[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja miałem postanawiać o twoim losie, ja, w dwudziestym roku\ycia.Gdyby to nie było tak ohydne, mogłoby być zabawne.- Dość! - Montanelli zokrzykiem rozpaczy oburącz chwycił się za głowę.Po chwili opuścił ręce i powolipodszedł do okna.Tu usiadł na parapecie, jednym ramieniem wsparty o kratę, doktórej przycisnął czoło.Szerszeń le\ąc wlepił w niego oczy, cały dr\ący.W tejchwili Montanelli wstał i zbli\ył się do niego; usta miał szare jak popiół.- Bardzo mi przykro - rzekł, rozpaczliwie usiłując zachować zwykły spokój - alemuszę odejść.Ja.jest mi słabo.Dygotał jak w febrze.Cała wściekłośćSzerszenia ulotniła się w oka mgnieniu.- Ojcze, czy\ nie widzisz.Montanellicofnął się i znieruchomiał.- Tylko nie to! - szepnął nareszcie.- Wielki Bo\e,wszystko, lecz nie to! Jeśli tracę zmysły.Szerszeń podniósł się na jednymramieniu i ujął jego dr\ące ręce.- Ojcze, czy\ nie mo\esz pojąć, \e ja nieutonąłem? Ręce, które trzymał w swym uścisku, stały się nagle lodowate i martwe.Przez chwilę panowała cisza, po czym Montanelli ukląkł kryjąc twarz na piersiSzerszenia.Gdy podniósł głowę, słońce ju\ zaszło, a czerwone blaski konały nazachodzie.Zapomnieli o miejscu i czasie, o \yciu i śmierci, zapomnieli nawet otym, \e byli nieprzyjaciółmi.- Arturze - szepnął Montanelli - czy ty jesteśnaprawdę? Wróciłeś do mnie od umarłych? - Od umarłych.- powtórzył Szerszeńwzdrygając się.Le\ał cicho, zło\ywszy głowę na ramieniu Montanellego jak choredziecko tulące się do matki.- Wróciłeś.wróciłeś nareszcie! Z piersiSzerszenia wydobyło się głębokie westchnienie.- Tak - rzekł - a ty masz ze mnąwalczyć lub mnie zabić.- Och, cicho, carino! Czym jest teraz to wszystko?Byliśmy jak dwoje dzieci zbłąkanych wśród ciemności i biorących się wzajemnie zawidmo.Teraz odnalezliśmy się i wychodzimy na światło.Mój biedny chłopcze, jakty się zmieniłeś! Wyglądasz, jakby cały ocean ludzkieJ nędzy przepłynął nadtwoją głową, ty, który byłeś tak pełen radości \ycia! Arturze, czy to tynaprawdę? Tak często śniłem, \e wróciłeś do mnie, a potem budziłem się iwidziałem tylko straszliwy mrok ziejący z martwej pustki.Skąd mogę wiedzieć, \ei teraz się nie zbudzę, by ujrzeć, \e wszystko to jest snem tylko? Daj mi jakiśdowód namacalny, powiedz, jak się to wszystko stało.- W sposób dość prosty.Ukryłem się na okręcie towarowym i jako bezpłatny pasa\er dojechałem do AmerykiPołudniowej.- A tam?- Tam.\yłem, jeśli to mo\na nazwać \yciem, dopóki.Och, poznałem jeszczeinne rzeczy prócz seminariów teologicznych, od czasu jak przestałeś mi wykładaćfilozofię! Powiadasz, \e śniłeś o mnie.tak, a ja o tobie.Urwał wzdrygającsię gwałtownie.- Raz - począł znów głosem urywanym - pracowałem w kopalniach Ekwadoru.-Przecie\ nie jako górnik?- Nie, jako posługacz górników wraz z Chińczykami.Mieliśmy barak do spania uwejścia do kopalni i pewnej nocy.byłem chory, tak samo jak w ostatnichdniach, i nosząc kamienie w słonecznym \arze.musiałem mieć gorączkę, bo nagleujrzałem ciebie przechodzącego koło bramy.Trzymałeś w ręku krucyfiks podobny dotego na ścianie.Modliłeś się i przeszedłeś mimo mnie, nie odwróciwszy głowy.Krzyknąłem, byś mi pomógł.dał trucizny lub no\a.cokolwiek, by tylkoskończyć, zanim oszaleję.A ty.ach! Jedną ręką zakrył sobie oczy.DrugąMontanelli ciągle jeszcze trzymał w uścisku.- Widziałem z twej twarzy, \esłyszałeś me wołanie.ale poszedłeś dalej, odmawiając modlitwy.Gdy skończyłeś iucałowałeś krucyfiks, odwróciłeś się i szepnąłeś: "Bardzo mi cię \al, Arturze,ale nie śmiem tego okazać, by nie obrazić Jego".A ja spojrzałem na drewnianąfigurę i zobaczyłem, \e się śmieje.A gdy odzyskałem przytomność i ujrzałembarak i trędowatych kulisów, zrozumiałem wszystko.Zrozumiałem, \e więcej cizale\y na względach tego twojego, wrogiego mi, Boga ni\ na wyrwaniu mnie zotchłani piekła.I zapamiętałem sobie dobrze.Zapomniałem o tym na chwilę terazwłaśnie, gdy mnie dotknąłeś: byłem.cię\ko chory i kochałem cię kiedyś.Alemiędzy nami nie mo\e być nic, tylko wojna, wojna -i jeszcze raz wojna.Czemumnie trzymasz za rękę? Czy\ nie widzisz, \e dopóki wierzysz w tego swojegoChrystusa, nie mo\emy być dla siebie niczym innym, tylko wrogami?.Montanellipochylił głowę i ucałował okaleczałą rękę.- Arturze, jak\e mogę przestać wierzyć w Niego? Jeśli zachowałem wiarę przezwszystkie te straszne lata, to czy\ mogę zwątpić o Nim teraz, teraz gdy mioddaje ciebie? Zwa\ tylko: przecie\ ja myślałem, \e cię zabiłem.- To dopierouczynisz.- Arturze! - Był to krzyk grozy, lecz Szerszeń mówił dalej, nie zwracając uwagi:- Cokolwiek się stanie, bądzmy szczerzy, a nie połowiczni.Ty i ja stoimy podwóch stronach otchłani i na (nic nie przyda się wyciągać do siebie dłonie ponadprzepaścią.Jeśli wiesz, \e nie mo\esz czy nie chcesz wyrzec się od, tego -rzucił spojrzenie na wizerunek Chrystusa na ścianie - to musisz się zgodzić nato, co półkownik.- Zgodzić się! Wielki Bo\e.zgodzić się.Arturze,przecie\ ja cię kocham! Twarz Szerszenia ściągnęła się straszliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]