[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zasuwa została wyrwana z drewna jakimś ostrym narzę-dziem.- Powinna pani sprawić sobie metalowe drzwi - powiedział Luther Be-ale, siedzący na krześle naprzeciw biurka.- Byliśmy na dzisiaj umówieni? - spytała Tess, badając dziurę, w którejznajdował się zamek, podczas kiedy Esskay wyminęła panią i poczłapała wkierunku sofy.- Nie, ale pomyślałem, \e wpadnę i dowiem się, czy ma pani dla mniejakieś wiadomości.Kiedy przyszedłem, drzwi ju\ były otwarte.Tess przytrzymała drzwi ksią\ką telefoniczną, \eby klimatyzowane po-wietrze nie uciekało na ulicę, podczas gdy będą czekać na ślusarza.Czuła siębardzo dzielna i dumna z siebie, \e postanowiła zajrzeć do biura w sobotę ipopracować trochę, zanim spotka się z Tynerem w siłowni i pójdą na póznylancz.To, co tutaj zastała, wyssało z niej całą energię i dobry humor.Terazbędzie uziemiona na kilka godzin.- Ja tego nie zrobiłem - odezwał się Beale obronnym tonem człowiekaprzyzwyczajonego do wysłuchiwania oskar\eń.- Wcale tak nie pomyślałam - odparła Tess, szukając w notatniku nabiurku numeru do właściciela.Miała nadzieję, \e to on musi zapłacić zawstawienie zamka.Mo\e powinna najpierw wezwać policję, a dopiero po-tem dzwonić do właściciela, \eby zgłosił się po wypłatę odszkodowania?Człowiek, od którego wynajmowała biuro, Hiram Hirsh, malutki i zasuszo-ny, znał jej dziadka i najwyrazniej mu zazdrościł.Ka\dą rozmowę potrafił79skierować na ulubiony temat: jak to jemu nadal dobrze się powodzi, a jejdziadek zaczął bardziej efektownie, ale ostatecznie poniósł klęskę. Powoli imiarowo, powoli i miarowo, doradzał jej.Twój dziadek był zającem, ja je-stem \ółwiem.Mo\esz się du\o ode mnie nauczyć.Zdecydowanie nie mia-ła ochoty na ezopowe mądrości w wykonaniu Hirama Hirsha.- Nie, szanowna pani, drzwi ju\ tak były, kiedy przyszedłem - odezwałsię Beale, bardziej do siebie ni\ do niej.- Dziwię się, \e tak po prostu pan wszedł i czekał na mnie.Skąd panwiedział, \e przyjdę? Jest sobota.Tess wybrała numer do najbli\szego komisariatu, nie próbując nawet do-bijać się do 911.W mieście działała teraz linia 311, dla mniej pilnych we-zwań, ale uznała, \e włamanie zasługuje na odwiedziny policji jeszcze wtym dziesięcioleciu.- Nie wiedziałem.Pomyślałem, \e wpadnę.Kiedy zobaczyłem drzwi,postanowiłem wejść i popilnować pani rzeczy.Komputer nie postałby tudługo, nie w tej okolicy.Dy\urny w komisariacie przełączył Tess na oczekiwanie, zanim zdą\yłaotworzyć usta.Rozejrzała się po pokoju.Na pierwszy rzut oka nic nie bra-kowało: komputer, skaner i drukarka były na swoich miejscach.Zdjęcie zlatającym królikiem nadal wisiało na ścianie, zasłaniając sejf.Mo\e włamalisię do niej ćpuni, szukając metalu, \eby sprzedać go w skupie złomu? Nie-którzy właściciele skupów nie pytali o pochodzenie miedzianych rynien,\eliwnych grillów i starych bojlerów, które codziennie przybywały do ichpunktów w sklepowych wózkach.Ale kuchenka była na miejscu.Kran rów-nie\.Trzymając słuchawkę przy uchu, zdjęła osłonę z komputera i go włączy-ła.śadnego pliku nie brakowało.Powiększyła okno, klikając ostatnio mo-dyfikowane.Nic.Ale drukowanie z pliku nie było modyfikacją.W podaj-niku drukarki le\ał papier - Tess wkładała go tylko wtedy, kiedy zamierzałajej u\yć, bo sierść Esskay wciskała się w ka\dy zakamarek.A poza tym Tessoszczędzała papier.To część kosztów stałych, którą mogła kontrolować.- Zna się pan choć trochę na komputerach? - zapytała sceptycznie.- Na tyle, \eby nie kupować sobie Maca, jak pani.Mam klon IBM-a zprocesorem 200 Mh i gigabajtem pamięci.Wie pani, \e prawie wszystkie ga-zety w kraju mo\na czytać w Internecie? Zało\ę się, \e oszczędzam pięć-dziesiąt dolarów miesięcznie.- W nocy ktoś mógł zrobić kopie moich plików.- Nie ma pani hasła?- Nie.- Skoro Beale uwa\ał się za takiego speca od komputerów, powi-nien o tym wiedzieć.Otwierała komputer w jego obecności, kiedy przyszedłpierwszy raz.- Nie sądziłam, \e jest mi potrzebne.W końcu pracuję tu sama.80- A co było w moim pliku?- Niewiele.Trop do blizniąt.Przy okazji, kiepsko zapamiętał pan imio-na.Nazywają się Treasure i Destiny Teeter.- Nigdy nie miałem głowy do imion - mruknął Beale.- I gdzie oni są?- Dokładnie nie wiadomo.Według sąsiadów teoretycznie mieszkająprzy Biddle Street, ale często pokazują się tutaj w okolicy.Zastanawiała się, czy powinna mu powiedzieć, \e chyba \adne nie wy-biera się do college'u.Ale opłata czesnego była tylko jedną z form pomocy,o której wspominał.Mo\e mógłby załatwić odwyk dla Treasure'a, a dla De-stiny miejsce w takiej szkole, jaką prowadzą Nelsonowie w D.C., tylko dladziewcząt.- Tylko tyle pani się dowiedziała? To mało.Tess przerwała połączenie z komisariatem i ponownie wybrała numer.Znów nie udało jej się powiedzieć ani słowa, nim przełączono ją na oczeki-wanie.- Sądzę, \e to całkiem sporo, biorąc pod uwagę, jak niewiele informacjimi pan podał.Cztery dni temu nie miałam nawet ich imion.Teraz wiem,gdzie szukać blizniaków, i zlokalizowałam kolejnego, Salamona Hawkingsa.Dostał stypendium w prywatnej szkole.Eldona Kane'a poszukuje policja.Pewnie jest daleko stąd i myślę, \e mo\emy skreślić go z listy.- Widziała się ju\ pani z Hawkingsem? Szkoła się zaraz skończy.- Jeszcze nie.- Nie śpieszy się pani, co? Płacę od godziny, więc spodziewam się, \ewykorzysta pani ka\dą minutę.Beale przypominał jej babcię Weinstein: wiecznie niezadowolony, zaw-sze z jakąś pretensją.Oboje potrafili doprowadzić człowieka do obłędu.- Muszę powiedzieć, \e cała ta tajemnica bardzo utrudnia mi pracę.Wszkołach niezbyt lubią obcych ludzi, którzy bez podania powodu próbująskontaktować się z uczniami.Skoro mam się spotkać z Salamonem Haw-kingsem, potrzebny mi przekonujący powód.- To proste - stwierdził Beale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]