[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błagałam, żeby nic nie skrzypnęło& Kolejny sen nie nadchodził,męczyłam się gdzieś do czwartej.Za kwadrans szósta zapiszczał budzik.Zwlokłam się z łóżka, niewyspana i wściekła.Od jakiegoś czasu kładłam się spaćzmęczona, a wstawałam w jeszcze gorszym stanie.Zaparzyłam kawy i wlazłam pod prysznic,pózniej przy pomocy kosmetyków próbowałam zatuszować napuchnięte worki pod oczami.Efektbył mizerny, przekrwione i łzawiące oczy wcale nie wyglądały lepiej, gdy podkreśliłam jekredką.Dzień zapowiadał się paskudnie, szef wymyślił sobie, że ktoś musi pojechać doWarszawy na pewną literacką imprezkę.Rozdanie nagród, ochy achy, bankiecik pod krawatami itakie inne przyjemności.Cała impreza ma potrwać pół godziny, a ja mam się tłuc pociągiemprzez pół Polski, żeby trzasnąć kilka zdjęć i przeprowadzić wywiad z jego przyjacielem, autorempowieści przygodowych.Mają jakieś tam swoje konszachty, wolałam się nie dopytywać dlaczegonie da się załatwić telefonicznie, skoro tak dobrze się znają.Z moim szefem się nie dyskutuje.Ja i tak mam dobrze, bo nie wiedzieć czemu, mniepraktycznie się nie czepia.Ani razu nie odrzucił mojego tekstu, nie skrytykował pomysłu, azdarzało się nawet, że wylewnie coś pochwalił.Reszta koleżeństwa nie miała takich względów,ale nikt głośno nie narzekał.Gazeta miała swoją markę i prestiż, a praca u Nowaka byłamarzeniem każdego gryzipiórka.Przychylność szefa miała swoją cenę począwszy od wypełniania takich idiotycznychpoleceń jak ten wyjazd skończywszy na wrednych plotkach o naszym gorącym romansie.Dotej pory nie wiem kto to wymyślił, ale najbardziej mnie ubodło, że prawie wszyscy uwierzyli.Dopijałam zimną już kawę, kolejny pet wylądował w popielniczce.Zledziłam wskazówkizegara, im mniej czasu zostawało do wyjścia, tym większe ogarniało mnie rozdrażnienie.Już niepamiętałam o koszmarnej nocy, bolała mnie głowa, nagle ogarnęło mnie idiotyczne przeczucie,że czegoś zapomniałam.A przecież pakowałam się dnia poprzedniego, musiałabym rozgrzebaćpodróżną torbę, a na to stanowczo już nie miałam czasu.Nawet bilet kupiłam wcześniej, boznając siebie, wparuję na peron w ostatniej chwili, o ile nie wyjdę piętnaście minut za wcześnie.Ito była myśl! Jeśli wyjdę teraz, na pewno się nie spóznię.Zerwałam się z taboretu, błyskawicznie wyłączyłam korki i sprawdziłam, czy gaz jestzakręcony.Narzuciłam płaszcz i zadzwoniłam po taryfę.Obmacałam kieszenie, portfel był, biletteż, legitymacja prasowa& klucze.Wszystko grało.Szarpnęłam za klamkę i aż mnie zmroziło.Drzwi przez całą noc były otwarte.Stałam pod klatką schodową i paliłam jeszcze papierosa, gdy nadjechała srebrna landaramarki Ford.Zaciągnęłam się głęboko i już miałam wyrzucić niedopałek do kosza, kiedy drzwitaksówki otworzyły się, a kierowca zawołał: Spokojnie, niech pani wsiada z dymkiem! Ja też palący&Fajny facet, pomyślałam i z ochotą wdałam się w lekką konwersację o dyskryminowaniupalaczy.Nim dojechaliśmy pod dworzec, dwukrotnie zjechaliśmy na pobocze, by przepuścićrozpędzone karetki na sygnałach, a na skrzyżowaniu utknęliśmy w korku.Kierowcawspaniałomyślnie wyłączył taksometr, gdy przez radiostację dowiedział się od kolegi, że korekjest nie do przebicia z powodu wypadku.Najmniej mnie obchodziły zaoszczędzone złotówki, zakilka minut odjeżdżał mój pociąg. Spóznię się& mruknęłam i wcisnęłam taksiarzowi trzy piątki.Wysiadłam zsamochodu i na złamanie karku przebiegłam między samochodami, pózniej przez pas zielenidotarłam na przejście dla pieszych.Biegłam do samego dworca, koło budek z kebabemprzypomniałam sobie, że nie wzięłam nic do jedzenia.Wpadłam na peron i opadły mi ręce.Byłcałkowicie pusty. Cholera, pojechał&Zdyszana i wściekła, usiadłam na plastikowej ławeczce, ze złości jeszcze kopnęłam torbę.Nowak mnie zabije, po prostu zabije.Może jeszcze trafi się jakiś PKS, niech będzie z tysiącemprzesiadek, byle bym zdążyła na tę cholerną galę.Zapaliłam papierosa i rozejrzałam się po pustym peronie.W taki mglisty, szary poranekwyglądał wyjątkowo paskudnie.Jak kadr z horroru, wszystko szare, dziwnie posępne iodpychające.Mgła zdawała się tłumić uliczny gwar, w pewnym momencie miałam wrażenie, żepanuje cisza absolutna& Wtedy poczułam na dłoni chłodny uścisk. Mam pusty brzuszek, kupi mi pani bułkę?Tuż obok mnie siedział chłopczyk w brudnej i zdecydowanie za dużej kurtce.Miał możeze cztery lata, cienkie białe włosy, drobną twarzyczkę i szare, podkrążone głodem oczy.Ustkazłożył w dziobek i wpatrywał się we mnie.Za to spojrzenie gotowa byłam kupić mu od razu całąpiekarnię.Chwilę trwało, nim się odezwałam, widok tak zaniedbanego dziecka zwyczajnie mnąwstrząsnął. Sam tu jesteś? Jak masz na imię? Nazywam się Adaś, a ty? Kalina. Próbowałam uśmiechnąć się jak najcieplej, ale gdy patrzyłam ta tęchudzinę, łzy same napływały do oczu.Papieros wypalił się, wypuściłam go z palców, gdypoczułam żar na opuszkach. Sam tu jesteś? Sam.Przyszedłem, bo mam pusty brzuszek.Rozejrzałam się po peronie, nadal nikt się nie pojawił.%7ładen domniemany opiekun,zwyczajnie byliśmy sami. A gdzie mieszkasz? Nie mogę ci powiedzieć, bo cię nie znam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]