[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czekała z kolacją.- Zjemy, synku, razem na pożegnanie.Może i o moich tam się kto zatroszczy na froncie.Może twojamatka - lada dzień pewno nasi do Polski wejdą.Przekornie zapewniłem ją, że dziś jeszcze nigdzie nie jedziemy, i na dowód porozkładałem swojerzeczy po kątach.Alarm był o jedenastej w nocy.W dwie godziny pózniej kolumna samochodów, ciągników i działopuszczała Wielki Szumsk.Przy drodze stała prawie cała ludność wsi - staruszki, starcy i dzieciaki,kobiety, parę dziewcząt.Machały chustkami zerwanymi z głów.Krzyczały:- Pozdrówcie naszych na froncie!Wróżba okazała się rychła i nieomylna.Rzeczywistość potwierdziła ją co do joty.Wkrótce powymarszu przyszedł oficjalny rozkaz o zmianie sposobu salutowania, a w lipcu przekroczyliśmy Bug.26.Nie wszystko, co się świeciSpod Moskwy na Smoleńszczyznę i ze Smoleńszczyzny na Ukrainę przerzuciły nas transportykolejowe.W maju 1944 roku spod %7łytomierza w rejon Kiwerc po raz pierwszy ruszyła armia własnymiśrodkami lokomocji, czyli - jak mówiono wówczas z rosyjska - na swoim chodzie.Na długo przed wymarszem odczytano nam wiele teoretycznych wykładów i przeprowadzono paręćwiczeń na temat formowania kolumn, organizacji postojów, właściwych szybkości i odstępów,zachowania się podczas ataku lotniczego i naziemnego, sygnalizacji chorągiewkami i światłem,utrzymywania łączności radiowej itp.Nie było oficera, który zbudzony w nocy nie umiałbywszystkiego tego wyrecytować z pamięci.No tak, zbudzony w nocy.Ruszyliśmy w ciemnościach: oddzielnie działa, oddzielnie kolumna samochodowa.Po paru godzinachmarszu wzeszło słonko, blaskiem szyb w oknach poczęły się uśmiechać wsie, a dzieci i dorośli, cywilei czerwonoarmiści pozdrawiali nas machaniem czapkami i wznoszeniem dłoni.Czasem przez warkotsilnika przebijał okrzyk:- Polaki! Dajosz Warszawu.Ze jednak na drodze do Warszawy był front, wchodząc w obszar działań niemieckiego lotnictwazmieniliśmy przemarsze dzienne na jazdę nocną.Sprawdzono maskowanie latarń i działanieczerwonych stop-sygnałów, pobudzono wszystkich do zdwojonej uwagi, żeby czasem jeden nadrugiego nie wjechał.Gdy zapadł mrok, szef sztabu dyonu sformował kolumnę na skraju szosy i ruszyliśmy.Kilometry mijaływolniej niż w dzień, ale wszystko szło sprawnie jak na ćwiczeniach - jazda, odstępy, krótkieodpoczynki i dłuższe zatrzymania na skrzyżowaniach, gdy trzeba było przepuszczać inne jednostki -nasze lub radzieckie.Po północy powieki zaczęły ciążyć i na postojach, na zmianę z kierowcą ciężarówki, którą miałem podopieką, ucinaliśmy drzemkę.O wpół do drugiej spostrzegłem jakiś most, potem wieś rozległą i senną, wreszcie ciemny las po obustronach szosy okrył kolumnę gęstym mrokiem.Czerwone światełko idącej przed nami maszynyzwolniło i znieruchomiało.Szofer zahamował, zgasił silnik.Niechętnie wylazłem z ciepłej kabiny, żeby zobaczyć, o co chodzi.Przed nami aż do zakrętu świeciłyspokojnie czerwone stop-sygnały.Z tyłu nadjeżdżały i zatrzymywały się inne wozy.Kiedy wróciłem,kierowca spał.Nie wiem, jak to się stało, ale i ja chyba wkrótce zasnąłem.Obudziła mnie potrzeba.Wysiadłem, poszedłem pod drzewko.Chłód raznego świtu przepędził resztki snu, orzezwił.Nad szosą, nad cichym lasem i malowanymizielono ciężarówkami snuł się szary brzask.Czerwone światła różowiały blado.Nabrawszy nagle animuszu ruszyłem naprzód.We wszystkich szoferkach senne głowy pochyloneśmiesznie na różne strony.Minąłem może piętnaście, może dwadzieścia wozów i za zakrętemnatknąłem się na podziurawiony czołg niemiecki, z urwaną gąsienicą.Stał grzecznie po prawej stroniejezdni, spoza czerwonej szybki świecił ostrzegawczo naftową lampką.A dalej przed nim szosa byłarówna, gładka, szeroka i pusta.Chwilę mrugałem oczami nie mogąc się połapać, o co chodzi, i wreszcie wybuchnąłem śmiechem.Zza szyby najbliższej, szoferki wyjrzała zdziwiona i rozczochrana głowa, a potem wyskoczył szoferi młodziutki chorąży.Pokazałem im wrak.Oni też zaczęli się śmiać, choć nieco mniej szczerze.Od dalszych wozównadbiegali inni, przez moment nie mogli pojąć, wreszcie dostrzegali czołg i przyłączali się do ogólnejwesołości.Z gałęzi ciężko padały krople rosy, migotały różowo w locie, bo słonko za lasem zaczynałojuż wschodzić.Pierwszy zapuścił silnik główny winowajca i cisnąc gaz wyrwał do przodu.Szoferzy pędem pobiegli domaszyn.Szczęśliwie czoło kolumny nie odeszło daleko i wszyscy dołączyliśmy jeszcze przed miejscemdziennego postoju.Wieść o przygodzie z czołgiem do dowództwa nie doszła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]