[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tam, gdzie siedziałam, wyraznie byłoCzuć jej zapach.- No - rzuciłam, próbując rozładować napięcie.- Ktoś zdecydowaniebędzie potrzebował gumy do żucia.Spojrzał na mnie bez cienia uśmiechu.- A co? Zamierzasz się ze mną całować? Powinnam się byłaspodziewać, że w którymśmomencie będzie miał mnie dosyć, ale kiedy to nastąpiło, poczułamsię tak, jakby zaczął z całą mocą wykręcać jakąś część mojego ciała.Szybko spojrzałam na swoją kanapkę.Odłożyłam puste opakowaniepo musztardzie i złożyłam bułkę w całość.Ale nie zaczęłam jeść.Dan patrzył przed siebie, na wodę.Most Market Street był jak zwyklepełen samochodów.Drzewa na wyspie powoli zaczynały się zielenić.Latem w taki dzień działałyby karuzela i kolejka dla dzieci.Pomyślałam,że może wieczorem będzie mecz baseballu na stadionie.Może powinnamzaproponować, żebyśmy tam razem poszli, wypróbowali klatki doćwiczenia uderzeń, zjedli lody, przejechali się na karuzeli.Nie zaproponowałam żadnej z tych rzeczy.Rzeczy, które zwykle robisię na randkach.Mogłam.A nawet chciałam.Ale.nie zrobiłam tego.Dan przeżuwał.Popijał napój.Przełykał.Wycierał palce w serwetkę.Jadl, nie ochlapując się ani sosem, ani oliwą.Podziwiałam go ukradkiem.Ja bardzo się starałam nie pobrudzić musztardą, a i tak oblałam sięherbatą.Często siedzieliśmy w ciszy, ale ta cisza zawsze była przyjemna.Wygodna.Uświadomiłam to sobie z przerażeniem - było mi z nim wygodnie, a dziś staliśmy się sobiebardziej obcy niż zwykli nieznajomi.Staliśmy się ludzmi, którzy prawie,ale nie do końca, zostali przyjaciółmi.Wypiłam herbatę, ale nie mogłam się zmusić do przełknięcia choćbykęsa kanapki.Zmięłam serwetkę i zaczęłam ją rwać na małe kawałki.Spadały na moją spódnicę.Strzepnęłam je ręką.- Nie chciałam tego powiedzieć - powiedziałam w końcu.- Tego, copowiedziałam.- Chciałaś.A poza tym - dodał, wzruszając ramionami - to prawda,prawda?To powinna być prawda, ale wiedziałam, że nie jest.- Przepraszam, Dan.Znów wzruszył ramionami, nie zaszczycił mnie spojrzeniem.Jegooczy lustrowały rzekę Susquehanna, szeroką, ale nie głęboką.Jejzielonoszarą powierzchnię marszczył lekki wiatr.Zapakował resztkilunchu i włożył z powrotem do papierowej torebki.Wypił ostatni łyknapoju, aż słomka zaterkotała o dno, i ją także włożył do torebki.Wrzuciłwszystko do stojącego obok ławki kosza na śmieci.- Wracamy?Prawie nie ruszyłam kanapki, ale kiwnęłam głową i spakowałamwszystko do torebki.Kosz na śmieci zrobiono z metalowej siatki zpołączonych ze sobą ośmiokątów.Zanim z powrotem odwróciłam się wjego stronę, doliczyłam do stu dwudziestu trzech.- Tak.Jestem gotowa.Dan włożył ręce do kieszeni rozpiętej marynarki.Wiatr odgarnął mu zczoła piaskowe włosy.Na jego twarzy tańczyły cienie rzucane przez gałęzie rosnącego obok drzewaZ profilu wyglądał zupełnie inaczej niż en face.Dostrzegłam drobnezmarszczki w kącikach jego oczu.Wcześniej ich nie zauważyłam.Nie wiedziałam, kiedy się urodził.Nie wiedziałam, gdzie dorastał, czyma rodzeństwo i czy uprawiał kiedyś jakiś sport; Wiedziałam za to, jaksmakował i pachniał, i bez problemu mogłabym zdać egzamin z długościi obwodu jego penisa, kształtu tyłka, wzoru piegów na ramieniu i liczbywłosów wokół sutków.Wiedziałam, że lubi się śmiać i potrafi być albodelikatny i wymagający albo delikatnie wymagający, albo wymagaj ącodelikatny.- Najbardziej lubię lody kaktusowe.- Kiedy to powiedziałam,poczułam na języku ich smak.Przez moją głowę przeleciał milionwspomnień.- Nie wszędzie można je dostać, ale na pewno mają je w tejbudce na City Island.Sprzedają w wafelkach.Uniósł jedną brew i spojrzał na mnie przez ramię.- Tak? -Tak.Pokiwałam głową.Nie zasługiwałam na to, żeby był dla mnie miły.I nie był.Poczułamdo niego jeszcze większy szacunek: nie dreptał za mną jak psiakczekający na nagrodę.Patrzył na City Island.Wiatr powiewał jegokrawatem, na którym dumnie prezentował się Spon-geBobKanciastoporty.- Moglibyśmy kiedyś tam pojechać - zaproponowałam.- Na lody.Znów na mnie spojrzał i z wyrazu jego twarzy wyczytałam, że niezamierza dać się ugłaskać.Podobało mi się, że nie zamierzał dać mi po sobie jezdzić jak po łysej kobyle, żemi się przeciwstawiał.- Może i moglibyśmy - odparł po chwili.Uśmiechnęłam sięnieśmiało.Jeśli chodzi o mnie, to był krok naprzód.Nie mógł wiedzieć,ile odwagi mnie to kosztowało.i wcale nie chciałam, żeby wiedział.Jeszcze przez chwilę staliśmy tak, oddaleni, a potem wreszcie wyjąłręce z kieszeni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed