[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem naciągnęła koce, przytuliła płaczącą i głaskała ją po włosach.293W końcu Ellen trochę się uspokoiła.Leżały obok siebie na plecach, a ich jasne i ciemne włosyprzeplatały się jak smugi słońca i księżyca.Ziggy ponownie próbowała zapalić lampkę, ale okazałosię, że nie ma prądu.Sięgnęła po zapałki i świeczkę; w ciemności zabrzmiały dobrze znane, cicheodgłosy.Błysnęło światło.- Przypomniałam sobie wszystko - powiedziała Ellen.-Margaret.i to, co mi zrobiła.Chciała wszystko opowiedzieć, ale znów zaczęła cichutko popłakiwać.Ziggy nie odezwała się ani słowem, tylko ujęła ją za rękę.W pokoju panowała cisza, czas zatrzymałsię w miejscu.Zwieca migotała, po suficie poruszały się cienie.- Chcesz mi o tym opowiedzieć? - spytała w końcu Ziggy.Ellen potrząsnęła głową.Otarła rękątwarz i wzięła głęboki wdech.- Nie chodzi wcale o krzywdę, którą mi wtedy wyrządziła.W końcu to działo się dawno temu.Było,minęło, ale dopiero teraz.zrozumiałam wszystkie swoje problemy z Zeldą.To była ona.Margaret.Odsunęła się od przyjaciółki.- Zelda była małą dziewczynką, a ja matką, Margaret.Wszystko, co robiłam, pochodziło od niej.Ziggy przytaknęła w ciemności.Długo milczała.- Ale to też już przeszłość - powiedziała w końcu spokojnie.- Musisz odsunąć te sprawy, przestać onich myśleć.- Nie! - zaoponowała Ellen, unosząc się na łokciu i spoglądając na twarz Ziggy.- Nie mogę.Zewzględu na Zeldę.Gdybym wiedziała o tym wcześniej, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.Mogłabym inaczej się zachowywać, na pewno, a przede wszystkim nigdy bym nie odeszła.- Ale odeszłaś - przypomniała Ziggy zdecydowanie.-Zostawiłaś ją.Koniec, kropka.Nie masz po cooglądać się wstecz.- Usiadła i odwróciła się twarzą do Ellen.- Może dobrze, że sobie wszystkoprzypomniałaś.Na pewno dobrze.294Teraz możesz zostawić przeszłość raz na zawsze.Zamknąć stary rozdział.Zapomnieć o swychprzeżyciach.Chwyciła Ellen za ramiona, wbiła mocno palce w jej ciało, jakby chciała, aby ból pomógł Ellenzapamiętać słyszane słowa.- To podstawowa zasada.Sprawdziła się w wypadku nas wszystkich.Dotychczas sprawdzała się teżw twoim wypadku.Do diabła, Ellen, sama ją wprowadziłaś!- W moim wypadku chodzi o coś innego.- zaczęła Ellen.- Nie, Ellen! - przerwała przyjaciółka.- W każdym wypadku chodzi o to samo.Twoim też.Terazmasz szansę, by stać się silna.- Nie - mruknęła.- Nie jestem silna.Nigdy nie będę.- Jesteś.Musisz być - powiedziała Ziggy już nieco łagodniejszym głosem.- Pomożemy ci.Położyła się i przyciągnęła głowę przyjaciółki do swej klatki piersiowej.Jej głos rozbrzmiewał wciszy, łagodny i gładki jak aksamit.- Pomożemy ci, Ellen.Teraz to my stanowimy twoją rodzinę.W bladych promieniach świtu Ellenprzekradła się doswojego pokoju, przysunęła ciężki fotel do zamkniętych drzwi, owinęła się kocami i zasiadła dopisania.Opisała wszystko.Historię Margaret i Ellen.Historię Ellen i Zeldy.Potem dodała krótki list.Kochany Jamesie, napisałam Ci szczerą prawdę.Uwierz mi.Teraz wszystko wygląda inaczej.Muszę wrócić.Po śniadaniu oznajmiła, że wybiera się do aśramu.Było to jedyne miejsce, gdzie zawsze chodziłasama.Ziggy badawczo przyjrzała się jej twarzy, potem kiwnęła głową i pocałowała na pożegnanie.Wyczuwając ból czy kłopoty, pozostałe kobiety obserwowały całą scenę w milczeniu, nie wiedząc,jak zareagować.295Ellen, zgodnie z zapowiedzią, poszia do aśramu, ale w drodze powrotnej zboczyła ze ścieżki, któraprowadziła do domów na wzgórzu, i wstąpiła do szpitala.Przy głównym wejściu Hindusi rozsunęli się, żeby ją przepuścić.Mijając ich, wyczuła wońśrodków antyseptycz-nych zmieszaną z zapachem potu, czosnku i smażonego oleju.- Słucham, memsahib.- Jakaś Hinduska wychyliła się z okienka w prowizorycznej ścianie, któraoddzielała dyżurkę od korytarza.- W czym mogę pani pomóc?Mówiąc to, zmagała się z kłódką, która zabezpieczała drewnianą skrzyneczkę nad tarczą czarnegotelefonu.- Chciałabym się zobaczyć z doktorem Cunninghamem -powiedziała Ellen.- Nie przyszłam nawizytę.To sprawa prywatna.Nie zajmę mu dużo czasu.- Proszę zaczekać w poczekalni.- Gestem dłoni wskazała pomieszczenie po drugiej stroniekorytarza.Pomimo tłumu, który czekał przed drzwiami wejściowymi, w poczekalni były tylko dwie osoby.Siedziały w przeciwległych rogach, oddzielone rzędami krzeseł i ław.Ellen skinęła uprzejmie głowąelegancko ubranej Azjatce, która prawdopodobnie odwiedzała dziecko w szkole z internatem.Namiejscu po przekątnej siedział stary Tybetańczyk z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w gazetę,którą trzymał do góry nogami.Ellen usiadła na środku pomieszczenia i rozejrzała się.Na ścianachwisiały teksty biblijne i hasła propagujące zdrowie.Jej wzrok zatrzymał się na zdjęciu gór z cytatemumieszczonym na tle nieba:On daje śnieg niby wełnę.Ciska swój grad jak okruchy chleba; od Jego mrozu ścinają się wody.Posyła słowo swoje i każe im tajać1:1Psalm 147 - przekł.Biblia Tysiąclecia.296Słowa z pozoru nie miały sensu, mimo to dziwnie dodawały otuchy.Każe im tajać.Tajać.Przezpłótno torebki dotknęła grubej koperty i poczuła ciepły przypływ nadziei.- Memsahib.? - Recepcjonistka wsunęła głowę do poczekalni.- Proszę za mną.Poprowadziła Ellen długim korytarzem, między pacjentami w zielonych piżamach.Niektórzychodzili bez celu, obserwując mijających ich ludzi; inni z trudem poruszali się o kulach albo trzymalisię ścian i z ogromnym wysiłkiem posuwali się do przodu.Amerykanka odwracała wzrok odotwartych drzwi, wyobrażając sobie wszelkie możliwe okropności: ludzi ze słoniowatością, cystyrozmiaru głowy albo nawet noworodka, zdeformowane ciała, nieskorygowane za pomocą operacjiplastycznych, trędowatych o szpo-niastych rękach.Dotarły do drzwi z wywieszką Laboratorium.- Proszę tutaj zaczekać.Doktor Paul wkrótce przyjdzie - powiedziała Hinduska, wskazując rękąobrotowe krzesło obok przeszklonej szafki.- Napije się pani herbaty? - spytał młody Hindus.Miał na sobie biały niegdyś kitel.Zerkał znad tacy z próbkami ciemnej krwi, moczu i kału.Nabiurku obok niego stał kubek herbaty z mlekiem.- Nie, dziękuję - powiedziała Ellen, zmuszając się do uśmiechu.- Proszę czuć się jak u siebie w domu - zaproponował laborant i wrócił do pracy.Ellen odwróciła się w stronę szafki, w której rządkiem stały słoiczki, a w nich guzy, cysty i długie,zwinięte robaki pływały w aldehydzie mrówkowym.Na następnej półce dostrzegła zakonserwowanepłody, zaledwie w połowie uformowane, maleńkie w porównaniu z resztkami pozwijanej pępowiny.Pochyliła się, by lepiej przyjrzeć się idealnym miniaturowym rączkom, błogo zamkniętym powiekom,szyjkom i pięknym główkom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]