[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nazywali to pompowaniem.Najgorsza śmierć zewszystkich.Dno zaczęło się podnosić.Pchła wpłynęła do komina: pionowej wąskiej rury,szerokiej na metr dwadzieścia.W świetle zobaczyła, że ściany są gładkie, niemal jak wyciętemaszynowo.Zmusiła się do krótkiego postoju dekompresyjnego: oddychała wolno,wyobrażając sobie, jak azot znika z jej mięśni.Na zegarku zmieniały się cyfry.Sześć minutpowinno wystarczyć.Napełniła kamizelkę powietrzem i z wyciągniętą ręką ruszyła w górę.Rozszerzający się gaz nadał jej prędkości.Poznaczone pasmami czarnego wapieniaściany migały przed oczyma Pchły, światło przed nią ginęło w ciemności; czuła się jak weśnie, dbaj o siebie dudniło jej w uszach przy każdym uderzeniu serca.Aż wreszcienieoczekiwanie komin się skończył.Nad sobą miała powietrze.Panowała tu ciemność.Oparła się jednym łokciem o krawędz, ciężko dysząc.Wystawiła tylko głowę, zapierając się nogami o ścianę.Gdyby nastąpił atak, uderzy zaworemo skałę, opróżni kamizelkę z powietrza i skoczy z powrotem do komina.Koncentrowała sięna oddechu.Wdech, wydech, wdech, wydech.Minęła prawie minuta.Nikt nie złapał jej za głowę, nikt nie zbliżył twarzy do jejmaski.Ostrożnie wyciągnęła latarkę z wody i skierowała przed siebie.Snop światłapowędrował w ciemność i trafił na oddaloną o mniej więcej sześć metrów omszałą i wilgotnąskałę.Pchła przesunęła latarkę na lewo: znowu skała.%7ładnej mgły, księżyca, drzew.A kiedyskierowała ją do góry, światło padło na sufit wysoki na niemal dwanaście metrów.To niebyły plotki.Znalazła się w chodniku starej kopalni ołowiu.Po kilku przypadkowych śmierciach w innych oddziałach nurków w czasie szkoleniawbijano jej do głowy, żeby w żadnym razie nie zdejmowała maski, dopóki się nie przekona,jakie jest powietrze.Podciągnęła się i wyszła na brzeg.Kucnęła, spięta i skoncentrowana,latarkę trzymając przed sobą jak broń, przez cały czas gotowa skoczyć z powrotem dokomina.Wolnym ruchem zdjęła maskę z jednego ucha, przekrzywiła głowę na bok i zewstrzymanym oddechem nasłuchiwała.Usłyszała czyjś oddech.Ktoś ukrywał się w ciemności.Uniosła maskę.Powąchała.Posmakowała powietrze.Było czyste.Wilgotne, pełnezapachu wody i gnijących roślin, ale czyste.Zawiesiła maskę na przegubie, żeby w każdejchwili móc ją nałożyć, i położyła palce prawej dłoni na ziemi.Mięśnie nóg potwornie jąbolały, mimo to pochyliła się odrobinę do przodu i skierowała światło na miejsce, skąddochodził odgłos.Snop padł na czarną skałę, zatoczył łuk.W szczelinie coś błysnęło.Oczy.Podłużne,na wysokości metra od podłoża.Ludzkie oczy, chociaż żółte i załzawione.Wpatrywały się wnią.Zamrugały, a potem pojawiła się wielka dłoń, by osłonić je przed nagłym światłem.Terazmogła ocenić rozmiar głowy.Miała kształt kowadła, nadmiernie rozrośniętą szczękę, karkkrótki, niemal nieistniejący.Pchła dostrzegała wystające żebra, jakby kości były za wielkie,słyszała wysilony oddech.To nie był elf, troll, skrzat ani gnom.To nie był Tikoloshe.To byłczłowiek ubrany w przetartą bluzę, szorty i klapki.Pchła zachowała opanowanie.Zachowałaspokój.- Jestem z policji.Nie ruszaj się.Nie zbliżaj się do mnie.Oczy zamrugały.- Zrobisz krok w moim kierunku, a znajdziesz się w takim gównie, jakiego niepotrafisz sobie wyobrazić.OK?Tamten po chwili wahania kiwnął głową.Pchła się wyprostowała.Spojrzała na niego zdecydowanie.- Amos.Ty jesteś Amos.Zledziłeś mnie?Pokręcił głową.- A jak było w tamtym mieszkaniu w zeszłym tygodniu? Kiedy weszliśmy? -Wierzchem dłoni otarła usta, by usunąć smak kamieniołomu.- Ze mną był inny policjant.Pocywilnemu.Cisza.Amos przyglądał się jej uważnie.Teraz Pchła dostrzegła coś jeszcze, błyskplastiku: białe pojemniki w rodzaju tych, które można spotkać w sypialni nastolatek.Cztery,może pięć - ustawione jeden na drugim.Poczuła zapach spalenizny, zobaczyła zniszczonyśpiwór.I wtedy dotarło do niej, że on tu mieszka.Tutaj, w mroku pomiędzy mchem,gnijącymi liśćmi i martwymi owadami próbuje jakoś przetrwać.- Nie wiem, kim jesteś, ale nie pochodzisz z Anglii.Jesteś z Afryki.Z Tanzanii.Oczy wpatrywały się w nią nieruchomo.Czekały na dalszy ciąg.- Jesteś nielegalnym imigrantem i wpadłeś po uszy w gówno.Tu i u siebie też.-Poruszyła językiem, usiłując resztki śliny przenieść na wargi.- Ja mogę sprawić, żewpadniesz jeszcze głębiej.Zrobię to, jeśli będę musiała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]