[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybym wówczas nie znalazł w sobie mocy tego daru, wątpię, czyprzeżyłbym pierwsze tygodnie mojej tragedii.Dzięki łzom coś się wemnie ukorzyło, wraz z nimi ustąpił największy ból.Jeśli pozwolicie, powiem wam: nie trzeba wstydzić się łez! Z każdą łząnawiązuje się niteczka nadziei.Im płacz jest bardziej spontaniczny, tymlepiej.Z bólem człowiek się oswaja.Przestaje mu być obcy i wrogi.Nie zmieniwprawdzie swej materii, ale stanie się bardziej przyswajalny, swojski.Zaakceptujesz jego obecność, współżyjąc z nim, i pewnego dnia wyda cisię mniej bolesny niż na początku.92Człowiek do wszystkiego się przyzwyczai do bólu, do porażek, a wkońcu i do siebie.Jak dziś pamiętam moment, kiedy znów uprzytomniłem sobie obecnośćludzi.Długo żyłem z dala od nich, wystrzegając się każdego z nimizetknięcia.Aż pewnego dnia zderzyłem się w drzwiach wejściowych zkobietą, przeprosiłem ją, a ona się uśmiechnęła.Nie pamiętam już, copowiedziała.Chyba coś na temat ładnej wiosennej pogody.Dla mniestało się to powrotem do ludzi.Może wewnętrznie dojrzałem już do tegopowrotu.Może potrafię być taki jak inni, mówić, słuchać, a nawet znalezćprzyjaciół?Zaraz poczułem się inaczej.Uśmiechnąłem się! Był to z pewnościąuśmiech obcy i spaczony.Za długo nosiłem na twarzy inny wyraz.Ajednak potrafiłem się znów uśmiechnąć, choć z przymusem.Ból i pustka.mieszkały we mnie, nadal czułem mrok wokoło, ale tliła sięjuż iskierka nadziei.Nękały mnie koszmary, wielokroć zrywałem się wśrodku nocy, ale oczekując poranku chciałem żyć.Nadal unikałem ludzi i nie nawiązywałem z nimi kontaktu, ale już takpanicznie się ich nie bałem.Parę kroków od hotelu była knajpa, obok której przechodziłem szukającmiejsca na posiłki.W tym okresie jadałem w barze, ale nie smakowało mitam, zapach tłuszczu coraz bardziej mnie drażnił.Pieniędzy mi niebrakowało.Miałem jednak pensję, no i pokazną sumę oszczędności.Przyszłość mnie zresztą nie obchodziła, a na bieżąco wystarczało.Pewnego razu wieczorem odważyłem się wejść do knajpy.Było tłoczno,ale portier zaprowadził mnie do czteroosobowego stolika, przy którymsiedziało już dwóch mężczyzn.Widziałem, że nikt w restauracji niezwrócił na mnie uwagi.Mimo to zjadłem szybko i wyszedłem.Zacząłem tam bywać częściej.Poznawałem stałych gości.Zaaprobowalimnie i to mi pomogło.Z początku atmosfera knajpy była mi obca.Owszem, za studenckichczasów wypuszczaliśmy się nieraz.Dla studenta teologii był w tym smakzakazanego owocu.Po studiach rzadko wstępowałem do takich lokali, ajuż nigdy wieczorem.Miałem uprzedzenie do podobnych miejsc iśrodowiska.Teraz ze zdziwieniem stwierdziłem, że spotykam tu niezna-jomych ludzi, którzy dają się lubić.Jeden z nich, Tane, był moimulubionym dyskutantem.Widać ból i cierpienie zrobiły swoje: niepatrzyłem już na94ludzi z góry, z dystansu, jak przedtem.Moja bezpośredniość nie byłateraz wymuszona, podobnie jak miłość blizniego.Zbliżyłem się do ludzi.Nie dzieliłem ich na grupy, nie stawiałem im żądań.Więcej, pozwalałemsię nawet oszukiwać, jeśli któryś z nich pożyczał i nie pamiętał o zwrocie.Ja też miałem dług wobec życia.Nieraz z uśmiechem rozważałem to jeszcze zostało mi z funkcjipastora że ludzie tym żarliwiej filozofują, im więcej wypiją i im mniejmają do powiedzenia.Tu łatwo ścierały się opinie: nieraz ktoś najmniej oczekiwanie okazywałsię gorącym orędownikiem wiary.W tej gromadzie hulaków Jezus zNazaretu miał wielu oddanych przyjaciół.Ale często krytykowanoKościół jako instytucję.W ocenach religii i Kościoła decydujące były doświadczenia osobiste.Jednego na przykład zle potraktowano w kancelarii kościelnej, drugi znałchciwego proboszcza, trzeci po rozwodzie obraził się na Kościół,ponieważ nie mógł dostać ślubu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]