[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak choćby ta& zupełnie innej natury.Nie potrafiłam przestać myśleć onagim torsie Kaspara obok mnie, o jego mocnym uścisku, wymagającym,kontrolującym wszystkich i wszystko charakterze, który nikomu o tym niemówiłam całkiem mi się podobał, choć nigdy bym się do tego otwarcie nieprzyznała.Ciągle potrafiłam wzbudzić w sobie tamtą chorą ekscytację, kiedyschwytał mnie w pułapkę, wyrzucając klucz przez otwarte balkonowe drzwi.Trzymałam już gałkę w ręku, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co chcęzrobić.Ale czy zakaz dotykania Kaspara obejmował także jego pokój? Pewnie tak,ale musiałam tam wejść.Musiałam się przekonać.Zamknęłam za sobą drzwi najciszej, jak się dało, i wzięłam głęboki oddech,po czym uniosłam wzrok.W sypialni było niezwykle jasno, przez wysokie oknawlewało się ostre, zimowe już słońce.Ktoś odsunął i związał kotary, pościeliłschludnie łóżko, ułożył poduszki.Nie czułam dawnego aromatu drogiej wodykolońskiej i zapachu krwi.Meble okryto przed kurzem białymi pokrowcami.Całypokój wypełniała biel.Wskoczyłam na łóżko, na miękką pościel miękką ichłodną pod moimi stopami jak puszysty śnieg.Coś zabolało mnie w środku.Poczułam, że do oczu napływają mi łzy, więc zeszłam z łoża Kaspara.Chciałam wrócić do siebie.Ale dostrzegłam coś kątem oka.Przetarłam oczy iprzystanęłam.Nad kominkiem, pod portretem rodziców Kaspara, leżał naszyjnik.Zerknęłam na drzwi, bojąc się, że zaraz ktoś tu wejdzie.Ale wszędziepanowała cisza, a rozkrzyczane głosy na dole umilkły.Podeszłam ostrożnie dokominka, stawiając wolno kroki.Nie mogłam spojrzeć na obraz intensywnośćspojrzeń przedstawionych na nim osób wywoływała dreszcze nawet w dobre dni, adziś nie było dobrym dniem.Stanęłam na zimnej kamiennej płycie przed kominkiem i wspięłam się napalcach, by spojrzeć z góry na gzyms.Naszyjnik pokrywała gruba warstwa kurzu,jego drobiny przyczepiły się do cienkiego łańcuszka, na którym umocowanowisiorek.Leżał na grubym czerpanym papierze, na który nie zwracałam uwagi.Uniosłam go ostrożnie i wpatrywałam się ze zdumieniem w roziskrzonywisior z maleńkich szmaragdów oprawnych w srebro.Szmaragdy układały się wociekającą krwią różę z małym V pod spodem.Był to królewski herb.Spojrzałam na środkowy szmaragd, ważąc naszyjnik w dłoni, sycąc oczy jegopięknem.Nie znałam się na tym, ale był tak kunsztowny, że musiał kosztowaćmajątek.Uniosłam naszyjnik za łańcuszek i aż mnie zatkało.Wisiorek otworzył się, aw środku ujrzałam medalion osiem miniatur w maleńkich ramkach.Od razu rozpoznałem twarze.Król i królowa oraz ich potomstwo odnajstarszego do najmłodszego.Dotknęłam palcem maleńkich ramek połączonychniczym pajęczyną srebrną nicią.Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w medalion, który obracał się wolnona łańcuszku.Tuż za nim znajdował się wielki portret, który tak mnie denerwował,z dwoma postaciami niemal naturalnej wielkości, mamą i ojcem Kaspara.Z królemi królową, którzy spoglądali na mnie z góry.Uniosłam wzrok.Na szyi królowejwisiał taki sam srebrny naszyjnik ze szmaragdem w środku.To, co trzymałam w ręku, należało do królowej.Opuściłam naszyjnik i zdjęłam z kominka gruby pergamin, na którym gozłożono.Rozłożyłam kartkę opieczętowaną przełamaną królewską pieczęcią.Wśrodku był list napisany eleganckim pochyłym pismem.Przeczytałam szybko kilkapierwszych zdań:Moja Droga Słodka Beryl!Nie mogę nie zapytać na początku, jak się miewacie, Ty i Joseph.Zaiste,upłynęło już tyle czasu od naszego spotkania&Nie musiałam czytać dalej, wiedziałam, o czym mówi ten list.Czytałam gow gabinecie króla.Jakim cudem znalazł się tutaj, na kominku Kaspara, znaszyjnikiem królowej? Spojrzałam na wisiorek, który obracał się powoli nałańcuszku&Tej nocy sen zaczął się inaczej.Zazwyczaj na początku odczuwałam spokój,jakby śledzenie tajemniczej postaci w pelerynie stanowiło ucieczkę.Może byłoucieczką, bo ta postać ze snu nieustannie myślała o wolności, o zrzuceniuograniczających ją oków.Ale tej nocy sen rozpoczął się od niespokojnych, dręczących obrazów.Widziałam Kaspara i naszyjnik, który zostawiłam na kominku, słyszałam jakieśgłosy i tajemnicze dzwięki.A przede wszystkim bicie zegara, wybijającegodwunastą, następnie jedenastą, dziewiątą i szóstą, jakby się cofał.Ale zaraz potem,choć i tak za pózno, pojawił się dobrze mi znany królewski posłaniec.Przemierzałlas, a ja wsłuchiwałam się w jego myśli.Nawet myślenie sprawiało wysiłek, a otulona peleryną postać marzyła tylkoo tym, by zapaść w trans jedyne, co wampiry mogą nazwać snem.Nie mógłjednak pozwolić sobie na ten luksus.Musiał zdążyć na bal Ad Infinitum.Nie mógłnie być na balu.Wypuścił z rąk poły opończy, którą rozwiał wiatr, której skraj ciągnął się pomokrej ziemi.Był już wilgotny listopad, a ludzie skarżyli się o czym wiedziałdoskonale na niską temperaturę. Nadchodzi zima.Nagle poczuł w nozdrzach smród pogromcy tego zapachu nie da siępomylić z niczym innym, nawet w wilgotnym powietrzu.Ukrył się międzydrzewami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]