybko założyła trzynaścieciasnych szwów, poczynając od mięsistej części dłoni u nasady kciuka aż po mały palec.Potempowoli wylała na rękę pół brązowej buteleczki wody utlenionej.Na ściągniętej linii szwówpojawiła się piana, a krew na blacie stołu wniknęła w słoje drewna. Wróżki nie będą już mogły przepowiedzieć ci przyszłości z dłoni zauważyła Maddie.Popatrz na tę nową postrzępioną linię miłości.Wszystko zaciera. Cha, cha powiedział Stubblefield, patrząc na swoją poharataną rękę. A dzieci? zagadnęła Luce. Niech śpią odparła Maddie. Zabierz go do domu, zanim mi tu zemdleje.Stubblefield siedział w środku nocy przy stole, przy którym jadał śniadanie.Trzymał rannądłoń powyżej serca, daremnie starając się złagodzić ból.Na blacie z formiki niczym martwanatura stały na wpół opróżniona butelka smirnoffa i pełna szklanka z kolorowym wzorem naszkle, spoczywająca w kałuży różowej cieczy.Stubblefield zbliżył dłoń do światła.Wciąż sączyłsię z niej płyn surowiczy.Czarna nitka wyglądała paskudnie na woskowej skórze, jeszczebledszej niż blat stołu.Luce osunęła się na fotelu.Nastawiła w radiu swoją nocną bluesową stację.Olśnić kogoś.Przeżyć oświecenie.Tylu muzyków było ślepych albo półślepych.A potem reklama sklepupłytowego i brylantyny do włosów marki Royal Crown. On jest biały, wiesz? zapytała. Kto taki? DJ.Widziałam go na zdjęciu.Zpiewa jak czarny, ale jest biały, jak my.Jego głos wyrażastan umysłu, facet tak bardzo kocha muzykę.Przerwała na chwilę i odezwała się znowu: Nie powiedziałeś mi. Czego? %7łe on tu jest. Pogłoski.Musiałem pojechać do biblioteki, w której znajdują się dokumenty z Południa,i dopiero tam się dowiedziałem, że go wypuścili.Nie chciałem cię niepokoić, dopóki nie będęmiał pewności. Tak na przyszłość, niczego przede mną nie ukrywaj.Wysłuchali kilku piosenek i zadzwonił telefon.Przysadzisty, czarny, stał na stoliku przykońcu kanapy.Luce szybko podniosła słuchawkę.Stary nawyk.Usłyszała głos Buda, trzeszczący na linii jak cykanie świerszcza: To nie twoje bachory, Luce.Zajmij się swoimi sprawami, zamiast oglądać się wstecz.I pamiętaj, co ci powiedziałem.Trzymaj buzię na kłódkę, bo nie żartowałem. Skąd znasz ten numer? Kiedy wypowiedziała pierwsze słowo, po drugiej stronie liniizapanowała już cisza.Odłożyła słuchawkę na widełki i spojrzała na Stubblefielda. To był on? zapytał.Godzinę póznij Luce wyciągnęła się na kanapie i zasnęła z głową na prawym ramieniu, bezbutów.Dziewczęca sukienka, poplamiona krwią, przekręciła jej się w pasie.Linia jej biodra, uda i łydki wydała się Stubblefieldowi boleśnie ładna i jakoś dziwniewspółgrająca z pulsującym rwaniem w jego ręce.Siedział z dłonią nad stołem aż do rana, przywódce i płynącej z radia niesamowitej muzyce Luce, patrząc na nią, gdy spała.Trzymał rękę jakdo przysięgi i wyobrażał sobie dalekie granice, które byłby gotów dla niej przekroczyć.11Ze strachu, a także wyobrażając sobie, jak by się zachował, gdyby miał do czynieniaz normalnymi ludzmi, Stubblefield podzwonił w różne miejsca.W ciągu jednego dnia znajomyz Jacksonville zdobył dla niego adres matki Luce.Jeśli się potrzebuje bezpiecznej kryjówki, to czy jest coś bardziej naturalnego niż wyjazd zarzekę, przez las, do babcinego domku nad morzem na Florydzie? Taki miał plan.Zabrać Lucei dzieci z orbity Buda.Namówić Lolę, żeby wzięła ich do siebie na kilka tygodni.A samemuwrócić i przekonać Lita albo nawet szeryfa czy kogo tam, żeby mieli oko na to, co się dzieje.Usunąć Buda z ich życia.Luce prawdopodobnie od początku wiedziała, że to zły pomysł, ale też się bała i chciałauwierzyć, że zwykły dystans może ochronić dzieci.Poza tym argument Stubblefielda, abypostępować naturalnie, brzmiał dość przekonująco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]