[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doprawdy, dziwię się, że bierzecie to takpoważnie.Czy wiecie coś więcej o waszym panu w związku ztym morderstwem?— Nie, nie! — potrząsnęła głową.Vance podszedł do okna, marszcząc brwi.Nagle odwrócił się izapytał surowo:— Pani Menzel, gdzieście byli teg;o dnia rano, kiedy zabitopana Robina?Z kobietą stało się coś zdumiewającego.Zbladła jak trup,wargi jej drżały, ręce zacisnęły się kurczowo.Chciała odwrócićoczy od Vance’a i nie mogła, jakby ją zahipnotyzował.— Gdzieście byli, Frau Menzel? powtórzył.— Byłam.tutaj.zaczęła i urwała, przy czym jej niespokojnespojrzenie przeniosło się na Heatha, który nie spuszczał jej zoka.— W kuchni?Niezdolna przemówić słowa, skinęła głową.— I widzieliście, jak wasz pan wracał od Dillardów?Znów skinęła głową.— Aha rzekł Vance.Wszedł od tyłu przez ganek i na górę poschodach.nie wiedząc, że go obserwujecie przez uchylonedrzwi kuchni.I później spytał, gdzieście byli o tej godzinie.Ikiedy usłyszał, że w kuchni, kazał milczeć.A potemdowiedzieliście się o śmierci Gila na kilka minut przedpowrotem pana.Wczoraj znów starsza pani kazała gosposipowiedzieć, jeżeliby się kto pytał, że pan wstał o dziewiątej.Ima się rozumieć, ta instrukcja w połączeniu z wiadomością onowym zabójstwie w sąsiedztwie wzbudziła w was podejrzenie istrach.Czy mam słuszność, Frau Menzel?Szlochała głośno, zakrywając twarz fartuchem.Niepotrzebowała nawet odpowiadać.I tak widzieliśmy, że Vanceodgadł prawdę.Heath, wyjąwszy cygaro z ust, utkwił w kobiecie srogiespojrzenie.— Więc to tak! - ryknął.Nie mówiliście prawdy, kiedy wasprzesłuchiwałem! Okłamaliście policję! Ochranialiściewinnych? To tak?Spojrzała na Vance’a błagalnie, z przestrachem.— Nie, sierżancie — rzekł detektyw — gosposia nikogo nieochraniała.Teraz, kiedy nam powiedziała prawdę, uważam, żemożemy jej darować to całkiem naturalne oszustwo.I nimHeath zdążył odpowiedzieć, zwrócił się do Niemki i zapytał:Czy zawsze wieczorem zamykacie na klucz drzwi od ganku?— Ja.co wieczór.Mówiła słabym, obojętnym głosem.Po strachu nastąpiłaapatia.— A wczoraj? Czy jesteście pewni, żeście zamknęli?— Tak, o wpół do dziesiątej.Zamknęłam i poszłam siępołożyć.Vance wyszedł na korytarz i obejrzał zamek.Po chwilipowrócił.— To jest zatrzask oznajmił powróciwszy.Kto ma klucz odtych drzwi? — zapytał.— Ja mam jeden, a pani drugi.—Czy jesteście pewni, że oprócz was i pani nikt inny niema klucza?— Nikt, oprócz panienki z przeciwka.— Panny Dillard? zawołał z żywym zaciekawieniem Vance.—A jej na co ten klucz?— Ma go od dawna.Panienka należy prawie do rodzinywpada tu do nas dwa, trzy razy dziennie.Ja, wychodząc,zamykam tylne drzwi.Gdyby panienka nie miała klucza,starsza pani musiałaby ciągle schodzić i otwierać.— Rozumiem mruknął Vance i dodał: No, nie będziemy wamprzeszkadzać, Frau Menzel! Wyszedł na korytarzyk, a stamtądna ganek.Kiedy drzwi od korytarza zamknęły się za nami, Vancewskazał na zewnętrzne drzwi ganku z siatki drucianej,wychodzące na podwórze.— Widzicie, siatka oderwana od ramy.Nocny intruz wsadziłrękę i nacisnął klamkę.Drzwi do korytarza otworzył sobie albokluczem pani Drukker, albo panny Dillard; raczej tymostatnim.Heath skinął głową.Do niego przemawiały konkretneargumenty.Markham nie słuchał.Stał z dala od nas,puszczając kłęby dymu z gniewnym roztargnieniem.Nagleodwrócił się, jakby chciał wejść znów do domu, gdy Vancechwycił go za ramię.— Nie, nie, Markham, tak się nie robi! Opanuj się!Doprawdy, jesteś niemożliwie porywczy!— Do diabła! Markham strząsnął rękę przyjaciela.— Drukker okłamał nas, że wtedy z rana, przed zabójstwemRobina, wyszedł przez bramkę w murze Dillardów.— Naturalnie.Podejrzewałem od samego początku, że jegopierwsze zeznanie było niezgodne z prawdą.Ale iść teraz nagórę i robić mu o to scenę, byłoby bezcelowe.Powiedziałby poprostu, że kucharka musiała się omylić.Markham nie dał się przekonać.— Ale mnie idzie o to, co było wczoraj! Chcę wiedzieć, gdzieon był, kiedy kucharka przyszła go obudzić o wpół dodziewiątej.Dlaczego matka chciała w nas wmówić, że spał?— Prawdopodobnie i ona zajrzała do jego pokoju i zobaczyła,że go nie ma.Kiedy usłyszała o zabójstwie Sprigga, w jejgorączkowej wyobraźni powstał momentalnie planzapewnienia synowi alibi.Ale zapewniam cię, zaczepiać go onieścisłości w jego zeznaniach nie warto.Tylko byśmy sobienarobili nowej biedy.— Nie jestem taki pewny odparł znacząco prokurator.Amoże właśnie przyśpieszyłbym rozwiązanie tej okropnejzagadki.Vance nie odpowiedział.Stał nieruchomo, patrząc natrawnik, po którym migotały drżące cienie wierzb.W końcurzekł cichym głosem:— Nie możemy sobie pozwolić na ryzyko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]