[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.IoczywiÅ›cie zajÄ™to siÄ™ także mojÄ… profesjÄ….Gdyby martwi mieli prawa, można zaÅ‚ożyć, żejednym z nich byÅ‚oby prawo do nieodesÅ‚ania w otchÅ‚aÅ„ przez radosnÄ… melodyjkÄ™ wygrywanÄ…na flecie - albo wiersz, mechaniczny rysunek, seriÄ™ skomplikowanych gestów czy innÄ…odmianÄ™ zaklÄ™cia, którego używaÅ‚ dany egzorcysta, przedzierajÄ…cy siÄ™ brutalnie przeznaturalny porzÄ…dek rzeczy.StaraÅ‚em siÄ™ jak najmniej zwracać na to uwagÄ™, lecz TchnieÅ„cy powoli zaczynali mnieniepokoić - podobnie jak wczeÅ›niejsze ruchy obrony życia pracowników klinik aborcyjnych.Jednakże ani Rich, ani Cheryl nie pamiÄ™tali, by Jon Tiler kiedykolwiek poruszyÅ‚ tentemat, co w zasadzie upewniÅ‚o mnie, że nie należy do ruchu.Oni nigdy siÄ™ nie zamykali imożna ich byÅ‚o uciszyć, jedynie kneblujÄ…c kawaÅ‚kiem gnijÄ…cego caÅ‚unu.Impreza powoli zaczynaÅ‚a siÄ™ zwijać.Cheryl poszÅ‚a upudrować nos, a Rich, lekkowstawiony, zaczÄ…Å‚ mi opowiadać o pieszych wycieczkach po Europie Wschodniej, leczzabrakÅ‚o mu pary w poÅ‚owie dÅ‚ugaÅ›nej anegdoty na temat praskiego klubu Kajkobad, gdziewystÄ™powaÅ‚y transseksualne striptizerki.Oczy mu siÄ™ zamgliÅ‚y: u wypitego goÅ›cia oznacza to,że albo zamyÅ›liÅ‚ siÄ™ gÅ‚Ä™boko, albo zaraz zejdzie.Tak czy owak uznaÅ‚em, że najwyższy czassiÄ™ pożegnać.- Hej, brachu.- Rich ocknÄ…Å‚ siÄ™ nagle.- Chyba komuÅ› siÄ™ spodobaÅ‚eÅ›.- Komu? Cheryl? - Lekko mnie zaskoczyÅ‚.Nie miaÅ‚ chyba na myÅ›li Jona Tilera?Rich potraktowaÅ‚ moje sÅ‚owa niecierpliwym gestem.- Nie, nie Cheryl.Cheryl dużo strzÄ™pi jÄ™zyk, ale nic z tego nie wynika.Chodzi mi otamtego przeroÅ›niÄ™tego draba w kÄ…cie.Nie pokazaÅ‚ rÄ™kÄ… - jedynie wywróciÅ‚ oczami, wskazujÄ…c w prawo i w tyÅ‚.PodążyÅ‚emwzrokiem, nie obracajÄ…c gÅ‚owy, tylko unoszÄ…c szklankÄ™ i od niechcenia rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ pobarze.Nietrudno byÅ‚o zgadnąć, kogo ma na myÅ›li: w kÄ…cie przy drzwiach, wciÅ›niÄ™ty wciasnÄ… kabinÄ™, która podkreÅ›laÅ‚a jego i tak imponujÄ…cÄ… masÄ™, siedziaÅ‚ wielki facet.DziwniebezksztaÅ‚tne ciaÅ‚o opinaÅ‚ staroÅ›wiecki szary garnitur w ukoÅ›ne prążki.Niezależnie od napisuna metce, pod spodem musiaÅ‚o widnieć mnóstwo X przed literÄ… L.Jego Å‚ysa czaszka lÅ›niÅ‚a, ajasne, niemal bezbarwne oczy umknęły w bok, gdy na niego popatrzyÅ‚em.I kiedy siÄ™ odwróciÅ‚, zorientowaÅ‚em siÄ™, że odczucie tak zwiewne, że wczeÅ›niej go niedostrzegaÅ‚em, nagle zniknęło.ByÅ‚o to dokÅ‚adnie to, co opisaÅ‚ przez telefon Peele: wrażenielekkiego, nierównego nacisku na caÅ‚Ä… skórÄ™, Å›wiadomość, że ktoÅ› mnie obserwuje.Dobra,zostawmy to na pózniej.Nie wiedziaÅ‚em z kim mam do czynienia, ale doskonale wiedziaÅ‚emz czym.On zapewne także wiedziaÅ‚ kim jestem.Możliwe nawet, że dlatego wÅ‚aÅ›nie mi siÄ™przyglÄ…daÅ‚.W pewnych grupach egzorcyÅ›ci budzÄ… bardzo rzeczywiste i bardzo naturalne lÄ™ki.W tym momencie Cheryl wróciÅ‚a z kibla, dajÄ…c sygnaÅ‚ do odejÅ›cia.PożegnaÅ‚em siÄ™,ucaÅ‚owaÅ‚em solenizantkÄ™ w policzek i zniknÄ…Å‚em.Nie pamiÄ™tam już, z jakiego powodu pomaszerowaÅ‚em obok dworca Euston, w górÄ™Evershold Street.Może miaÅ‚em ochotÄ™ na spacer, choć wciąż byÅ‚o zimno i wietrzno, a możeÅ›wiadomie wybraÅ‚em trasÄ™ prowadzÄ…cÄ… obok archiwum.SzedÅ‚em jednak drugÄ… stronÄ… drogi i kiedy ujrzaÅ‚em kobietÄ™, stojÄ…cÄ… na chodniku przedwejÅ›ciem do Bonningtona, z wiszÄ…cymi po bokach rÄ™kami i zwieszonÄ… gÅ‚owÄ…, z poczÄ…tkupomyÅ›laÅ‚em, że to Alice, wychodzÄ…ca w koÅ„cu do domu po imponujÄ…co dÅ‚ugich, niepÅ‚atnychnadgodzinach.Potem jednak zarejestrowaÅ‚em obecność kaptura, a chwilÄ™ pózniej fakt, że jej ciaÅ‚obladÅ‚o coraz bardziej i stawaÅ‚o siÄ™ ulotniejsze w miarÄ™ zbliżania do ziemi.W koÅ„cu uniosÅ‚agÅ‚owÄ™, by na mnie spojrzeć, a ja zamarÅ‚em, bo owo spojrzenie odbywaÅ‚o siÄ™ bez poÅ›rednictwaoczu.GórnÄ… poÅ‚owÄ™ twarzy kobiety stanowiÅ‚a bezksztaÅ‚tna, pofalowana masa czerwieni.Ciemne wÅ‚osy, dekoracyjnie rozrzucone, wiÅ›niowo-czerwone usta i dziecinny, zaokrÄ…glonypodbródek.A miÄ™dzy nimi nic, tylko czerwieÅ„.Trudniej przyszÅ‚o mi okreÅ›lić co ma na sobie.ByÅ‚a ubrana na biaÅ‚o, tak jak wszyscymówili.Ale w co? Zbyt maÅ‚o widziaÅ‚em, by móc to ocenić.UniosÅ‚a rÄ™kÄ™, wskazujÄ…c budynek,rÄ™ka byÅ‚a naga, widmowo blada.Zjawa sprawiaÅ‚a wrażenie, jakby walczyÅ‚a z siÅ‚Ä…przyciÄ…gania; poruszaÅ‚a siÄ™ bardzo powoli, z napiÄ™ciem i straszliwym wysiÅ‚kiem, dokÅ‚adnietak, jak unosimy nogi w koszmarnych snach, w których uciekamy przed upiorem.W koÅ„cu doszedÅ‚em do siebie i zeskoczyÅ‚em na jezdniÄ™ - niemal dokÅ‚adnie podnadjeżdżajÄ…cy autobus.Wycie klaksonu ciÄ…gnęło siÄ™ za nim niczym ryk ranionego zwierzÄ™cia,gdy w ostatniej chwili uskoczyÅ‚em do tyÅ‚u.SÄ…dziÅ‚em już, że zniknęła, że autobus ukryÅ‚ jej dramatyczne wyjÅ›cie, zgodnie znajlepszymi kanonami banalnej sztuki filmowej.Ona jednak wciąż tam byÅ‚a i puszczajÄ…c siÄ™biegiem, próbowaÅ‚em okreÅ›lić towarzyszÄ…ce wizji uczucie: namiar.ZaczÄ…Å‚em narzucać na niÄ…siatkÄ™ mej osobliwej percepcji, ukÅ‚adajÄ…c sekwencjÄ™ nut, zamieniajÄ…c jÄ… w muzykÄ™.Nie byÅ‚oto Å‚atwe.Choć staÅ‚a przede mnÄ…, czuÅ‚em jÄ… tak sÅ‚abo, jakby w ogóle jej nie byÅ‚o.ZupeÅ‚niejakbym patrzyÅ‚ na niÄ… przez odwrócony teleskop.Nigdy wczeÅ›niej nie miaÅ‚em do czynienia zczymÅ› takim i w ogóle tego nie rozumiaÅ‚em.Gdyby jednak zostaÅ‚a tam jeszcze parÄ™ chwil, niemiaÅ‚oby to znaczenia.I wtedy, jakieÅ› siedem metrów za niÄ… otwarÅ‚y siÄ™ drzwi.ZjawÄ™ przeszyÅ‚a falajaskrawobiaÅ‚ego Å›wiatÅ‚a.OdwróciÅ‚a siÄ™ i zniknęła.OdkryÅ‚em, że patrzÄ™ na Jona Tilera, któryprzyglÄ…daÅ‚ mi siÄ™ z minÄ… królika zÅ‚apanego w promieÅ„ reflektora.W rÄ™ce trzymaÅ‚ torbÄ™,uniósÅ‚ jÄ…, próbujÄ…c wyjaÅ›nić - albo może siÄ™ osÅ‚onić, bo wyglÄ…daÅ‚, jakby siÄ™ spodziewaÅ‚ lania.- WróciÅ‚em po torbÄ™ - wyjaÅ›niÅ‚.- Czy to.? Cholera, czy ty.?ZaczÄ…Å‚em szukać w myÅ›lach stosownej odpowiedzi; wiÄ™kszość propozycjikoncentrowaÅ‚a siÄ™ wokół sÅ‚owa dupek.Ale żadna nic by nie daÅ‚a, poza bÅ‚yskawicznÄ…,emocjonalnÄ… catharsis.OdwróciÅ‚em siÄ™ zatem, rzuciÅ‚em przez ramiÄ™ Zamknij za sobÄ… i odszedÅ‚em.7PrzyjÄ™cie chyliÅ‚o siÄ™ ku koÅ„cowi.W istocie to bardzo uprzejme okreÅ›lenie.Po prostu zdechÅ‚o.Nawet mój ojciec, którego, gdy siÄ™ rozkrÄ™ci, nie uciszy nic prócz dekapitacji, w koÅ„cu siÄ™poddaÅ‚ i wbiÅ‚ wzrok w talerz.Dyrektorka szkoÅ‚y podstawowej, pani Culshaw, grzebaÅ‚awidelcem w jarzynach.Klown siedzÄ…cy obok matki dÅ‚ubaÅ‚ z żaÅ‚obnÄ… minÄ… w nosie, a ona bezzbytniego przekonania krÄ™ciÅ‚a z dezaprobatÄ… gÅ‚owÄ….Twarze wszystkich osób przy stole zwróciÅ‚y siÄ™ ku mnie.- Zagraj nam coÅ›, Fix.- Pen uniosÅ‚a dwuznacznie brwi.- ZaÅ‚ożę siÄ™, że znaszniesamowite melodie.PokrÄ™ciÅ‚em gÅ‚owÄ…, ale wszyscy zaczÄ™li przytakiwać.Dawni koledzy ze szkoÅ‚y iwrogowie, kobiety, z którymi sypiaÅ‚em, mężczyzna z narożnego sklepu przy Arthur Street,wszyscy pragnÄ™li darmowej rozrywki, a ja miaÅ‚em im jej dostarczyć.Powoli wstaÅ‚em.- Zagraj tÄ™, którÄ… tak lubiÅ‚a twoja siostra Katie.TÄ™, którÄ… jej graÅ‚eÅ›, nim umarÅ‚a.Ów żarcik powitaÅ‚a fala chichotów.Ojciec wymieniÅ‚ spojrzenia z matkÄ…, która skinęłagÅ‚owÄ…, jakby wÅ‚aÅ›nie zdobyÅ‚ punkt w tajemniczej grze.- Zagraj, by przywrócić jÄ… do życia - zaproponowaÅ‚ mój brat Matthew, bÅ‚ogosÅ‚awiÄ…cmnie ironicznie znakiem krzyża.To przeważyÅ‚o szalÄ™.Jak zawsze.ChciaÅ‚em, żeby wszyscy siÄ™ zamknÄ™li, anajszybszym sposobem osiÄ…gniÄ™cia tego byÅ‚o zrobienie, czego żądali.UniosÅ‚em flet do ust izagraÅ‚em pojedynczÄ… nutÄ™: ostrÄ…, dÅ‚ugÄ…, przenikliwÄ…
[ Pobierz całość w formacie PDF ]