[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Baryton Jasia i bas Stefana wtórowały jejochoczo, a niekiedy łączył się z nimi głos Jadzi, metaliczny, czysty, najsilniejszy inajprawidłowszy.Zpiewali Pieśń wieczorną Moniuszki.Wieczór był na niebie złoty i szkarłatny, barwiąc gałęzie drzew, zielone trawy i białe chmurki,rozrzucone z rzadka po szafirze.W powietrzu cisza niezmącona i balsamiczny zapach.Stefanśd\arski zdjął czapkę i uśmiechnął się do pysznych wschodów \yta; Jan wlepił oczy w Cesię zajmował jego całą uwagę figlarny wdzięk na jej twarzyczce; Jadzia hamowała swą ognistą arabskąklacz, znudzoną wolnym chodem.Cesia śpiewała uśmiechając się do projektowanych figlów.Całe grono wracało z Olszanki, gdzie Jan chwalił się ulepszeniami i porządkiem, prezentującdzieło siostry i pani Tekli za własne.Nie przyznał się, \e nawet nie wiedział, kiedy to zrobiono, ani co to kosztowało.Był to prezentstaruszki dla wychowańca.Przegląd trwał kilka godzin, ale z powrotem młodzi nie śpieszyli się wcale.Było im dobrze zsobą; nie chciało się kończyć rozkosznej przeja\d\ki.Gdy śpiew się skończył, Jan, wyrwany z obserwacji nad narzeczoną, westchnął: śeby to ju\ prędzej posłyszeć Veni Creator! Wstydz się odparła Jadzia. Nie okazuj takiego utęsknienia, bo Cesia gotowa skorzystaći wziąć cię pod pantofel. Od dawna jestem na to przygotowany.Szczerość nie grzech.Ja nie mam, szczęściem, twojejnatury, co nigdy nie oka\e, co myśli. Jak to, szczęściem? podchwyciła Cesia. Ano, pewnie.Daleko bym z panią na tej drodze zajechał! Wysechłbym z miłości i basta! Wcale nie.Myśli pań, \e ja lubię ciągłe oświadczyny? Nie znoszę! Mój ideał to człowiekspokojny, chłodny, dyskretny& Mozem niedyskretny? wtrącił z uśmiechem.Dziewczyna pokraśniała jak malina iposkoczyła naprzód.Musiała mieć na sumieniu karygodnego buziaka, marzenie narzeczonego. Pan jest dokuczliwy, nieznośny, samochwał, plotkarz L.nie cierpię pana! Mój ideał to hrabiaWentzel.Ten pewnie nie dostał nigdy harbuza& Ojej! śeby mnie tyle tysięcy, ile on zjadł tego fruktu! parsknął śmiechem Jan. Musiał trafić na osobę ze złym gustem. A nieszczególnym, istotnie. To pan ją zna? Kto to taki? zagadnęła ciekawie. A co mi pani da, jak powiem? Wcale nic.Nie ma za co.Hrabia sam mi się przy zna.Jakbym go widziała.Uśmiechnie się,pogładzi brodę& bardzo lubię mę\czyzn z brodą& i powie, jak to było.On wcale nie fanfaron jakinni. Pewnie, pewnie! Z harbuza nie ma co fanfaronować.Ale czemu go dotąd nie ma? Za pięć dniwesele. Mo\na odło\yć ozwała się Jadzia mrugając do Cesi. Jak to odło\yć? Na co? zaperzył się Jan. Znajdziemy innego dru\bę. Ale, naturalnie, \e odło\ymy potwierdziła figlarka. Wyprawa niegotowa. Któ\ by tam czekał dla tych haftów i gałganów! Skończą potem. Bardzo proszę nie odzywać się tak lekko o moich haftach.Właśnie dla nich będziemyczekali.Zresztą ja hrabiemu dałam słowo, \e bez niego nie odprawimy tej uroczystości. Niech go licho wezmie! Od tygodnia nic nie robię, tylko wysyłam do niego listy i depesze.Zginął bez wieści.Kto go wie, gdzie siedzi.Ma tych dóbr tysiące po całym cesarstwie.Uderzył wzapalczywość do pracy.Dam ja mu za mitręgę! Ale co do ślubu, to nie odło\ę! Niech pani nie\artuje! To nie ma sensu! Czy widziałeś, Jasiu, tego sławnego wyścigowca w Strudze? zagadnął Stefan o\ywiającsię nagle. Widziałem, a jak\e! Pyszny koń, Held się nazywa.Pani Tekla, w wielkim gniewie,przechrzciła go na Bohatera ! Nikomu nie daje się dosiąść, tylko podobno samemu panu.Ach, tenpań! Narobi on mi biedy! Nie narobi, uspokój się rzekła spokojnie Jadzia. Widzisz, tam na lewo&Spojrzeli wszyscy.Bez drogi, polami, przez płoty i rowy sadził ku nim jezdziec.Koń szedł jak wicher, z wyciągniętą szyją i rozdętymi prychami, biała gwiazda świeciła mu naczole, nad jego głową ukazywała się czasami d\okejska czapka jezdzca, schylonego do siodła.Niewiadomo, jakim cudem poznała go Jadzia, bo zrazu czerniał tylko na łunie zachodu, jakby z niejwyszedł, potem rósł, rósł, stawał się coraz wyrazniejszy, a\ dopadłszy bli\ej o jakie sto kroków,uchylił czapki i dał koniowi ostrogę, Dwa rowy oddzielały gościniec od pola rumak skupił się,stanął jak świeca, dał szalony skok.Kopyta mignęły w powietrzu; przesadził ściągnięty \elaznądłonią, zarył się w miejscu o krok obok towarzystwa i zar\ał wesoło, jakby z powitaniem.Cały gniew Jasia opadł natychmiast. Wentzel! Wentzel! Nareszcie jesteś! Jak się masz! Witamy! Witamy!Uścisnęli się z konia jak bracia. Przecie\ się nie spózniłem! zawołał podając rękę Cesi. Jestem w czas i w porę nausługi pani zwrócił się do Jadzi.Chwilę szafirowe jego oczy zapłonęły szalonym szczęściem i weselem, po licu jak smugaprzeszedł rumieniec.Opamiętał się całą siłą, by nie paść jej do nóg, i tylko wyciągnął rękę, pewny,\e na uścisk zasłu\ył.Powitali się w milczeniu.Minutę to trwało, a ju\ Jaś wpadł na swoją ofiarę ztysiącem pytań, a Stefan a\ zsiadł z konia i oglądał, cmokając, Bohatera. Nawet nie spotniał po tej szalonej jezdzie! Co za nogi! Jaka pierś i łopatki! To cacko, niekoń! Czemuś nie odpisywał na listy? To trzeba nie mieć sumienia! krzyczał Jaś. Chorowałem odparł. Złamałem rozkaz doktorski i uciekłem.Kazali mi jechać doWłoch, alem wolał tutaj.Je\eli tutejsze powietrze zdrowia mi nie da, to \adne! Babka zdrowa? Zdrowa, ale ty istotnie nietęgo wyglądasz.Coś się zmieniłeś& i bez brody? Panna Celinaprzestanie się tobą zachwycać.Istotnie Wentzel zmienił się ogromnie.Nie wypiękniał, ale nabrał hartu, czegoś stalszego wrysach i postawie.Zniknął cyniczny grymas i wydelikacenie salonowca, był opalony od wiatru isłońca, a oczy mu się śmiały wewnętrznym zadowoleniem.Widocznie du\o był na powietrzu i wpracy, mówił po polsku prawie dobrze, a z całej jego istoty wydzierała się radość, spokój ipoczucie, \e on tu teraz nie obcy, nie wróg ale przyjaciel, brat, witany całym sercem.Zwrócił się do Stefana. Dobra szkapa rzekł tylko mi ją haniebnie zaniedbano w Strudze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]