[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tété nie dawała jednak powodów do narzekania.Czekał na nich nieskazitelnie czysty dom – po huku młotków, bajorze na patio, obłokach kurzu i zapachu potu murarzy nie zostało nawet wspomnienie.Każda rzecz była tam, gdzie być powinna, kominki czyste, zasłony uprane, balkony ozdobione kwiata-mi, a pokoje przewietrzone.Na początku Tété usługiwała wystraszona i milcząca, ale po tygodniu przestała być tak spięta, na-uczyła się bowiem zwyczajów i kaprysów nowej pani i dokładała starań, by jej nie prowokować.Hor-tense była wymagająca i nieustępliwa: raz wydane polecenie, nawet bezsensowne, musiało zostać wy-konane.Zwróciła uwagę na dłonie Tété – szczupłe i eleganckie – i kazała jej prać bieliznę.Praczka bez-czynnie spędzała dzień na dziedzińcu, bo Célestine nie chciała na pomocnicę kobiety tak beznadziejnie tępej i pachnącej ługiem.Potem pani uznała, że Tété nie może udawać się na spoczynek wcześniej niż ona – miała czekać ubrana, dopóki małżonkowie nie wrócili do domu, chociaż wstawała o świcie i pra-cowała cały dzień, potykając się ze zmęczenia.Valmorain próbował nieśmiało przekonać żonę, że to niejest konieczne, skoro chłopak na posyłki gasił światła i zamykał dom, a rozbieranie pani należało do obowiązków Denise, ale Hortense postawiła na swoim.Była despotyczna wobec służby, która musiała znosić krzyki i razy, brakowało jej jednak werwy i czasu, żeby jak na plantacji narzucać swoją wolę z użyciem bata.Spuchła z powodu ciąży; pochłaniało ją życie towarzyskie, soirées i przedstawienia, o własnej urodzie i zdrowiu nie wspominając.Po obiedzie Hortense spędzała kilka godzin na ćwiczeniu głosu, ubieraniu się i czesaniu.Nie wychy-lała nosa z pokoju przed czwartą, piątą po południu; dopiero wtedy była przyszykowana do wyjścia i gotowa, by poświęcić całą swą uwagę Valmorainowi.Moda narzucona przez Francję dobrze jej służyła: suknie z lekkich materiałów w jasnych kolorach z lamówkami w greckie wzory, z podwyższonym sta-nem, okrągłym, szerokim, falbaniastym dołem i nieodzownym koronkowym szaleni na ramionach.Ka-pelusze były solidnymi konstrukcjami ze strusich piór, tasiemek i tiuli, które sama przerabiała.Tak jak postanowiła wykorzystywać resztki jedzenia, tak samo „odzyskiwała” nakrycia głowy: usuwała pompo-ny z jednego, by przełożyć je do drugiego, wyciągała kwiaty z drugiego, żeby dodać do pierwszego, na-wet farbowała pióra, tak że nie traciły kształtu.Dzięki temu każdego dnia prezentowała inny kapelusz.Pewnej soboty – mieszkali już wówczas w mieście od kilku tygodni – wracali o północy powozem z teatru, kiedy Hortense zapytała męża o córkę Tété.– Gdzie jest ta Mulateczka, kochanie? Nie widziałam jej, odkąd przyjechaliśmy, a Maurice ciągle o nią pyta – powiedziała niewinnym tonem.– Masz na myśli Rosette? – wyjąkał Valmorain, rozwiązując kokardę pod szyją.– Tak się nazywa? Musi być w wieku Maurice’a, prawda?– Niedługo skończy siedem lat.Jest dość wysoka.Nie myślałem, że będziesz o niej pamiętać, wi-działaś ją tylko raz – odparł Valmorain.– Wyglądała wdzięcznie, tańcząc z Maurice’em.W tym wieku może już pracować.Dostalibyśmy za nią dobrą cenę – rzuciła Hortense, głaszcząc męża po karku.– Nie zamierzam jej sprzedać, Hortense
[ Pobierz całość w formacie PDF ]