[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Możesz latać?Tup uniosła zalaną łzami twarz i potarła policzek drobniutką pięścią. Chyba tak, tak myślę, Kier, ale to będzie bolało. Więc leć.Idz do Chala.Zajmie się twoim skrzydłem.Niech trójka waszych ludzi poleciz wieścią, że Caine jest tutaj: jeden do garnizonu, drugi na posterunek Straży, a trzeci dodomu hrabiego Berne a, zawiadomić Koty. Wydasz go? Myślałam. Przełknęła łzy. Wydawało mi się, że go.polubiłaś.Kierendal uśmiechnęła się w zamyśleniu. Bo polubiłam.Niestety, zaraz pojawi się w moim kasynie, a nie możemy pozwolić,żeby Królewskie Oczy pomyślały, że chronimy ściganego.Zwiat jest wystarczająconiebezpieczny i bez takich ludzi jak Caine.Jeśli zginie, będziemy mogły spokojniej spać.Rozejrzała się po pokoju. Poza tym skurwysyn ukradł mi zapalniczkę.14Arturo Kollberg wiercił się w symfotelu.Wreszcie jakaś akcja, pomyślał, kiedy on/Cainezbiegał po schodach i pędził korytarzem, mijając oszołomionych strażników.On/Caine zebrałdość informacji od tej karłowatej dziwki, żeby wiedzieć, gdzie i kiedy skręcić.Znalazł sięprzy drzwiach dla personelu, nim ktokolwiek zorientował się, że nadchodzi.Serce Kollberga waliło wyczekująco.Przygoda trwała dopiero cztery godziny, a Cainejuż miał stawić czoło Berne owi.To może nieco poprawić żmudny i nudny jak na raziepierwszy dzień; sponsorowane przez Studio badania wykazały, że optymalne dla Przygód Caine a tempo to jedna i sześć dziesiątych walki na dzień, a Caine na razie może raptem razkogoś zdzielił.Ogłuszenie chłopaczka, przyszpilenie duszka, wielkie rzeczy.Pobicie dziwkimiało z pewnością pewien staroświecki urok, ale trudno to uznać za prawdziwą walkę.Jednakz drugiej strony, konfrontacja z Berne em.Oblizał wargi i uśmiechnął się pod swą osłoną na twarz.%7łycie albo śmierć.Będzie wspaniale.15Zamykam za sobą drzwi dla personelu i opieram się o nie.Nikt w zatłoczonym kasynienie zwraca na mnie uwagi.Na razie.Jeden z noży w pochwie nad kostką powinien spowolnićstrażników, którzy idą za mną korytarzem.Jakby nigdy nic pochylam się i, gapiąc się bezwyrazu na kasyno, na wysokości uda majstruję nożem w szparze między drzwiami i framugą.Wbijam nóż dłonią.Przy muzyce i paplaninie, które wypełniają zatłoczone pomieszczenie,sam ledwo słyszę stłumiony odgłos uderzeń.Kierendal robi tu niezły interes  a przecież jest dopiero południe. Dołek kości , powiedziała.Kości.Jest, rozgrzewa kości oddechem; obcięte na jeża włosy lśnią ponad klasycznym profilem.Ma nowy miecz  Berne nigdy wcześniej nie nosił mieczy wyciąganych przez ramię; sąpowolne i rozpaczliwie niezgrabne.I co to za ubranie? Dublet z aksamitu z rozcinanymirękawami i ciemnoróżowe pludry, na miłość boską.Scenariusz wypływa z mojej podświadomości:Idę powoli przez salę, ponury jak śmierć.Zapada cisza, kiedy głowy obracają się wmilczeniu.Dłonie graczy, jak nerwowe kraby, zgarniają monety ze stołów.Dziwki powolichowają się za barami.Berne wie, że coś się dzieje  zbyt szybko zrobiło się cicho  ale jest ponad to, żebyzerknąć.Udaje, że bez reszty skupia się na rzucie kośćmi.Zatrzymuję się dziesięć stóp od niego. Berne.Kupa czasu.Szukałem cię.Nie odwraca się, nawet nie mrugnie.Oczywiście poznaje mój głos. Czekałem, aż mnie znajdziesz, Caine.Czas na ostatni rzut.Rzuca kośćmi: oczy węża.Dwie jedynki.Wzrusza ramionami i wyciąga miecz, kiedy ja unoszę pięści.Albo:Nawet nie orientuje się, że tu jestem, dopóki nie czuje mojej ręki na gardle.Zamiera,wiedząc, że mogę go zabić, zanim zdąży drgnąć.Szepczę mu do ucha:  Zabawne, jak to się czasem układa, co? Powiedz mi teraz to, co chcę wiedzieć, a niebędzie bolało.On udaje, że nie wie o czym mówię, a jednocześnie sięga po sztylet w bucie.Albo.cokolwiek zechcę.Te męskie fantazje nie trwają nawet chwili: to nie jest coś, co mój umysł tworzy, te scenyżyją własnym życiem, nieustannie krążą tuż pod powierzchnią jak zaciekawione rekiny,czekają tylko na rysy, które można namalować na pustych twarzach, i imiona, które dorzucasię do dialogu.Mógłbym tu stać cały dzień, przeciągając tę chwilę, rozkoszując sięnieskończoną zabawą scenariuszami wpisanymi w mój umysł przez zbyt wiele przeczytanychksiążek, obejrzanych filmów, sztuk, Przygód i zajawek w Smoczych opowieściach, ale terazogromny cień pada na mnie z prawej strony.Podnoszę wzrok, by napotkać spojrzeniewypukłych, żółtych oczu wielkości mojej pięści.To ogr  dziewięć stop wzrostu, a bary szerokie jak rozpiętość moich ramion.Ma nasobie kosztowną kolczugę, ładnie pomalowaną i szeleszczącą jak suche liście, kiedy ogrpodchodzi.a podchodzi zdecydowanie za blisko.Korbacz w jego rękach ma kolce długie jakmały palec i niewiele ostrzejsze. Przepraszam pana, ale to przejście tylko dla obsługi  burczy gardłowo ogr. Proszę sięprzesunąć.Jego oddech śmierdzi starym mięsem. W porządku, już idę.Nie popychaj mnie.Podłoga lekko drży od kroków  tamci strażnicy muszą już biec korytarzem prosto dodrzwi.Ogr mruży oczy, jakby właśnie przypomniał sobie moją twarz, i dłoń wielkościnapierśnika opada jak zwodzony most ku mojemu ramieniu.Strażnicy walą od drugiej strony w drzwi za moimi plecami; słychać ich stłumionekrzyki.To przyciąga wzrok ogra na ułamek sekundy, który wystarcza mi, żeby uskoczyć spodjego łapy i uciekać, jakby się paliło.Mógłbym pobiec do drzwi wyjściowych  światło słoneczne lśni jak złocista wolnośćzaledwie dwadzieścia metrów na prawo ode mnie.Ale z drugiej strony Berne stoi do mnie plecami.Jestem wystarczająco szybki, nawetkiedy biegnę niedbale, żeby umknąć większym facetom, i dość silny, żeby powalićmniejszych i przeskoczyć nad nimi.Zostawiam za sobą okrzyki i zamieszanie.Można rzec, żeosiągnąłem prędkość naddzwiękową: poruszam się szybciej niż hałas towarzyszący mojemuprzejściu.Berne reaguje, ale tylko na tyle, żeby zacząć obracać głowę, kiedy ja już dopadammosiężnej poręczy wokół dołka z kośćmi i przeskakuję nad nią, pikując jak oszczep.Usztywniam kark i uderzam w niego, czubkiem głowy trafiając go w szczękę.Nasze ręcezaplątują się i przewracamy się na stół, rozrzucając złoto i kości.Pozostali gracze rozbiegająsię, krzycząc bez ładu i składu, a stół rozsypuje się w drzazgi.Ześlizgujemy się z jego resztek, tuż przed uderzeniem o marmurowe schody po drugiej stronie, słyszę srebrny gwizdek szefadołka, podnoszącego alarm i wzywającego ogry.Nieważne  ja wylądowałem na górze.Krawędzie schodów, o które walnął kręgosłupem, musiały sprawić mu ból jak cholera.Zaskoczony pozwala sobie na rozluznienie mięśni.Blokuję jego nogi swoimi i wciskam muprzedramię pod szyję, zmuszając, żeby odchylił głowę.Zaczyna się dusić.Niemalnatychmiast skupia wzrok na mnie i bezgłośnie mówi:  To ty.Nie do końca ukryty strach,który przemyka przez jego twarz, przemawia do czegoś pierwotnego we mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed