[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziesięć stopni, dziesięć z dziewiętnastu,pomyślał i ruszył do góry.Proboszcz został na dole.Nie chciał się wspinać.Jego sercereagowało na wysiłek niekontrolowaną zmianą tętna.- Robert, czego ty właściwie szukasz? - zawołał za archeologiem półgłosem iprzyczajona na półpiętrze Ewa drgnęła.Przez moment miała ochotę się ujawnić, ale w poręzdała sobie sprawę, że przecież nie mają sobie z Robertem już nic do powiedzenia, i zostałana miejscu.Było jej nieznośnie żal.Siebie.Jego.Tego, co się wydarzyło i co mogło sięwydarzyć, gdyby nie Tomasz, przeszłość i tych kilka niepotrzebnych słów, wypowiedzianychzbyt pochopnie w chwili złości.- Nie jestem pewien - dobiegła ją z dołu odpowiedz.- Czy cień ma się posunąć odziesięć stopni, czy też ma się cofnąć o dziesięć stopni? - zacytował Robert z pamięci.- Czyposunie się, czy cofnie, musi zahaczyć o dziesiąty stopień.Jak ksiądz sądzi? Muszę godokładnie obejrzeć.Ewa zaklęła w duchu.Można było to i tak rozumieć.To było znacznie prostszerozumowanie.Robert zaczynał mieć nad nią przewagę.Równo poukładane rzędy czerwonych cegieł tkwiły na swoich miejscach połączoneszarą zaprawą, która przez wieki opierała się zakusom czasu.Dziesiąty stopień był taki samjak wszystkie.Nie było w nim nic niezwykłego.Ani mniej ani bardziej zużyty.Kucnął nanim, obejrzał starannie jego wytartą powierzchnię, szukając znaku, ale go nie znalazł.Bezskutecznie badał spoiny między cegłami.Uparcie patrzył pod nogi, bojąc się, że coś204przeoczy.Klasztor milczał uparcie.Bronił się przed nim jak przed intruzem i był bliskizwycięstwa.Ewa słysząc zbliżające się kroki, wycofała się jeszcze wyżej.Z podestu pierwszego piętra, na którym kiedyś konwersi spotykali się przy wspólnymstole w ogromnej sklepionej jadalni, Robert spojrzał w dół.Zwiatło padające zza jego plecówrzuciło mu pod stopy jego własny cień.Patrzył na niego zrezygnowany.- Tam nic nie ma - zawołał z dołu proboszcz, który już nie stał, ale siedział na stopniujeszcze kwadrans temu zajmowanym przez Ewę.Rozbolały go nogi i zrobiło mu się duszno.-Przecież przez tyle lat na pewno bym zauważył - dorzucił po chwili.Robert pokręcił głową na znak, że nie zamierza się poddać.Przysiadł na najwyższymschodku i zaczął się przyglądać rysom na ścianach.Nie było ich tutaj zbyt wiele.Właściwieniepokój mogła budzić tylko jedna i archeolog był niemal pewien, że nie było jej jeszczetamtego dnia, gdy zwiedzał dom konwersów razem z Ewą.Zsunął się po schodach niżej ioparł o ścianę, by lepiej widzieć pęknięcie.Biegło raz pionowo, raz ukośnie, miało poszarpane brzegi, kilka razy zmieniałokierunek.Jego koniec zmierzał ku środkowi schodów, jakby i on chciał wskazać uśpionypośród innych dziesiąty stopień.Tynk w tym miejscu pękł na dużej przestrzeni i rozszedł sięna boki jak rozpięta na piersiach biała koszula, ukazując w szerokiej na półtora centymetraszczelinie rudy fragment muru.Widoczna między cegłami spoina była szersza i bardziejzniszczona.Tuż nad powierzchnią dziesiątego schodka Robert zauważył jej znaczny, bo kil-kucentymetrowy ubytek.Jedna z cegieł wydawała się obluzowana, a zaprawa kruszyła siępod dotykiem i wypadała spod palców na ziemię.Ksiądz Andrzej, widząc zainteresowanie młodego mężczyzny, podniósł się z wysiłkiemi pokonał tych kilka stopni, które go od niego dzieliły.Zaintrygowany pochylił się nad nim iwpatrywał z natężeniem w drobne ruchy jego dłoni badających powierzchnię ściany.- Czy ma ksiądz przy sobie jakiś nóż? - zapytał Robert.- Ja? - zdumiał się kapłan.- Skądże znowu!- Przepraszam - zreflektował się archeolog - to było rzeczywiście głupie pytanie.-Gorączkowo zaczął przeglądać kieszenie.Ewa przysłuchująca się z góry tej wymianie zdań zorientowała się, że Robert cośznalazł.Nie wiedziała tylko co.Wyrzucała sobie teraz, że siedziała na schodach tak długo, amimo to nic nie przykuło jej uwagi.Za pózno przyszedł jej do głowy ten dziesiąty stopień.Dlaczego nie zdążyła go obejrzeć? Czuła, że jej serce bije jak szalone.Przyłożyła dłoń doklatki piersiowej i próbowała je powstrzymać, ale na próżno.Coraz szybciej i wyżej unosiło205się nad ziemią na skrzydłach marzeń.Zupełnie jakby to ona była na dole, tam gdzie Robert, okrok od rozwiązania zagadki.Co znalazł i gdzie? W kółko zadawała sobie to pytanie.- Zdaje się, że jedyny, który miałem, wykończyłem poprzednim razem - dobiegły jąznowu słowa Roberta.Nie mogła zobaczyć, że trzyma w dłoni nóż z otwartym, ułamanymblisko nasady ostrzem, ale wiedziała, że właśnie ten przedmiot ma na myśli.- Trudno, możeto wystarczy - zawyrokował i pewnie wsunął metalowy kikut w szczelinę po spoinie.Ksiądz Andrzej nie oponował.Usłyszeli zgrzyt stali o powierzchnię cegieł, a pózniejszczęk, który zwykle towarzyszy zetknięciu dwóch metalowych przedmiotów.Popatrzyli nasiebie niespokojnie.Pod warstwą cegieł tkwiło coś, czego się zupełnie nie spodziewali.- Wyjmijmy ją - zaproponował proboszczowi Robert, wskazując na obluzowaną cegłę,która prowokacyjnie wystawała z lica ściany na kilka milimetrów.Usunięcie resztek zaprawybyło kwestią kilku minut, nie wymagało siły ani szczególnych umiejętności
[ Pobierz całość w formacie PDF ]