[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Idący na ich czele sołtys, chłopwysoki i barczysty, typ mazura o płowych włosach, niebieskich oczachi trochę orlim nosie, miał na piersi zawieszoną u guzika, na sznurkuowalną blachę, jako urzędową oznakę swojej godności.Kilku innychzaopatrzyło się w kije, których jednak widocznie wstydzili się, bo po-stępowali z tyłu.Kiedy ludzie ci podeszli do nas, wystąpił sołtys ioznajmił tonem przyzwoitym ale stanowczym, że ponieważ nie pytali-śmy się gromady, czy nam pozwoli zbierać krzemienie na swych grun-tach, więc gromada zabrania tego obecnie.Próbowaliśmy objaśniać194wieśniaków, że te krzemienie nie posiadają dla nikogo wartości pie-niężnej, że były tylko naszczepane w bardzo dawnych czasach, kiedyjeszcze kruszców nie znano, a zbieramy je przez prostą ciekawość i ja-ko pamiątkę pracy ludzkiej z najdawniejszych czasów.Chłopi logicznieodpowiedzieli nam na to, że jako ludzie prości, nie posiadający nauki,nie mogą wiedzieć, co dla kogo ma jaką wartość, ale to rozumieją, żepo przedmioty bez wartości nikt by z daleka nie przybywał i przez takiebagna nie brodził."Wiadomo - odezwał się jeden z nich - że teraz lu-dzie na świecie umieją z każdej rzeczy grosz ciągnąć, stare szmatyprzerabiają na sturublówki, a któż wie do czego i krzemienie się im nieprzydadzą? Tembardziej, że dziadek podróżny, który przyszedł po ze-branym chlebie z Osówca do Sośni, opowiadał przed chwilą, że dwiebaby tamtejsze zarobiły od jakichś panów za kosz krzemieni więcej, niżprzez cały tydzień zbierając po lesie "babie uszy".Chłopi czekali cierpliwie, aż opuścimy ich piaski, nie chcieli dozwolićzbierania krzemieni za ofiarowane im pieniądze i tylko przez wrodzonąsłowiańskiej naturze gościnność, nie żądali oddania nazbieranychkrzemieni, napełniających wszystkie nasze kieszenie i koszyki.Dopieroprzebrnąwszy, obciążeni łupem, jak ludzie przedhistoryczni, przez tesame grzązkie oczerety i brody, poczęliśmy w naszej łodzi jako wmiejscu bezpiecznem od napaści, rozpatrywać, podziwiać i porządko-wać, naszą obfitą zdobycz.Składała się ona z licznych ułamków narzę-dzi krzemiennych, kilkuset nożyków i tysiąca pospolitych okrzosków,czyli szczader krzemiennych, także kilkunastu strzałek o kształtachbardzo misternych, nieznanych dotąd na ziemiach słowiańskich, a na-trafianych tylko, i to bardzo rzadko, na zachodzie Europy, z tak zwa-nych nukleusów, czyli rdzeni zużytych brył krzemiennych i t.d.Biebrza należy do systemu kanału Augustowskiego, który wpadającądo niej w pobliżu Goniądza rzekę Nettę (czyli jak podobno dawniej na-zywano, Niętę, albo Miętę) łączy z Hańczą, dopływem Niemna.Tymsposobem przez Hańczę Czarną, kanał, jezioro, Nettę, Biebrzę i Narew,można żeglować z Niemna do Wisły i odwrotnie.Dawniej, gdy niebyło dróg żelaznych, ruch handlowy na tej drodze wodnej był większy,ale dziś stracił już swoje ogólniejsze znaczenie i posiada tylko lokalnedla gubernii Suwalskiej.Berlinki, któremi wywożono z Augustowskie-go zboże do Gdańska i Królewca, a przywożono głównie sól, teraz jużprawie nigdy kanału nie nawiedzają, a tylko raz na lat kilka zjawia sięjakiś statek inżynierski parowy, jakby na dziwowisko dla okolicznychmieszkańców.Za to płyną liczne tratwy z lasów augustowskich na do-pływy morskie, a dzisiaj właśnie mijamy na Biebrzy dużo drzewa,prowadzonego na Wisłę.Na niektórych "pasach" (tak nazywają tu tra-twy), wszyscy oryle sprowadzeni są z Galicyi i Krakowskiego.Poznaćich można łatwo po pilśniowych, czarnych i popielatych kapeluszach195(których lud na Podlasiu i Mazowszu łomżyńskiem nie nosi) po grana-towych z guziczkami mosiężnymi żupanikach, po fajeczkach, których zust nie wyjmują (gdyż lud nad Biebrza i Narwią więcej zażywa tabaki,niż pali) i po akcencie mowy, i po temperamencie znacznie żywszymniż podlaski i mazowiecki.Płyniemy teraz krajem samych łąk, krajem pustym, a jednak bardzocharakterystycznym i typowym.Dolina Biebrzy ma tu ogólny kierunekz północy na południe, z lekkim zwrotem ku zachodowi.Wśród niziny,stanowiącej rozległą równinę łąk, wije się kręto wstęga czystej, na kil-kadziesiąt kroków szerokiej i na kilka łokci głębokiej rzeki, z dnem wniektórych miejscach piaszczystem, a nigdzie kamienistem.Nie spoty-kamy tu wśród łąk ani pagórków, ani lasów, ani wiosek lub pojedyn-czych siedzib ludzkich.Wszędzie tylko łąki i łąki, a na nich jakby całemiasta stogów pięknego siana, postawionych po świętym Janie Chrzci-cielu, skrzętną ręką rolnika na podłożu z palików, żeby woda w raziepowodzi nie uniosła stogu.Wioski tu dojrzeć jeno można na dalekichwyżynach, nie podlegających zalewom Biebrzy, a zamieszkują w nichna prawym brzegu Mazurzy, na lewym Podlasianie, tu i tam prawiesama drobna szlachta, nie różniąca się od siebie mową, ubiorem, aniobyczajem; lud dość zamożny, posiadający i ryby, i grzyby, i nabiał, bosiana i pastwisk podostatkiem.Wśród tego bezbrzeżnego stepu bujnychłąk, łódz naszą unosi bystry, przejrzysty i przeważnie dość głęboki, otwardem dnie nurt Biebrzy, stanowiący tu odwieczną granicę międzyPodlasiem i Mazowszem.Płyniemy piękną jakby drogą, wśród dwóch szpalerów bujnych traw,kwiatów nadwodnych, wielkich liści i wpośród krzewów gęstej wiklinyi łozy.Bóg nawet tej jednostajnej nizinie nie poskąpił wdzięku i piękna,które uderza w przyrodzie, tylko w jednych miejscach majestatycznymblaskiem promieni, a w innych płynie strugą bledszego światła."Słońce- mówi Kraszewski - widzą wszyscy, nawet trochę ślepi, gwiazdkęmalutką dostrzeże oko, które po niebie szukać się jej nauczyło".Zdawałoby się, że płynąć kilka mil i nie spotkać ani wioski, ani rybaka,ani lasu, tylko widzieć samą wodę, łąki i stogi, to musi znużyć oko wę-drowca.A jednak znużenia tego ja nie doznałem ani na chwilę.Prze-cudna wszędzie zieloność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]