[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ramsey przestał wrzeszczeć na Pike a, gdy rozpoznałpostacie na ścieżce.Były to resztki jego milicji razem z Hawkinsem i trape-rami.Wszyscy byli związani.Ludzie Jamiego oraz kilku zwiadowców Wool-forda sprowadzili ich ze wzgórza.Jęk bólu sprawił, że Duncan znów skupił uwagę na pobojowisku.Zoba-czył, że Irokezi nie jęczeli z powodu ran, lecz na widok losu, jaki spotkał ichświęte drzewo.Wszyscy spoglądali w tym samym kierunku, na dymiący ipłonący kikut pnia.Większa część drzewa leżała w kawałkach porozrzuca-nych na wszystkie strony.Trzydziestostopowa pozostałość poruszała się ichwiała, skrzypiąc.Przeciągły, szarpiący uszy trzask, z jakim oddzieliła sięod podstawy, był najstraszniejszym dzwiękiem, jaki Duncan słyszał w swo-im życiu - ostatnim tchnieniem wiekowej istoty.Patrzyli oniemiali, jakdrzewo runęło, wstrząsając ziemią, tak że kilka głazów oderwało się odskalnej ściany i potoczyło w dół.Ramsey przyniósł Haudenosaunee cudswej nauki.Doszedłszy do siebie, Duncan zaczął szybciej przechodzić od jednegoIndianina do drugiego, zaciskając zęby na widok kolejnych ofiar masakry.Tors jednego ze starych Irokezów został niemal rozdarty na pół przez kawałdrewna wielkości lemiesza.Wszyscy Indianie, którzy znajdowali się przeddziuplą, zginęli, w tym wiekowa i uśmiechnięta Indianka, która pomagałaSarah w wiosce.Niektórzy nie mieli żadnych obrażeń, poza krwią płynącą zuszu i nosów.Duncan patrzył z sercem w gardle, jak Conawago krząta sięprzy nich, zamykając im oczy, unosząc martwe ręce i zaciskając palce naskórzanych woreczkach z talizmanami, jakie każdy z nich nosił na szyi.Duncan wziął się w garść, wyjął koszulę ze spodni i zaczął oddzierać z niejpasy na bandaże.Musiał zająć się tymi, którzy jeszcze żyli.Pracował bezwytchnienia przez godzinę, opatrując rany przyniesionym przez Conawagomchem, wyjmując ostre drzazgi z rąk i nóg, machinalnie notując, że Jamiekazał pozostałym przy życiu żołnierzom Pike a zdjąć koszule i podrzeć je nabandaże.Każdy opatrzony ranny wstawał, nie korzystając z jego pomocy,po czym uparcie kusztykał do martwego szamana.- Dwudziestu dwóch zabitych - ponuro oznajmił Woolford.- Włączniez tymi dwoma, którzy byli w drzewie.Arnold.Duncan przerwał pracę, rozglądając się za duchownym.- Znalezliśmy jego dłoń, z pierścieniem na palcu, którą wybuch od-rzucił w dolinę.Reszta to głównie proch w środku pniaka.371- Zdążyłeś powstrzymać milicję.- W ostatniej chwili.Mieli rozkaz otworzyć ogień do pozostałych przyżyciu Indian i dezerterów.Nagle nastrój ocalałych uległ zmianie.W głosach stojących najbliżej cia-ła szamana zdawała się pobrzmiewać radość.Najstarszy z pozostałych przyżyciu wodzów wysoko podniósł rękę, w której trzymał jakiś czarny przed-miot.Dały się słyszeć okrzyki nabożnego podziwu.Conawago przez chwilę spoglądał na to ze zdumieniem.- To cud - rzekł, znacząco patrząc na Duncana.- Chyba odkryli ich pra-stary posążek niedzwiedzia, zaginiony podczas masakry w zeszłym roku.Mówią, że krew Tashgui skłoniła go do wyjścia z ziemi.Uważając, że tosłowo prawdy drzewa, jego ostatnie słowo i powód, dla którego Tashguawezwał ich tutaj.To cud ziemi, na który czekali.- Przecież to nie.- zaczął zaskoczony Woolford.- Munroe zabrał toze.Zwiadowca powoli odwrócił się do Duncana i w jego oczach zapalił siębłysk zrozumienia.Usiadł na kamieniu, a na jego twarzy malowało się po-czucie winy zmieszane z wdzięcznością.- Co ona mówiła? - zapytał po chwili Duncan.- Jakie słowo powtarzałaSarah, kiedy zrozumiała, co się stanie?Conawago odpowiedział mu szeptem:- Ojciec.To słowo oznacza ojca.Spalili czerwone kurtki milicji Ramseya w zgliszczach świętego drzewa,po czym wrócili do obozu i zwolnili wszystkich prócz dziesięciu ludzi Kom-panii, każąc wstrząśniętym i pokornym jeńcom popłynąć łodziami doEdentown bez Ramseya i nadzorcy.Cameron cicho mówił coś do lorda,który pomimo swego sukcesu wyglądał na rozkojarzonego i rozglądał sięwokół, szukając Arnolda.Kiedy lord nie protestował, a nawet nie żądałuwolnienia pozostałych jeńców, związanych i siedzących w cieniu, Ca-meron zaczął kierować załadunkiem kanu.Gdy nadzorca się poskarżył, żewioślarze nie mają broni, aby odeprzeć atak Huronów, Woolford przydzie-lił im czterech szeregowców Pike a i jednego ze swych zwiadowców.- Moi ludzie przyjmują rozkazy tylko od majora i ode mnie - postawiłsię sierżant.Pike, który od wybuchu nie odchodził na krok od Ramseya, patrzył, jakjego ludzie się pakują, po czym zaczął powoli przesuwać się do swojegoplecaka.372- Major Pike jest aresztowany - głośno oznajmił Woolford, gdy dwaj je-go zwiadowcy pojawili się przy nim, niosąc kajdany wyjęte z ekwipunkuoficera.Ramsey poderwał głowę.- Przez ciebie? - warknął.Poczynania Woolforda wyrwały go z apatii.-To śmieszne.On jest pod moją ochroną.Dezerterzy z czterdziestego drugiego regimentu najwyrazniej nabraliszacunku do Woolforda.Oficer zwiadowców niecierpliwie machnął ręką,wskazując im Pike a, który natychmiast został skuty.Dwaj Szkoci zawlekligo, głośno protestującego i klnącego, do pala przy wejściu do obozu i tamprzywiązali.Ramsey jeszcze chwilę słabo protestował, po czym obrócił siędo Sarah i zamilkł, gdy zmierzyła go wrogim spojrzeniem.Gdy tego popo-łudnia przed eksplozją wołała ojca, miała na myśli szamana.To Tashguawychowywał ją od dziecka.Duncan przypomniał sobie, że zawsze nazywałaRamseya lordem. Chcą śmierci mojego ojca - powiedziała.- Chcą roz-rzucić jego szczątki po lesie.Nie miała na myśli Ramseya.Miała tylkojednego prawdziwego ojca, człowieka, który wszystkiego ją nauczył, a Ram-sey właśnie go zabił.- Dezerterzy! Zdrajcy!Duncan odwrócił się i zobaczył kłębowisko rąk i nóg na ziemi przy słu-pie.- Zostawcie go, niech was zaraza!Krzepki sierżant Pike a rzucił się na wiążących majora Szkotów, którzyna jego razy i kopniaki odpowiedzieli tym samym.Jeden z nich upadł naziemię, zgięty wpół.Sierżanta powalono uderzeniem pałki w plecy.Runąłna stos plecaków należących do kilku zwiadowców, którzy przybyli w samąporę, by pomóc powstrzymać milicję Ramseya.Rzucił plecakiem w swoichprzeciwników, rozsypując jego zawartość.W tym momencie czterej Szkocigo dopadli i przytrzymali, przyparłszy do skały, po czym związali mu ręce inogi, łącząc je krótkim kawałkiem sznura, tak że nie mógł się wyprostować.- Major Pike jest aresztowany za zdradę - oznajmił ponuro Woolford.-Być może, sierżancie, powinieneś dołączyć do niego przy słupie.- Niech was zaraza! - warknął Irlandczyk.- Wiemy o zdrajcach w tymobozie! Posłaliśmy gońca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]