[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siwawy.- Jakieś tatua\e?- Nie widziałem.Miał na sobie kurtkę przeciwdeszczową - stwierdził lekarz zprzekąsem.Jego niechęć do nas powróciła.Czas skruchy dobiegł końca.Gorączkowomyślałam, o co jeszcze mogłabym go zapytać, zanim na dobre straci nastrój.- Naprawdę nie wie pan, jak nazywał się mę\czyzna, który przyjechał po pana tamtejnocy? - W tak małym miasteczku wydawało się to nieprawdopodobne.Skomentowałam to.Wzruszył ramionami.- Mieszkałem tam od niedawna, a ci z rancza trzymali się ze sobą.Facet twierdził, \epracuje dla Joyce'ów i jezdził ich furgonetką.Mo\e się nawet przedstawił, ale nie pamiętam.To była cię\ka noc.Jak mówiłem, przyszło mi do głowy, \e mo\e był to Drexell Joyce, alenie wiem na pewno, nie spotkałem go nigdy.Rzeczywiście, cię\ka noc.Szczególnie dla Mariah Parish, która mogła prze\yć, gdybywezwano karetkę na czas.Gdyby ktoś wykazał się odrobiną człowieczeństwa i w ogóle jąwezwał.Dziwne, \e nie została po prostu zamordowana, a dziecko razem z nią.Ale wtedy RichJoyce jeszcze \ył, mo\e na decyzji zawa\ył lęk, co powie, gdyby jego opiekunka naglezniknęła.Nawet jeśli nikt inny, on na pewno tęskniłby za Mariah.I nie spocząłby, uznawszy,\e stało się coś niepokojącego.Mo\e dziecko zostało umieszczone w jakimś domu jako karta przetargowa? Mo\ewychowywał je ktoś na ranczu? W głowie powstawało mi wiele teorii, a ka\da równieprawdopodobna, jak poprzednia.- A Rich Joyce? Gdzie wtedy był? - zapytał Manfred.- Facet powiedział, \e wyjechał.Samochodu Richa nie było pod domem.- Mógł nie wiedzieć, \e opiekunka jest w cią\y? Nie zauwa\yłby?- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami Bowden.- Ten temat nie wypłynął.Niewiem, czy powiedziała coś staremu Joyce'owi.Po niektórych kobietach cią\ę mało widać, ajeśli dodatkowo starała się to ukryć.Wymieniliśmy z Manfredem spojrzenia.śadne z nas nie miało więcej pytań.- Dziękujemy, panie doktorze - powiedziałam, wstając.- Do widzenia.Nie ukrywał ulgi, \e ju\ wychodzimy.- Zamierzacie iść z tym na policję? - zapytał.- Bo wiecie, nawet ekshumacja nic nieda.- Zaczynał \ałować, \e z nami rozmawiał.Ale i tak mu ul\yło.Pewnie trudno mu było \yćprzez tyle lat z tą tajemnicą.Nie \ałowałam go.- Jeszcze nie wiemy - rzekł Manfred z namysłem.Te\ nie współczuł lekarzowi.-Bierzemy to pod uwagę.Jeśli dziecko prze\yło, mo\e nie straci pan licencji.Doktor Bowden odprowadził nas przera\onym wzrokiem.W poczekalni siedziałotrzech pacjentów.Współczułam im.Ciekawe, jakie leczenie zapewni doktor mający nerwy wtym stanie.Dwie wizyty jednego dnia w sprawie, która, jak liczył, miała nigdy nie wypłynąć.To wytrąciłoby z równowagi ka\dego, nawet kogoś o silniejszej konstrukcji psychicznej ni\doktor Bowden.- Ten facet to śmieć - warknął Manfred w windzie.Był a\ czerwony ze złości.- Mo\e nie jest z gruntu zepsuty - podsunęłam, czując się z dziesięć starsza odtowarzysza.- Tylko słaby.Jest zaprzeczeniem zasad, jakie powinien reprezentować lekarz.- Nie zdziwiłbym się, gdyby ta akcja odbywała się w latach trzydziestych - zaskoczyłmnie Manfred.- To wszystko brzmi jak jedna z tych niesamowitych opowieści ze starychksią\ek.Zrodek nocy, pukanie do drzwi, nieznajomy, który wiezie lekarza do tajemniczegopacjenta w ogromnym domu.Umierająca kobieta, dziecko, tajemnica.Gapiłam się na Manfreda osłupiała.Dokładnie to samo przyszło mi do głowy.- Wierzysz w to wszystko? - zapytałam, kiedy winda zatrzymała się na parterze.- Boskoro oboje odnosimy wra\enie, \e ta historia brzmi a\ nazbyt niesamowicie, mo\e torzeczywiście fikcja? Zwykły stek bzdur.- Chyba nie umiałby a\ tak dobrze kłamać - ocenił Manfred.- Choć na pewno nierazminął się z prawdą.Nie rozumiem, co on sobie wyobra\ał.Przecie\ musiał zakładać, \epewnego dnia ktoś zacznie zadawać pytania.W końcu studiował medycynę, musi być choćtrochę inteligentny, to nie jest zawód dla idiotów.A ma dyplom, widziałem na ścianie.Sprawdzę to.Mo\e przydałby się nam jakiś prywatny detektyw?- Mowy nie ma, biorąc pod uwagę, co stało się z ostatnim - burknęłam, ale zaraz sięopamiętałam.- Przepraszam, Manfred.Cieszę się, \e tu ze mną przyszedłeś.Dobrze, \esłyszała to druga para uszu i widziała druga para oczu.Jesteś jasnowidzem, wierzysz w tęjego historię? Chodzi mi o ogólny sens.- Ogólny tak - odrzekł Manfred po chwili namysłu.- Przemyślałem to jeszcze raz itak, sądzę, \e mówił prawdę.Nie przez cały czas.Uwa\am na przykład, \e dobrze wie, ktowtedy po niego przyjechał.I nie wierzę, \e ten facet zabrał mu telefon, raczej go zastraszył.Powiedział, \e nie ma mowy o karetce, i zagroził jakoś.Porządna grozba powstrzymałabydoktorka.Myślę te\, \e w drodze powiedział mu, jakiego przypadku mo\e się spodziewać.Lekarze nie noszą teraz ze sobą wielkich waliz, tak jak kiedyś.Babcia mi o tym opowiadała.Musiał wiedzieć, co zabrać dla kobiety z komplikacjami po porodzie i ewentualnie dladziecka.Przekonał mnie.- Masz rację.Więc kto był tym tajemniczym mę\czyzną? Kto zawiózł go dowielkiego, pustego domu? Kto zabrał dziecko? Wiemy na pewno, \e miał obrączkę.- Faktycznie.Niezła pamięć.Drex był przez jakiś czas \onaty, Chip te\.To mógł byćjeden z nich albo w ogóle ktoś inny.W drodze do hotelu zatrzymaliśmy się na lunch w fast foodzie.Zamówiłam kanapkę zgrillowanym kurczakiem, bez frytek.Starałam się jeść w miarę zdrowo, lepiej się wtedyczułam.Nie rozmawialiśmy wiele podczas posiłku.Nie wiem, o czym myślał Manfred, ale jarozpamiętywałam to dziwne uczucie, jakiego doświadczyłam, gdy po raz pierwszy ujrzałamJoyce'ów wysiadających z auta na cmentarzu Pioneer Rest.Zdawało mi się, \e skądś ichznam, przynajmniej mę\czyzn.Gdzie mogłam ich widzieć? Czy mogli odwiedzać przyczepę,w której mieszkaliśmy? Tyle osób się tam przewijało.a ja tak starałam się ich unikać.Musiałam odło\yć te rozmyślenia na pózniej, kiedy po powrocie do hotelu zastaliśmyTollivera w stanie wyjątkowego i rzadkiego rozdra\nienia.Usiłował wziąć prysznic i podczasowijania ramienia folią grzmotnął się o ścianę, co było bardzo bolesne.Dodatkowo byłwściekły, bo wyszłam z Manfredem i długo nie wracałam.Zamówił sobie lunch do pokoju,po czym męczył się z otwieraniem pudełek i odwinięciem sztućców jedną ręką.Był bardzoroz\alony, a mimo \e postanowiłam porozpieszczać go, póki mu nie przejdzie, sama wpadłamw kiepski nastrój, dowiadując się, \e podczas mojej nieobecności dzwonił jego ojciec.Nawieść o nieszczęściach syna oświadczył, \e przyjedzie go odwiedzić, skoro zostawiam go takna pastwę losu.Byłam wściekła na Tollivera, a on na mnie.Tak naprawdę nie chodziło mu o nicinnego, jak tylko o to, \e załatwiałam coś nie dość, \e bez niego, to jeszcze z kimś innym.Normalnie Tolliver nie jest humorzasty, skłonny do irytacji, a tym bardziej nierozsądny.Tegodnia reprezentował te trzy cechy.- Ech - mruknęłam nieszczególnie przyjaznie.- Nie mogłeś po prostu zaczekać, a\wrócę?Spojrzał na mnie bykiem, ale widziałam, \e \ałuje wygadania się przed ojcem.Zapózno jednak.Najwyrazniej w McDonaldach nie panowały sztywne zasady dotycząceprzestrzegania grafiku pracy, bo tu\ po mojej wypowiedzi rozległo się pukanie.Matthew wszedł do pokoju i nie zatrzymując się, skierował prosto do Tollivera.Stojącprzy drzwiach, patrzyłam za nim i naraz zmroziła mnie pewna myśl.To jego widziałamwychodzącego rankiem z biurowca, w którym Bowden miał gabinet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]