[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można miarkować, z jakim przestrachem uchodził starosta do obozu.Z okien sali, w której jeszcze wszyscy zgromadzeni byli, jedni szepczącniespokojnie, drudzy milcząc ponuro, a Czarniecki niecierpliwie łajał ujrzał przeor wyjazd starosty i wystrzał, który powalił o ziemię biednegożołnierza. Patrzcie! rzekł wskazując na to. Nie jestli to palce Boży iprzestroga? Przyszedł sypać niezgodę między nami i kula go śmierciąprzestrzegła, że nie same doczesne rzeczy w rachunek życia wchodzićpowinny.Cóż strach, co słabość nasza wobec sumienia, wiary i Boga?Bracia! Korzmy się i pokutujmy, bośmy słabi jak dzieci wołał przeor.Widziałem, jakeście chciwie chwytali słowa wężowe, słowa kusiciela,który jak dzieci straszył was i jak dzieci nakłaniał, gdzie chciał;widziałem serca wasze i płaczę.Dopóki tak niestali a tak niewiernibędziemy Bogu i sobie, jakże kraj nie ma płynąć krwią i łzami?Opamiętajcie się, ludzie małego serca, i wierzcie Bogu; większych Onzwycięstw dokonał.Oto ubożuchny Syn przybrany cieśli z dwunastuprostaczkami bez oręża, krom słowa, podbił świat cały, a nie mógłby nasobronić? Lecz czy zechce? cicho spytał Moszyński. Zechce, jeśli mu uwierzym, odrzucim małowiernych! Ale tu i ludzkarachuba nawet tyle przestrachu płonnego wzbudzać w nas nie powinna.Musimy się obronić i obronim się.Zima sama odpędzi Millera, posiłkimogą nadejść od króla. Od króla, który ich sam nie ma? odrzekł pan Skórzewski. Bóg mu je da. Ale strzeżonego Pan Bóg strzeże dodał szlachcic. Wstyd słuchać takiej mowy, żal na nią odpowiadać.Zamknęliście się,ufając opiece Matki Bożej; ufajcież Jej do końca, a włos wam z głowynie spadnie.Niedowiarków tylko a nieszczerych Bóg ukarać może.Módlcie się, pracujcie i ufajcie!Chciano coś mówić jeszcze, ale przeor wyszedł z sali.To wyjściepowiodło za sobą mnichów, a szlachtę rozdzieliło na kilka kupek różnychjak zdania.Jedni już o traktowaniu zamyślali, drudzy jeszcze o obronie,inni chcieli zbijać to, co zwali uporem Kordeckiego.144XXVWachler pracował usilnie około knującej się zdrady, zmawiając się zNathanem, który nocą podchodził pod basztę z poselstwy wejhardowymi,siał strach między łatwowiernym ludem i włócząc się od kortyny dokortyny, od baszty do baszty, w czasie gdy nikogo z główniejszychwodzów nie było, jednych zyskiwał sobie obietnicami, drugichpostrachem.Niemal połowa załogi ujęta już była i przystała na poddaniesię Szwedowi, znajdując zbawienie swe w Wachlerze.Niemiec, widząc,że mu się nadzieje wiodą, aż zhardział i już tylko wyglądał sposobnejchwili, żeby furtę oblegającym otworzyć.Coraz mniej słuchał starszych,coraz opieszalej chodził około dział swoich, wcześnie się Szwedomwysługując.Oni tymczasem, nie doczekawszy się dział z Krakowa, bo tezłymi drogami szły bardzo powolnie, szturmowali, jakimi mogli, nietylko dniem, ale już i nocą nie dając spokoju Jasnej Górze.Bezsenność,znużenie, nieustanna praca na dachach i murach, ciągła walka z takprzemagającą siłą do reszty wyzuła z odwagi lud najemny i większączęść szlachty.Już sieć zdrady, zasnuta potajemnie, od załogi poczynałarozszerzać się między schronionych w twierdzy.Kilku ludzi szepnęło cośo tym bojazliwej szlachcie, tchórze podali ręce.Znać też było zezwolnionej obrony, z twarzy bladych i ostygłych, że początkowy zapałwygasł.Kordecki pierwszy to spostrzegł, a raczej przeczuł.Zamojskitakże doznawał w podwładnych tego oporu bezwładnej masy, która sobąkierować nie dawała.Potrzeba było powtarzać rozkazy, a większa ichczęść zostawała nie spełnioną lub na wpół tylko i niechętnie dokonaną.Najlepsze chęci dowódców rozbijały się o obojętność corazwidoczniejszą ludu.Czarniecki gniewał się i rzucał niecierpliwie, aczekan podnosząc, nieraz już chciał karcić; ale go Kordecki wstrzymywałjeszcze, wmawiając, że gwałt zraża raczej niż jedna serca.Dlawszystkich wytrwałych widoczniejszą co chwila stawała się uknutazdrada i chęć załogi, ale nici do odkrycia spisku pochwycić nie byłomożna.Nazajutrz po bytności Kalińskiego, który wrażenie, jakie uczynił, potrafiłodmalować i przedstawić w obozie jako potężne, oblężeni ukazali się namurach bezsilni, potrwożeni, jakby już czekali, rychło ich Szwedzizagarną.145Rano wcisnęła się do klasztoru Konstancja i z niezwykłym pośpiechemkrocząc, naprzód poszła do kaplicy na prymarię, potem pod Hannyokienko.Tu próżno wyjścia dziewczęcia czekała.Lassota był chory,Hanna wybiec nie mogła.Jakby sobie coś nagle przypomniała,ucałowawszy mur, zerwała się staruszka i pobiegła w dziedziniec.Widocznie szukała tu kogoś.Wtem znany głos przeora i biała jego sukniazwróciła ją ku niemu; pośpieszyła naprzeciw Kordeckiego, ze smutnątwarzą idącego od kościoła na mury. Ojcze! zawołała zdyszana, całując habit jego. Czy pozwoliciebiednej grzesznicy powiedzieć słowo? Mów, dziecko moje, czegoż ci potrzeba? Mnie nic, ale mam coś ważnego do powiedzenia waszejprzewielebności odpowiedziała Konstancja. Tylko nie tu.nie trzeba,żeby nas słyszano. Wszak nikt nas nie słucha. O! Mury uszy mają, gdy idzie o życie i losy ludzkie.Przeor wyszedł z nią na środek dziedzińca, gdzie nikt rozmowy posłyszećnie mógł, a stara poczęła ostrożnie i cicho: O tym miałam księdzu przeorowi powiedzieć, że się w twierdzy knujezdrada. Jakże ty o tym wiesz? zapytał niewzruszony Korecki. Ja nocuję w furcie za murami, a w nocy słyszę, jak się ktoś podkrada irozmawia tu, tylko z kim? Dojść nie mogłam. Jakże ci się zdaje, któż to być może?. Zdaje mi się, że szwargocą po niemiecku, ale trudno ich byłozrozumieć i podchwycić.To pewna, że znoszą się Szwedzi z załogą, jakBóg Bogiem prawda; niech ksiądz przeor ratuje i radzi! Niewiele żeś mnie nauczyła rzekł Kordecki. I ja sam się czegośdomniemywałem; ale gdzież te rozmowy? W którym miejscu? Różnie; najczęściej od południowo-wschodniej strony, mój ojcze. A! A! Wachler! szepnął przeor do siebie. Dawno mi podejrzany.Bóg ci zapłać, stara, poczciwa sługo Matki Boskiej; idz, a nie mównikomu! Pan Bóg wynagrodzi twoją pracę.To mówiąc, przeor żywiej pośpieszył na mury, wszedł na nie i prostodążył do Czarnieckiego, który z obuszkiem latał i ludzi opieszałych dodział spędzał i do strzelnic.A już mu się ofukiwali niektórzy i niesłuchało wielu, jakby rozkazów nie rozumieli.Czarniecki był w gniewie i146biegał od jednego do drugiego, posyłał szlachtę, a leniwszym nawet siępo uszach dostawało.Kordecki odwołał go na stronę. Panie Piotrze rzekł chodzcie no z Zamojskim na radę do mnie;chwili nie ma do stracenia, zdrada się knuje, potrzeba o sobie myśleć.Czarniecki aż się za głowę pochwycił, ale pomiarkował, że ten ruchzdradzić go może i udał, że czapki poprawia, ramionami rzucił, a choćstary, biegiem pośpieszył do pana miecznika.Słowo mu tylko szepnąłcicho i razem żywo zwrócili się do klasztoru
[ Pobierz całość w formacie PDF ]