[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Podoba mi się to w Idle Valley - przerwałem mu - że tuwszyscy prowadzą takie przyjemne, normalne życie.Zmarszczył się i w tym momencie otwarły się drzwi, wszedłCandy i nalał nam dwie coca-cole.Nie patrząc w moją stronę,postawił jedną przede mną.Chciałbym, żeby lunch był za pół godziny - powiedziałWadę.- A gdzie masz białą marynarkę?Mam dzisiaj wolne - odparł Candy, z twarzą całkowicie bezwyrazu.- Nie jestem kucharzem, szefie.Kucharza dziś nie ma, Candy.Trochę zimnego mięsa,kanapki i piwo nam wystarczą - oświadczył pisarz.- Zaprosiłemna obiad przyjaciela.Pan myśli, że to pański przyjaciel? - w głosie Candy egozabrzmiało szyderstwo.- Niech pan się lepiej spyta swojejżony.Wadę poprawił się w krześle i lekko uśmiechnął.- Uważaj,co mówisz, mały człowieczku.Masz tutaj dobrze.Chyba nieproszę cię często o przysługi?Candy wpatrywał się w podłogę.Po chwili podniósł wzrok iuśmiechnął się.- Dobrze, szefie, nałożę białą marynarkę iprzygotuję lunch.Obrócił się cicho i wyszedł.Wadę czekał, aż się za nimzamkną drzwi.Wzruszył ramionami i popatrzył na mnie.-Nazywaliśmy ich kiedyś służącymi.Teraz nazywa się ichpomocą domową.Ciekaw jestem, kiedy zaczniemy imprzynosić śniadania do łóżka.Płacę mu za dużo.Rozpuścił się.W formie pensji czy na boku?Co pan ma na myśli? - spytał ostro.Wstałem i wręczyłem mu parę złożonych w czworo żółtychkartek.- Niech pan to przeczyta.Widocznie nie pamięta pan, żeprosił pan, bym to podarł.Były schowane pod przykrywąmaszyny do pisania.Rozpostarł kartki, poprawił się w krześle i zaczął je czytać.Ze stojącej na biurku szklanki coca-coli uchodził gaz.Czytałwolno, zmarszczony.Kiedy doszedł do końca, złożył kartki iprzesunął palcem po ich krawędzi.Czy Eileen to widziała? - spytał z nutą niepokoju w głosie.Nie mam pojęcia.Może widziała.Dość.zwariowane, co?Mnie się podobało.Specjalnie ten fragment o przyzwoitymczłowieku, który zginął przez pana.Ponownie rozprostował kartki, podarł je ze złością na długiepaski i wrzucił do kosza.Pijany człowiek mówi, pisze i robi, cokolwiek mu wpadniedo głowy - powiedział wolno.- To nie ma żadnego sensu.Candy mnie nie szantażuje.On mnie lubi.Powinien pan się znowu upić, to może przypomniałby pansobie, o co panu wtedy chodziło, i może też jeszcze wiele innychspraw.Już raz mieliśmy podobną historię - tej nocy, kiedystrzelał pan z rewolweru.Wtedy pewnie seconal pozbawił panapamięci.Bo mówił pan całkiem do rzeczy.A teraz udaje panznów, że nie pamięta, jak pan pisał to, co oddałem.Nicdziwnego, że nie jest pan w stanie napisać tej książki.To cud,że pan się jeszcze trzyma przy życiu.Wysunął szufladę biurka.Pogrzebał w niej i wyciągnąłksiążeczkę czekową.Otworzył ją i sięgnął po pióro.- Jestem panu winien tysiąc dolarów - powiedział spokojnie.Zaczął wypełniać czek, a pózniej duplikat.Następnie wyrwałczek, obszedł z nim biurko i położył go przede mną.- Czy topana zadowala?Poprawiłem się w krześle i spojrzałem na niego, nie ruszającczeku.Nie odezwałem się ani słowem.Miał ściągniętą twarz, aw oczach wyraz pustki.- Pewnie pan myśli, że to ja ją zabiłem i pozwoliłem, by tązbrodnią obciążono Lennoxa.Ona na pewno się puszczała, alez tej przyczyny nie masakruje się kobiecie głowy.Candy wie, żebywałem u niej od czasu do czasu.Zabawne,ale wątpię, by o tym komuś powiedział.Mogę się oczywiściemylić, ale nie sądzę.To, czy powiedział, czy nie, nie miałoby żadnego znaczenia -odparłem.- Nawet gdyby powiedział, to i tak przyjacieleHarlana Pottera nie dawaliby mu wiary.A poza tym nie zostałazabita tą brązową figurką.Strzelono jej w głowę z jej własnegopistoletu.Może i miała pistolet - powiedział jakimś sennym głosem.-Ale nie wiedziałem, że została zastrzelona.Nie podano tego dowiadomości.Nie wiedziałem czy nie pamiętam? - spytałem go.- Tak, tegonie podano do wiadomości.Czego pan właściwie ode mnie chce? - Głos miał ciąglesenny, prawie łagodny.- Co mam zrobić? Powiedzieć mojejżonie? Policji? Co by to dało?Powiedział pan, że przez pana zginął przyzwoity człowiek.Miałem na myśli jedynie to, że gdyby śledztwo zostałoprzeprowadzone porządnie, to doszliby do tego, że byłemjednym - ale tylko jednym z wielu - możliwych sprawców.Wykończyłoby mnie to kompletnie.Nie przyszedłem tu, by oskarżyć pana o morderstwo.Pan sięzagryza tym, że pan nie jest pewien, czy pan tego nie zrobił.Wiadomo, że zdarzyło się panu użyć siły w stosunku do własnejżony.Kiedy pan się upije, traci pan przytomność.To żadenargument, że nie miażdży się kobiecie głowy tylko dlatego, żejest puszczalska.Ktoś to przecież zrobił.Facet, którego o toobwiniono, znacznie mniej pasował do roli takiego mordercyniż pan.Podszedł do otwartych oszklonych drzwi i stanął przy nichwpatrując się wi leciutką mgiełkę, która drgała w upalnympowietrzu nad jeziorem.Nie odpowiedział mi.Nie ruszył się teżani nie odezwał ani jednym słowem, kiedy parę minut pózniejusłyszeliśmy lekkie pukanie do drzwi i wszedł Candypopychając przed sobą stoliczek nakółkach, przykryty białym obrusem.Znajdowały się na nimprzykryte srebrnymi pokrywami talerze, dzbanek kawy i dwiebutelki piwa.Otworzyć piwo, szefie? - spytał.Przynieś mi butelkę whisky - odparł Wadę, nie zmieniającpozycji.- Bardzo mi przykro, szefie, ale nie ma whisky.Wadę obróciłsię na pięcie i wrzasnął na niego, ale Candysię nie ugiął.Zauważył czek leżący na stoliku cocktailowym iz wysiłkiem przekręcił głowę, by go odczytać.Spojrzał na mniei coś syknął.Po czym zwrócił wzrok na Wade a.- Idę już.Dziś mam wychodne.Wadę się roześmiał.- A więc sam ją przyniosę - powiedziałostro i wstał.Podniosłem jedną z pokryw i zobaczyłem starannieprzygotowane trójkątne kanapki.Nalałem sobie piwa, wziąłemkanapkę i zjadłem na stojąco.Wadę wrócił z butelką i szklanką.Usiadł na tapczanie, nalał sobie sporą ilość i wypił do dna.Słychać było warkot odjeżdżającego wozu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]