[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stach nie miał codo tego żadnych wątpliwości.Ten sam numer, z charak-terystycznym zdjęciem pomnika Chopina w narożupierwszej strony, zostawił wówczas w samochodzieprzed wejściem do Cześnika Trudno przypuszczać, byktoś podnosił kilka ciężkich skrzynek tylko po to, abymiędzy nie wcisnąć najnowszy numer popołudniowejgazety.Znacznie prawdopodobniejsze było przypusz-czenie, że dostał się on tam przypadkowo, gdy na łapu-capu wnoszono i ustawiano skrzynki.A więc przywie-ziono je tuż przed przybyciem ekipy dochodzeniowej, anie, jak twierdził właściciel Cześnika , tego samegodnia rano Przedborski domyślił się wówczas, że w tensposób zatarto ślad spekulacyjnej sprzedaży wódki,dokonywanej, i to hurtem, poza restauracją zajazdu.Wmomencie gdy do Cześnika dotarła milicja, było wnim tylko nieco mniej alkoholu, niż wynosił otrzymanyostatnio przydział.Ale czy był to jedyny powód uszko-dzenia telefonu i jedyne kłamstwo Kapczyka?Wtedy Stach uznał, że tak, teraz, gdy rzadziej, niżnależało, zerkał na czerwoną krechę szybkościomierza,skłonny był uważać, że nie.Gdy samochód Przedborskiego pędził do zajazdu,porucznik Bałut podniósł słuchawkę donośnie dzwonią-cego telefonu.Na drugim końcu kabla odezwał się181docent Aomiński.Miał już ostateczne wyniki sekcjizwłok Ewy Błaszyckiej. Potwierdzamy wnioski wynikające ze wstępnychoględzin powiedział zmęczonym głosem. Strzał wtył głowy z pistoletu.Zmiertelne uszkodzenie mózgu,zgon natychmiastowy.Zabójstwa dokonano przedwczo-raj; prawdopodobnie w póznych godzinach popołu-dniowych.Szczególnie interesujące, panie poruczniku dodał po krótkiej pauzie, której towarzyszył brzęk fili-żanki odstawianej na spodeczek są widoczne na ple-cach ślady pobicia.Szerokość sinych pręg i przebiegrozcięć skóry świadczą, że dziewczynę bito jakimś dłu-gim, szerokim, a zarazem elastycznym przedmiotem.Zapewne skórzanym paskiem.Nie był to, w każdymrazie, ani kij, ani pejcz.Uderzono ją bardzo mocno conajmniej cztery razy. Czy to pobicie zapytał niespokojnie Włodek miało miejsce bezpośrednio przed zabójstwem? Ach nie, w żadnym wypadku zaprzeczył do-cent. Rany na plecach już zaczęły się goić.Dziewczy-na została pobita kilkanaście dni temu.Edgar, znajomy paser Rybki i Gęgoła, powolnymkrokiem opuścił progi swego domostwa, zmierzając dofurtki w koślawym ogrodzeniu.Nie zważając na psa,który wychylił się z budy i przymilnie merdał ogonem,wyszedł na ulicę.Po kilku krokach zatrzymał się, by182zapalić papierosa.Ale był to tylko pozór: podnoszącdłoń z płonącą zapałką, rozejrzał się, podejrzliwie nawszystkie strony.Od paru godzin prześladowało go ponure przeczucie,że zawisło nad nim niebezpieczeństwo.Rano, wstając złóżka, trzykrotnie klepnął dłonią ciepły zadek pogrążo-nej we śnie Mirki.Miało to zapewnić fart, w rozpoczy-nającym się dniu.Ten niewinny przesąd został mu z latwczesnej młodości, gdy zajmował się doliną, czyli kra-dzieżami kieszonkowymi.Zwięcie weń wierzył, unika-jąc jak ognia wszelkich interesów po nocach, któreprzespał bez kobiety.Zdawałoby się więc, że tego wła-śnie dnia powinien być spokojny.Przecież obudził sięprzy Mirce i odprawił swe poranne gusła.A jednakszósty zmysł wieloletniego obiboka i przestępcy mówiłmu, że coś wisi w powietrzu.Z zupełnie niewiadomych przyczyn niepokój Edgarawzmógł się, gdy dwie godziny temu na ulicy, przy któ-rej stała jego rudera, pojawiła się ekipa Miejskich Za-kładów Ogrodniczych wyposażona w ciężarówkę, dra-biny i piły mechaniczne.Kierował nią młody, sympa-tyczny blondynek w dżinsach i trochę za dużym swe-trze.Podlegli mu pracownicy przycinali gałęzie rosną-cych wzdłuż ulicy drzew i smołowali ubytki kory.Zcięliteż tuż przy ziemi suchą jarzębinę, rosnącą naprzeciwfurtki prowadzącej do obejścia Edgara.Dzięki temu,blisko godzinę pózniej, pułkownik Rochosz odebrał183pilny, telefon z laboratorium Zakładu Kryminalistyki.Dzwonił porucznik Grażycki. Informacja o strzale w drzewo rosnące przed do-mem Edgara powiedział bez wstępów potwierdziłasię.Zlady przewodu lufy na pocisku wyjętym z pnia porucznik na ułamek sekundy zawiesił głos takie sa-me.Rochosz pokiwał głową.A więc wreszcie specjalnagrupa operacyjna wpadła na trop posiadaczy fatalnejbroni.Słowa: takie same , oznaczały w tym wypadkuidentyczność z cechami pocisków wydobytych z ciałdwóch osób zamordowanych i jednej ciężko rannej. Przez Edgara ustalić tych dwóch, o których mó-wił kontakt poufny rzucił do słuchawki pułkownik. Izatrzymać ich.Natychmiast.Bez awantur.Uważajcie nasiebie dodał po chwili cieplejszym tonem. Wez naj-lepszych ludzi.Pamiętajcie, że tamci dwaj mają broń iczęsto z niej strzelają.Edgar, nieświadom skutków ścięcia uschłej jarzębi-ny, rzucił dopalającą się zapałkę i, nieco spokojniejszy,ruszył przed siebie., Ulica wyglądała całkiem bezpiecz-nie.Dość liczni przechodnie zupełnie nie zdradzali zain-teresowania jego osobą.Odetchnął z ulgą i przyspieszył kroku.W chwili gdybył już niemal zupełnie spokojny, zaczepił go starszy,rubasznie wyglądający jegomość w pogniecionych spo-dniach, brudnej, wyświeconej marynarce i podartychtenisówkach na bosych stopach.184 Gdzie tu jest najbliższy monopol? spytał gło-sem przerywanym lekką czkawką.Edgar spojrzał na niego nieufnie.Gość jest w po-rządku, stwierdził po chwili, oceniwszy jednym rzutemoka ubiór i kilkudniowy zarost swego rozmówcy.Chcemu się pić, to wszystko.Gdy wyjaśniał, jak iść do po-bliskiego sklepu spożywczego, w którym jest dział al-koholowy, słuchający go wdzięcznie jegomość dyskret-nie, lecz wyraznie, pokazał małą legitymację w sztyw-nej oprawie. Niech pan się nie zatrzymuje, panie Edgarze powiedział z uśmiechem. Pójdziemy kawałek razem.Edgar zdębiał.Od razu poznał milicyjną legitymację.Bez słowa protestu ruszył dalej sztywnym krokiemwielkiej, automatycznej lalki. Interesują nas mówił spokojnym, miłym głosemposiadacz podartych tenisówek dwaj młodzieńcy,którzy ostatnio często pana odwiedzają.Jeden z nich,jak pan wie, ma broń.Ten jest nam szczególnie po-trzebny.Edgar opanował się szybko.Nie był w ciemię bity,więc natychmiast skojarzył to, co mówił interesujący sięmonopolem obdartus, z wycięciem suchego drzewa, wktórym utkwił wystrzelony przez Rybkę pocisk.Szkodałez, pomyślał, patrząc na idącego obok mężczyznę, oni itak wiedzą. Czy ci dwaj są teraz u pana? spytał tamten. Tak odpowiedział Edgar z rezygnacją. Nocowali?185 Tak. Czy. jegomość w tenisówkach zawahał sięprzez moment. Czy pani Mirka także jest teraz w do-mu? Tak po raz trzeci, jakby nieco niecierpliwie,odpowiedział Edgar.Cholera, zaniepokoił się w duchu,wiedzą nawet, że ostatnio żyję z Mirką. Po co pan wyszedł? spytał tamten. Kupić chleb burknął Edgar. Miałem zarazwracać. Bardzo dobrze ucieszył się, nie wiadomo dlacze-go, jego nie ogolony rozmówca. Niech pan posłucha dodał. Do pana nic nie mamy.Chcemy tamtychdwóch.Sprawa jest poważna.Może pan z niej wyjśćpod warunkiem, że zrobi pan to, co powiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]