[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.w łóżku.On tego chce trzy albo cztery razy dziennie.- Trzy albo cztery razy.dziennie? Dobry Boże! To musi być z niego niezłyogier.- On.ja tak nie mogę - głos Emmy-Jean drżał.- A co robicie z dzieckiem?- Och, jemu nie przeszkadza nawet, kiedy dziecko patrzy.- Dobry Boże - powtórzył Marty.- Wejdz - Emma-Jean złapała rękę brata.- Nie będzie chciał tego robić, jak ty tubędziesz.- Idz się przebrać.Zaczekam na werandzie.- Nie pójdziesz sobie?- Nie.Zaczekam tu na ciebie.Jay spał w łóżku Henry Ann, w łóżku, w którym się urodziła, w tym samym, w którymumarł jej ojciec.Wyjęła ceratę i włożyła ją pod prześcieradło na wypadek, gdyby malec sięzmoczył.- Normalnie nie było z nim takich problemów.Zwykle zabieram go do ubikacjiwieczorem i rano, jak tylko się obudzi.- Mógł na jakiś czas stracić kontrolę - Henry Ann przykryła chłopca.- Niemartw się tym.- Nie wiem, jak mam ci dziękować.- Spojrzeli na siebie nad śpiącym dzieckiem.- Nie musisz mi dziękować.Sąsiedzi powinni sobie pomagać.-Jeszcze nie mieliśmy okazji tego omówić.Chciałbym pomóc Johnny'emu.Nauczyćgo wszystkiego, co sam potrafię.- A co my moglibyśmy zrobić dla ciebie?- Sam nie dam sobie rady ze zbiorami.Zabierałem Jaya w pole.Jezu, czemu niewziąłem go dziś rano?- Coś wymyślimy.Człowiek, którego najęłam, nie oczekuje za swoją pracęniczego poza jedzeniem i miejscem do spania.- Nie mogę zaoferować mu nawet tego.Mężczyzna, który pracuje, powiniensiadać do stołu trzy razy dziennie.- Kolacja gotowa.Zostanie pan, panie Tom? - Dozie stanęła w drzwiachsypialni.- Johnny i ten drugi wrócili już z pola.Poszli jeszcze wydoić krowy.Mówili, żepózniej wezmą się za obrządki.- Bardzo chętnie bym został, ale sam mam jeszcze obrządki do zrobienia.- Proszę się nie martwić o Jaya.Zajmiemy się nim.- Henry Ann wyszła zpokoju.Tom podążył za nią.- Jeśli znowu trzeba będzie pójść do lekarza, wyślę Johnny'ego,żeby pana zawiadomił.- Zajrzę jutro - nie chciało mu się iść, ale wiedział, że musi.- Zanim pojadę,powinienem wlać wodę do chłodnicy.Henry Ann wyszła na werandę, wzięła wiadro i podeszła z Tomem do studni.Odstrony stodoły doleciało ją łupnięcie, a potem usłyszała śmiech Johnny'ego.Pierwszy zestodoły wyłonił się Grant, niosąc wiadro z mlekiem.Boże! Zapomniała o wydojeniu krów.- Kto wygrał zakład, Grant? - zawołała Henry Ann.- Miała pani wątpliwości panno Henry? Dałem mu jeszcze szansę na dwadodatkowe rzędy, a i tak pobiłem go cztery do pięciu.- Wziął najłatwiejsze - zakrzyknął Johnny ze stodoły.- Proszę mu nie wierzyć.Jest wściekły, bo nie pomogę mu z tym mułem.Tom stał trzymając w ręce wiadro z wodą.Wynajęty człowiek nie zachowywał się jakobcy.Czyżby Henry Ann znała go od dawna? Toma ogarnęło nieznane mu uczucie.Poczułnagłą niechęć do tego przyjaznego mężczyzny, który z taką łatwością rozmawiał z HenryAnn.Mój Boże! Jestem zazdrosny!- Postawię mleko na werandzie, panno Henry.- Grant, pozwól: to nasz sąsiad, Tom Dolan.Tom, Grant będzie nam pomagałprzez jakiś czas.Mężczyzni podali sobie ręce, a Henry Ann wyjaśniła, że posiadłość Toma graniczy znimi od południa.- Pan jest stąd, panie Gifford? - zapytał Tom.- Można tak powiedzieć.Podziwiałem ten samochód.Należy do pana?-Tak.- Nie widuje się już tego modelu na drogach.- Utrzymuję go w dobrym stanie.Muszę już jechać, Henry Ann.Będę rano.Henry Ann podeszła z Tomem do samochodu i przyglądała się, jak odkręca chłodnicęi wlewa wodę.- Od dawna znasz Gifforda? - zapytał.- Tydzień.Może trochę dłużej.Zatrzymał się, żeby napić się wody ze studni ispytał o pracę.- Włóczęga? - Tom spojrzał na nią z marsem na czole, który sprawił, że jegociemne brwi niemal się złączyły.- Na to wygląda.Pracuje z Johnnym.- Nic o nim nie wiesz.Może to zbiegły więzień.- Wątpię.- Zpi w domu?- W stodole.- Zamykasz drzwi na noc?Henry Ann zaśmiała się:- Nawet nie mamy kluczy.Wydaje mi się, że kiedyś tata je miał.Nie pamiętamjuż, kiedy ostatnio musieliśmy zamykać drzwi na klucz.- Teraz jest inaczej.Jedna trzecia ludności nie ma pracy.Nie dość że kupamężczyzn włóczy się po drogach w poszukiwaniu jałmużny, to jeszcze przestępcy tylkoczekają na okazję, żeby komuś coś podebrać.Prawie codziennie zdarza się napad na bank.Możesz mi wierzyć, wielu gotowych jest na wszystko.A ty przecież jesteś samotną kobietą.- Nie jestem sama.Mam Johnny'ego.- To jeszcze dzieciak.- Nawet nie podejrzewasz jak wspaniałym jest mężczyzną.Potrafi sobie radzić -powiedziała z lekką irytacją w głosie.- Skąd wiesz? Przyjechał tu z miasta, prawda?- Martwi cię, że Jay tu zostaje?- Nie o to chodzi.Ja tylko.no.Ten facet, Gifford.- Nie miałby żadnych szans ze mną, Johnnym i Ciotką Dozie - na jej twarzypojawił się wyraz ulgi, nawet się uśmiechnęła.- Ty też wolałbyś nie zadzierać z CiotkąDozie, kiedy trzyma rondel w dłoni.A mnie nauczono, jak o siebie zadbać.Strzelam lepiejniż Tata
[ Pobierz całość w formacie PDF ]