[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przecież nie uprawiałam joggingu.Nigdy.Nienawidziłam joggingu.Był zarezerwowany dla jędrnych chudzielców z kucykiem.Ja wolałam space-rować.Ale jak wytłumaczyć chudy tyłek i kościste uda? I chociaż wiedziałamswoje, musiałam przyznać, że obudziłam się z ciałem wielbicielki biegówprzełajowych.- Przecież pamiętasz Woody'ego Allena - wtrąciła piskliwie matka.-Umazałaś go krwią.Miał na sobie beżowe sztruksy, a ty przeszkodziłaś mu wpracy.Winona Ryder musiała zostać w przyczepie.No wiesz, ta mała zło-dziejka z domu towarowego.Allen poniósł straty w wysokości dziesięciu ty-sięcy dolarów.Przymknęłam oczy z gorącym pragnieniem, żeby świat pozostawił mniew spokoju, ale gdzie tam.Musiałam stawić czoło tak zwanej rzeczywistości.- Connie? - W głosie Marca ponownie zabrzmiała irytacja.- Pamiętaszpobyt w Central Parku?Kółka zębate w mojej głowie obróciły się z głośnym zgrzytem.Oczywi-ście, że pamiętam pobyt w Central Parku.Dorastałam w kamienicy położonejkilka przecznic na wschód od niego, tam się bawiłam.Lecz gdy usiłowałamprzywołać związane z nim najświeższe wspomnienia, otaczała mnie mgła, wktórej błądziłam po omacku.Ujrzałam siebie w płaszczu, targaną przez wiatr.SRJednakże byłam to ja w starym, pulchnym ciele, jakże innym od tego, w jakimobudziłam się ze śpiączki.Zresztą nie przechodziłam przez park, ale mijałamcukiernię Magnolia w Village.Jezu, ależ przepadałam za tymi ciastkami.- Nie jestem pewna - odpowiedziałam.- Niczego nie jestem pewna.Pa-miętam, że szłam, a nie biegłam, i była to dawna ja, a nie obecna.Nie byłeś wWenecji? - Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko mi się przyśniło.- Na Rial-to?- Pamiętałam wszystkie szczegóły jego anatomii, jego zapach, smak.Przecież nie mogłam tego zmyślić.Po prostu nie mogłam.- Wszystko wydajesię takie rzeczywiste.Marco uniósł brwi i popatrzył na signorę Marinello.- Chyba nie obejdzie się bez konsultacji neuropsychologicznej - oznajmił.- Nic więcej tutaj nie wskóram, siostro.Rana ładnie się goi, a obrzęk nie sta-nowi już zagrożenia dla zdrowia, dlatego chyba mogę z czystym sumieniempowierzyć ją pani opiece.Z tymi słowami obrócił się na pięcie i wyszedł.Wszystkie obecne odprowadziły go tęsknym wzrokiem.Nawet twarzmatki nosiła wygłodniały wyraz, jakiego zwykle u niej nie widywałam.Zarazjednak wszystko wróciło do normy.- Naprawdę, Mary-Constance, czy nie mogłaś bardziej się postarać? -zapytała, zanim kroki Marca zdążyły ucichnąć na korytarzu.- Ten człowiekratuje ci życie, a ty tylko paplasz o tym, kto zna kogo i zasypujesz go absur-dalnymi pytaniami.Co on sobie pomyśli? Jak to się mówi o manierach, paniMarinado? Podobno gdy ktoś budzi się gorszy niż przedtem, zapomina też odobrym wychowaniu, prawda?- Pora, żeby Connie odpoczęła, pani Conlan - odrzekła pielęgniarka.-Proszę pamiętać, co mówiłam o jej mózgu.Potrzebuje ciszy.Spierzchnięte usta matki musnęły mój policzek.Nagle poczułam się nie-SRwyobrażalnie osamotniona.- Mamo, zadzwoń po Toma, dobrze? - poprosiłam, łapiąc ją za rękę iprzyciągając bliżej.- Potrzebuję go.Nie wiem, co się ze mną dzieje.Boję się.Rzekomy konflikt z mężem nie dawał mi spokoju, ale bez względu nawzajemne przewinienia potrzebowałam jego bliskości: wierzyłam, że wskażemi drogę we mgle.Matka wyszarpnęła rękę i odeszła od łóżka.W tym momencie do sali wpadła nieskazitelna Paris na absurdalnie wy-sokich obcasach, wymachując papierową torbą od Kate Spade.- Skarbie! - zawołała.- C'est ici!Wybuchnęłam płaczem.- Idz sobie! - załkałam.- Chcę Toma.I Fleur.Gdzie jest Fleur? Potrzebu-ję jej.Zadzwoń do niej, mamo.Proszę, proszę, proszę.- Wątpię, żeby.- zaczęła matka.- Naprawdę nie ma po co.- usiłowała ją przekrzyczeć Paris.- Cisza! - wrzasnęła autorytatywnie signora Marinello.- Proszę stądwyjść, ale już.Zostawcie Constanzię w spokoju.Musi odpocząć.Potrzebujeciszy.- Ona ma na imię Mary-Constance - zaoponowała matka, kiedy ją wy-prowadzano z sali.- Chociaż fani znają ją jako Emsie - odparowała Paris.Ostatnie słowa zawisły w opustoszałym pomieszczeniu.Mary-Constance.Emsie.MC.Aha.Paris nazywała mnie moimi inicjała-mi.Odczułam idiotyczną ulgę.Rozszlochany chudzielec o nowym imieniu ilukach w życiorysie to naprawdę byłam ja.Ja! Zawsze jednak wolałam imięConnie, dlatego nie miałam pojęcia, co mogło mnie skłonić do zmiany.Tylkomatka uparcie mówiła do mnie Mary-Constance, za czym nigdy nie przepada-łam.SRWarto zaznaczyć, że na tym etapie rekonwalescencji nie byłam już przy-kuta do łóżka.Pewnie założyliście, że tkwiłam w pozycji horyzontalnej, uru-chamiając co jakiś czas jedynie kanaliki łzowe, usta i ręce, ale to moja wina,gdyż położyłam nacisk na intrygę, opuszczając szczegóły hospitalizacji.Nie-rozerwalnie związany z nią aspekt fizjologiczny również pomińmy milcze-niem.Krótko mówiąc, kiedy w pełni odzyskałam świadomość, w okresie, októrym teraz wam opowiadam, moja sprawność fizyczna nie pozostawiaławiele do życzenia.Nie potrzebowałam już cewnika ani całodobowego nadzoruoraz kroplówki.Wprawdzie pomagano mi przejść na wózek celem dotarcia dołazienki, było w tym jednak nieco przesady, gdyż całkiem dobrze przemiesz-czałam się o własnych siłach (pomijając fakt, że nogi wydawały się zbyt cien-kie, by utrzymać resztę ciała).Poza tym doznałam tylko urazu głowy, w prze-ciwieństwie do większości pacjentów oddziału intensywnej terapii, którzyuczestniczyli w wypadkach samochodowych i zostali mocno poturbowani.Istotnie byłam szczęściarą.Ale wcale się za taką nie uważałam, wręcz przeciwnie.Przerażała mniemyśl o utraconych latach; nie mogłam też pogodzić się z tym, że to, w co wie-rzyłam, okazało się wytworem mojej wyobrazni.Czemu mogłam zaufać? Dokogo się zwrócić? Marco, mój kochanek, traktował mnie jak obcą osobę, mążzaś wedle słów matki przestał być moim mężem.Czułam, że jego nieobecność,brak jakiejkolwiek wzmianki na jego temat to zły znak.Tak strasznie za nimtęskniłam.Tęskniłam rozpaczliwie.Po wyjściu matki i Paris zasnęłam.Co za dzień.Kiedy się obudziłam, był piątek.Sen przyniósł mi upragniony spokój
[ Pobierz całość w formacie PDF ]