[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Teraz, kiedy tyle światów pada przed waszą niezmierzonąpotęgą, zadanie przewożenia jeńców musi być coraz bardziejmęczące.- To prawda.Odciąga nas od naszego właściwego celu - zgodziłsię Chine-kal.- Dlatego jesteśmy równie skorzy do nauczania, jak wydo poznawania naszej wiedzy.- A więc im szybciej zaczniemy, tym lepiej - stwierdził Randa.-Może jednak najpierw ktoś wskaże mi mój apartament, żebym mógłsię odświeżyć po podróży.- Przygotowaliśmy dla ciebie miejsce, Rando Besadii Diori - wtrąciłkapłan.- Ale uznaliśmy, że po drodze przedstawimy cię najdostoj-niejszemu pasażerowi naszego statku.Randa złożył dłonie w geście szacunku.- Będę zaszczycony.China-kal rzucił rozkaz strażnikom, a ci odpowiedzieli uderzeniemsię pięścią w ramię i ustawili się w formację eskortową.Część pospie-szyła od razu do przypominającego zrenicę portalu w biotycznejścianie doku, reszta pozostała z tyłu za Randą i jego dworem.Ruszyli w głąb statku, przechodząc od jednego do drugiegomodułu, od czasu do czasu przewożeni przez pokłady, które unosiłysię pod ich stopami jak język, wznoszący się ku podniebieniu.Oświetlenie było zmienne, ale bioluminescencja ścian rzadkodostarczała światła mocniejszego niż słaby poblask.Coraz mocniejszybył za to charakterystyczny zapach unoszący się w powietrzu; nie byłnieprzyjemny, ale powodował podrażnienie dróg oddechowych i obfitewydzielanie śluzu i łez.Randa, z natury mokry i śluzowaty, czuł się wtych warunkach wręcz doskonale.Chine-kal sprowadził orszak do samego cuchnącego brzuchastatku, dał znak do zatrzymania i skierował uwagę Randy na otwór wbłoniastej ścianie, który pozwalał zajrzeć do sąsiedniegopomieszczenia.W dole, pośrodku okrągłego zbiornika z gęstą cieczą,unosiła się obrośnięta mackami istota, która mogła wyjść tylko zlaboratoriów Yuzzhan Vong.W zbiorniku oprócz istoty stało kilkatuzinów jeńców, najwyrazniej zajętych jej pielęgnacją.Stali w cieczy naróżnych głębokościach - niektórzy po kolana, inni po ramiona.Mackigładziły niektórych, jakby rewanżując się im za pieszczotę.Jeden zludzi, mężczyzna, był ciasno opleciony aż dwoma smukłymiwyrostkami.Randa przyłapał się na tym, że myśli o niektórych członkach klanuDesilijic, którzy bardzo lubili przykuwać do siebie łańcuchem tancerki isłużące.Jeszcze raz podążył wzrokiem ku mężczyznie dokładnie ople-cionemu mackami, obserwując przy okazji otaczające go istoty.Naglezwrócił się do swojego twi'leckiego majordomusa.- Czy to są Rynowie? - zapytał, wskazując ich ruchem tłustego ra-mienia.Twi'lek spojrzał i skinął głową.- Tak, ekscelencjo, sądzę, że to Rynowie.Chine-kal, któryprzysłuchiwał się tej wymianie zdań, poprosił o przetłumaczenie.- Czyżby coś zwróciło twoją uwagę, młody Hutcie?- W istocie, dowódco - odparł Randa.- Udało ci się schwytać dośćrzadki okaz.- O czym mówisz?- Widzisz tego człowieka, którym tak bardzo zainteresowane jesttwoje stworzenie?Chine-kal spojrzał w dół na yammoska i otaczających go jeńców.- Keyn, tak go nazywają.- A te ostronose, dwunogie stwory obok i naprzeciw niego.-ciągnął Randa.- I tam, przy następnej macce.To Rynowie.bardzorozrywkowy gatunek, wysoko ceniony przez Huttów, choć pogardzanyprzez innych.- Ceniony za co?- Są sławni ze zdolności do tańca i śpiewu, ale ich prawdziwymtalentem jest przepowiadanie przyszłości.Chine-kal odczekał, aż usłyszy tłumaczenie, po czym zwrócił siędo Moorsha.- Wiedziałeś o tym?- Nie, dowódco - odparł kapłan.Chine-kal przeniósł wzrok naRandę.- Chcesz powiedzieć, że potrafią wróżyć?- I to całkiem niezle.- Jakiej używają techniki?- Różnych.Słyszałem, że potrafią czytać przyszłość z fałdwewnątrz dłoni, z guzów na głowie, z koloru oczu.Czasem używajątalii kart, o których powiadają, że to Rynowie je wymyślili.- Tylko słyszałeś - zauważył Chine-kal.- A więc nie masz z nimibezpośrednich doświadczeń?- Niestety, nie mam - uśmiechnął się Randa.- Ale gdybyś zechciałzwolnić ich na razie z tego szczególnego zadania i sprawdzićosobiście.Twój stworek i tak nie wydaje się nimi szczególniezainteresowany.- Za to mnie zainteresowali - odezwał się Moorsh w odpowiedzi naspojrzenie Chine-kala.Dowódca skinął głową i zwrócił się do starszego rangą gwardzisty.- Zaprowadzcie tych sześciu Rynów do przedziału młodego Hutta.ROZDZIAA11Przed oczami Leii z trzech stron aż po horyzont rozciągało się mo-rze - płaszczyzna pulsującego błękitu usianego białymi grzywami pianyi oślepiającego odbitym światłem słonecznym.Za jej plecami wznosiłysię kamienne wieże i imponujące mury Fortecy na Rafie, letniegodomu rodziny hapańskiej i twierdzy w czasach kryzysu.Owinęła się długim, ciemnoniebieskim płaszczem dla ochronyprzed chłodnym wiatrem znad oceanu i jeszcze raz obróciła się wokółsiebie, chłonąc wzrokiem czarną, chłostaną falami linię brzegową,majestatyczną fortecę, robota zbierającego dzikie jagody i - bliżej -Olmakha, który wraz z grupą innych gości przybył na jachcie wkształcie smoka, by być świadkiem pojedynku pomiędzy Isolderem aBeedem Thane'em
[ Pobierz całość w formacie PDF ]