[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To co, rozmawiałeś czy nie?- Nie! - zasyczał dziadyga i wyszczerzył zęby.- A ty, Terenco?Grubas pokręcił głową, chocia\ było jasne, \e rozmawiać z nikim nie mógł: dopierodzisiaj kończą się jego śluby milczenia.- Czemu nie pytasz Benina Brassa? - Lawinia uśmiechnęła się, łagodząc ostrość pytania.- Benino jest moim pomocnikiem, a wypytam go przy okazji.- Dlaczego? - Filozof, obra\ony, odwrócił się od dziewczyny, na którą przedtem gapiłsię jak na rzadkiej urody vendhyjski agat.- Mogę i teraz odpowiedzieć.Tak, rozmawiałem zSerwusem po kolacji.Zapytał, czy zechciałbym kupić od niego granat.Pamiętacie który? Tennazywany Czerwonym Ojcem.Powiedziałem, \e na razie nie, bo zapłaciłem zbyt wygórowa-ną cenę drugiemu nauczycielowi mojego Peppa za dodatkowe zajęcia z astrologii.WtedySerwus zaśmiał się i zarzucił mi skąpstwo; powiedział, \e nie obni\y, ale i nie podniesie cenygranatu.Mówił, \e kamień wart jest tyle, ile wszyscy nauczyciele w Argosie razem wzięci.Przyznałem się, \e zupełnie nie mam pieniędzy i poprosiłem, \eby poszukał innego kupca.Towszystko.- I co, poszedł do siebie?- Chyba tak.Nie widziałem.- Peppo, chłopcze - Gwido łagodnie zwrócił się do młodzieńca.- A ty nie zamieniłeś poposiłku ani słowa z rycerzem?- Nie.I nie słyszałem jego głosu.- Więc Serwus Narot porozmawiał z Beninem o Czerwonym Ojcu i poszedł do siebie&Więcej nikt go nie widział i nikt z nim nie rozmawiał.Taki był przebieg minionego wieczoru.- A Lambert? - nieśmiało zauwa\ył Peppo.- Tak, oczywiście, zapytam i jego, ale nie teraz.Niech smutek i tęsknota po zmarłymucichną w sercu staruszka& - Zielone oczy śledczego napełniły się współczuciem.Nie zdą\yłdobrze poznać szlachetnego rycerza, lecz sługi rzeczywiście było mu \al.- Słuchaj, Gwido! - zmącił jego nastrój Marshall czystym, silnym głosem - dlaczego niepytasz nas o kind\ał, którym został zakłuty nieszczęsny Serwus? Ja na przykład oprócz ka-mieni kolekcjonuję broń i śmiem twierdzić, \e niezle się w tym orientuję.W domu rycerza niema nie tylko miecza czy jatagana, lecz nawet igiełki, której bym nie znał, a takiego kind\ałujeszcze nie widziałem.- Prawda! - podchwycił Benino.- Serwus nie miał takiego kind\ału, to znaczy, \e mor-derca u\ył własnego!- Jestem o tym przekonany - zgodził się Leonardas pyszałkowato.- Jasne, \e u\ył własnego - przytaknął Marshall.- Więc czyj to był kind\ał? - mruknął Zair Szach.- Lumo Demetriosa& cicho powiedział Peppo i opuścił głowę.VI.ZLEDZTWOWszyscy zamarli.W tej ciszy mucha wpadła przez okno i usiadła na stole, \eby oczy-ścić łapki.Terenco klepnął ją tłustą dłonią i ten nieprzyjemny dzwięk posłu\ył jako sygnał dowznowienie rozmowy.- Coś ty powiedział, mój drogi? - cicho zapytał Benino, patrząc bratu prosto w oczy.- Powiedziałem, \e ten kind\ał nale\y do Lumo Demetriosa, - z rozpaczą w głosie po-wtórzył chłopak.- Wiem to dokładnie.- A skąd? - Zair Szach był sceptyczny, jak zawsze.- Widziałem.Dłubał nim w zębach&- W czyich zębach? - zagalopował się dziadyga, lecz natychmiast opamiętał się, par-sknął i odwrócił twarz.Peppo nie raczył mu odpowiedzieć.śałośnie popatrzył na Benina, westchnął i opuściłgłowę.W oczach brata nie zobaczył zrozumienia i to go zdenerwowało.Przecie\ on sam ciąg-le mówił: Bądz uczciwy.Bądz uczciwy we wszystkim i z ka\dym.Teraz Peppo postąpiłwedług jego rady, skąd więc to surowe spojrzenie?- Mój drogi, Lumo Demetrios mógł dłubać w zębach czyimkolwiek kind\ałem.- Ale\ Benino! - wykrzyknął Peppo, omal nie płacząc.- Przecie\ wiesz, \e się nie mylę.Rękojeść jego kind\ału było obsypana diamentowymi okruszkami i pokryta jakąś przezroczy-stą materią, dokładnie tak jak kind\ał w plecach & w plecach Serwusa&- Chłopak ma rację - ponuro stwierdził Gwido i zmarszczył płowe brwi.- To rzeczywi-ście jest kind\ał Luma, ja go te\ rozpoznałem.- To czemu męczysz nas? - z zdziwieniem powiedział Leonardas.- Dlaczego zadajesz tegłupie pytania, skoro sam wiesz, \e Serwusa zabił twój brat? A gdzie on jest właściwie?- Oj, Leonardasie - zaoponował filozof.- Jak mo\esz mówić z taką pewnością? Nie są-dzę, \eby Lumo był zdolny zabić z zimną krwią, a kind\ał to jeszcze nie dowód.- Dowód& - tak samo ponuro zamruczał Gwido.- Sam dowód to za mało, Lumo je-szcze musi się przyznać&- A jeśli nie zechce się przyznać? - Zair Szach z wy\szością zerknął na pozostałych go-ści.- Dlaczego miałby się przyznawać? I w ogóle gdzie on się podziewa? Gdzie jest ten twójLumo? Do licha, jakie to głupie! Proszę cię, mój mały przyjacielu, zrezygnuj z pytań i pozwólnam rozejść się do pokojów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]