[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jestciepło, nie pada.Jeżeli do soboty tak zostanie, pojadę na Lipową.Już się nie mogę doczekać.Wczoraj kilka razy zadzwonił telefon.Nikt się nie odezwał.Ciekawe, może to Maryla.Mam przeczucie, że to ona.Tylko skąd znałaby numer naszego telefonu?Aha, przypomniałam sobie.Przecież przenieśliśmy stary numer z kawalerki.Dzisiaj przyniosłam plik zdjęć zrobionych w ostatni dzień pobytu w starym domu.Wypstrykałam cztery klisze.Chciałam utrwalić jak najwięcej miejsc.Pamięć jestzawodna.Będę zasilała moje serce wzrokowymi bateriami.Zdjęcia schowałam do szafy, nasamo dno, może podzielę się z rodzicami.Karolowi nie pokażę, bo by to odpowiednioskomentował.Może pózniej, gdy też zatęskni.Kończą się moje pieniądze.Miałam swoje oszczędności, ale szybko się rozeszły.Nie potrafię oszczędzać.Nigdy nie musiałam.Czas iść do pracy, nie przywykłamprosić męża o pieniądze, tym bardziej że mój mąż, jak twierdzi, nie zarabia wiele.To raczej jałatałam rodzinny budżet.Karol odkładał na samochód albo na wakacje.Zakupamizajmowałam się sama, zachciankami również.Jego to nie interesowało, był ponad.Nowemieszkanie kosztowało fortunę.To, co zostało, ma być rezerwą do emerytury.Jestem podniecona i niespokojna.Noc dłużyła się niemiłosiernie, poranek nie chciałprzyjść.Dzisiaj wybieram się na Lipową, ale wybieram się jak sójka za morze.Wciążwymyślam nowy pretekst, żeby nie wyjść z domu.Coś mnie gna, a jednocześnie płoszy.Może nie powinnam? Dręczą mnie wątpliwości.Jadę tam w tajemnicy.Nie chcę komentarzy iwymówek.Zresztą i tak nikogo nie ma w domu.Agnieszka z Michałem i Piotrem pojechali do teściów, a Karol jest w Krakowie.Wyjechał już wczoraj wieczorem.Domy i domy, wciąż to samo.Wreszcie wyjechałam poza miasto.Przez uchyloneokno wpada zapach mokrej ziemi.Tutaj jest już przyjemniej.Pocą mi się ręce, robię sięniespokojna.Miałam nadzieję, że zanim dojadę, przygotuję się na znajomy widok, uspokoję.Nie zdążyłam.Dom wyrósł przede mną jak widmo.Odetchnęłam głęboko, jak cudownie,nareszcie u siebie.Poczułam się, jakbym nigdy stąd nie wyjeżdżała, tylko wróciła z pracyalbo z zakupów.Ciężkie ramię bramy odsuwało się powoli, wydając znajome dzwięki.Pochylony słupek, niedawno naprawiany, jeszcze bardziej się przekrzywił.Chciałam całowaćten słupek, kamienie i ziemię.Gdyby nie szczekanie psa, pomyślałabym, że śnię.Zza domuwybiegła Duna.Boże, jest! Macha radośnie ogonem, jak zawsze gdy wracałam do domu.Też niemogła żyć bez ogrodu i wróciła - dzielny pies, dzielny i mądry.Przebiegła sama taki kawał iznalazła drogę do domu.Nieprawdopodobne! Stałam skamieniała.Pragnęłam, żeby ktoś wymazał z mojego życia ostatnie tygodnie, oddał miprzehandlowaną tożsamość i pozwolił wrócić tu, jak psu.Samochód wtoczył się na podjazd przed domem.Słychać było szelest suchych liści itrzask pękających gałęzi.Wiatr natargał ich sporo pod nieobecność gospodarza.Nikt ich niesprzątnął, więc zalegały trawniki i alejki.Stałam przed domem obezwładniona panującąmartwotą.Nikt tu nie mieszkał i to było widać.Schody, taras, cały budynek tonął w morzuliści.Nie pamiętam takiego widoku, choć żyłam w nim pięćdziesiąt lat.Czarne oczodołyokien, bez firanek, zaschnięte pelargonie na parapetach, oskubane z liści, fruwały na wietrze,siejąc grozę.Rozbite doniczki, ziemia rozsypana na schodach.Garnek Duny, samotnymieszkaniec, witał na progach domostwa, i ta straszna pustka.Minęłam dom, żeby nie karmić duszy przygnębiającym obrazem, i ruszyłam w głąbogrodu.Niestety, był jeszcze smutniejszy.Umilkły ptaki, umarły kwiaty, drzewa szykowałysię do zimowej drzemki, warzywniak zarósł zielskiem.Czegóż oczekiwać od przyrody.Przecież tak było zawsze o tej porze.A jednak czułam, że nie jest tak samo.Coś było inaczej.Ogród milczał, choć zawsze za mną rozmawiał.Potraktował mnie jak Judasza.To prawda, zdradziłam go.Rozpieściłam, rozkochałam,zawładnęłam duszą i sprzedałam.Teraz ginie, a ja patrzę na jego koniec i już niczego niemogę zmienić, w żaden sposób zmyć swojej winy.Zmrok zaskoczył mnie niespodziewanie.Tak wcześnie robi się ciemno.Nie weszłamdo domu.Chciałam coś z niego zabrać, ale nie miałam odwagi.To byłoby zbyt bolesne.Poczuję znajomy zapach i rozkleję się do końca.Szukałam wykrętów.Może przyjadę za kilkadni.Czasu jest dość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]