[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bawi się twoimi uczuciami.Porwie cię.Odporny na żelazo.Trzymaj się zdaleka.Chwilę potem nie wiedziałam już, dlaczego ruszało mnie sumienie.Kiedy tylko zobaczyłam Lukea przy oknie, byłam pewna, że nic niepowstrzyma mnie przed wyjściem i spotkaniem z nim.Musiałam.Mojeserce waliło jak młotem na samą myśl o tym, że on jest na zewnątrz.Niemusiał odzywać się ani słowem.Tak, byłam żałosna, ale świadomośćtego faktu wcale mi nie pomagała.Otworzyłam drzwi od ogrodu i wyszłam na srebrzysty, obcy świat.Mgła wisiała w powietrzu, a światło księżyca prześwitywało przez nią,zalewając krajobraz połyskliwym błękitem.Lukę stał tuż przy schodkach.Rękaw czarnej koszuli zakrywał bransoletę na jego ramieniu.Ręce miałw kieszeniach.Cały był niebieski i świetlisty.Wyglądał o wiele bardziejjak ze snu niż wszystko, co wcześniej faktycznie mi się przyśniło.- Przepraszam, że cię budzę.- Nie brzmiało to wcale przepraszająco.Cicho zamknęłam za sobą drzwi i stanęłam na schodach, wiedząc ażza dobrze, że w domu śpią rodzice.-1 tak nie spałam najlepiej -powiedziałam ściszonym głosem.- A ja wcale.- Popatrzył w otaczającą nas mgłę, a potem znowu namnie, uśmiechając się niewyraznie.- Z perspektywy czasu stwierdzam,że straszny ze mnie samolub: tak cię budzić, żebyś mi poprawiła humor wbezsenną noc.Założyłam na siebie ręce i wystawiłam twarz na delikatny powiewwiatru.Noc pachniała cudownie, skoszoną trawą i kwitnącymi gdzieś woddali kwiatami.W taką noc myśli się, że słońce jest przereklamowane.- Jak mam poprawić ci humor? Umiem stepować, ale na bosakawygląda to dość głupio.Lukę zmrużył oczy, jakby wyobrażał sobie Deirdre stepującą.- Chyba nie tego mi trzeba.Wolałbym.- Po raz pierwszy wydawałsię wahać, zerkając na falujące niebieskie światło.- Powiedziałaś, że niechcesz, abym na tobie ćwiczył.Ale mogłabyś się ze mną przejść, a ja będęudawał, że tylko się tobą fascynuję i nic poza tym.%7łołądek podszedł mi do gardła.Zmuszenie stóp do wytrwania naschodkach okazało się bardzo trudne.- Będę z tobą bezpieczna?Jego twarz była nieodgadniona, zastygła w maskę.Westchnął.- Pewnie nie.Ja także westchnęłam i zeszłam do podstawy schodków, gdzie stał.Wyciągnęłam rękę.Lukę patrzył przez chwilę na skierowane w jegostronę palce, a potem zerknął na moją twarz.- Dosłyszałaś, że powiedziałem pewnie nie", prawda? Kiwnęłamgłową.- Nieważne.Idę z tobą.- Miałam zamiar tutaj skończyć, ale słowasame się wysypały.- Taki właśnie jesteś? Omotujesz, żebym niewiedziała, gdzie z tobą idę, a potem porywasz?Gapił się na mnie.Cisza wycisnęła z mojego gardła dalsze słowa.- Babi mi tak powiedziała.Wpatrywał się we mnie kolejną dłuższą chwilę.-Jaki.jestem.? -wydusił.Prawie mu zarzuciłam, że jest fejem, ale przypomniałam sobie, że minie wolno i połknęłam to słowo.- Jesteś jednym z Nich.Ona widziała cię wcześniej.Dlatego cięnienawidzi.Przygotowuje coś, co cię ode mnie odstraszy.- Słowawylatywały same, nie potrafiłam się zamknąć.Ciało Lukea zupełniezesztywniało, głos miał ściśnięty.- Myślisz, że jestem jednym z Nich?- Nie wiem.Nie zależy mi.To właśnie próbuję ci powiedzieć.Meobchodzi mnie, kim albo czym jesteś.- Cofnęłam się o krok, przygryzającwargę.Właśnie wypuściłam ze skrzyneczki po trochu wszystkich tychemocji, które ja, kobieta z rodziny Monaghanów, powinnam trzymać podkluczem.Lukę zacisnął pięści.- Nie jestem jednym z Nich.-Więc kim jesteś?- Nie mogę powiedzieć.Tobie ani nikomu.Prędzej nauczę się latać.Inspiracja przyszła z hukiem i było to genialne.- Ależ możesz - odparłam.Pokręcił głową.-Me.- Nie musisz nic mówić.Mogę spróbować odczytać twoje myśli.Tobył prosty i kapitalny pomysł.Dlaczego wcześniej na to niewpadłam? W wyobrazni widziałam siebie migoczącą w umyśleJamesa.Skoro mogłam zobaczyć coś takiego, bo przez sekundęskoncentrowałam się na jego oczach, to o ile więcej udałoby mi sięzdziałać dzięki świadomemu staraniu?Widziałam na jego twarzy opór.Jeśli naprawdę był taki, jak mówiłaBabi, przenigdy się nie zgodzi.A może nie był taki, ale i tak by odmówił?Nie byłam pewna, czy chciałabym, żeby ktoś czytał moje myśli, aprzecież nie miałam nic do ukrycia.Lukę spojrzał ponownie w mgłę i przybliżył się do mnie.Zniżającgłos, zapytał:- Potrafisz?- Tak sądzę.W pewnym sensie dzisiaj to zrobiłam.Zagryzł dolną wargę.To było urocze.Wyglądał jak małe dzieckopróbuj ące się zdecydować.- Nie wiem.To takie.- Intymne?- Tak.- Wziął głęboki wdech.- Okej, okej.Zróbmy to.Ale nie tu.Wbezpieczniejszym miejscu.Zmiana nastroju.Znowu byliśmy po tej samej stronie.Spojrzałam naświatło padające z ukosa, zastanawiając się, w obliczu kogo czy też czegomielibyśmy być bezpieczniejsi.I co miałoby być tym bezpiecznymmiejscem? Z pewnością nie zamierzał jechać teraz znów do miasta.Możekościół? Najbliższy był dziesięć minut jazdy stąd.- Tu jest w pobliżu cmentarz, prawda? - W moje myśli wdarł się głosLukea.- Chyba go widziałem.Skinęłam głową.- Masz na myśli ten tuż za domem? Stary, z dużym pomnikiem?- Ma żelazne ogrodzenie, prawda? Zmarszczyłam brwi.- Ale nie ma zamykanej furtki.- Nieważne.Oni nie mogą przechodzić też pod żelaznym łukiem.Tamjest taka brama? - Przycisnął pięść do czoła.- Boże, nie wierzę, że robięcoś takiego.Nie wiesz nawet, jak mi głupio.- Rozluznił palce i wyciągnąłdo mnie rękę.Złapałam ją i mocno ścisnęłam.- Straszliwie głupio.Wymknęliśmy się razem tylną furtką.Najpierw szliśmy międzyposrebrzonymi drzewami, potem zarośniętą sarnią ścieżką prowadzącą nacmentarz.Zamglone powietrze wokół migotało, poruszało się,odmieniało i wiło, dotykając nas niewidzialnymi, chłodnymi palcami,zwisało z drzew jak gaza, połyskując na liściach niczym szlachetnekamienie.Ta noc nie miała w sobie nic ludzkiego.Nic prócz mnie iLukea,trzymających się mocno za ręce, otoczonych magią tak realną, że możnabyło jej dotknąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]