[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili wszystko ucichło.- Dwójkami! - wrzasnął wąsaty sierżant.- Gotowi! Naprzód!- Tra-ta-ta-ta-ta-ta - zadudnił znowu M-60.Nikomu z żołnierzy nawet nie przyszło do głowy, by strzelać ze swoich pukawek.Biegli przy samej ścianie.- Wstrzymać ogień!Na ulicy się uspokoiło; ciszę przerwał dopiero trzask drzwi wyłamanych mocnymkopnięciem.Nic nie było słychać, dopóki żołnierze nie wbiegli na górę.Wdarli się przez drzwido pokoju, w którym siedział snajper.Po paru sekundach rozległa się eksplozja.Z dwóch okien naraz wyleciały języki płomieni, a za nimi pokazał się czarny dym.- Czysto! - krzyknął żołnierz z ciemnego okna.- Snajper nie żyje!- Zabezpieczyć broń - odkrzyknął dowódca plutonu.Clark instynktownie zareagowałna tę komendę.Klęczał pośród mosiężnych łusek, powietrze wypełniał zapach prochu.Powoliwstał.Czuł ból w kolanie, odgniecionym na wystającej płycie chodnika.Zcięgna paliły go jakogniem.Przez chwilą myślał, że nie zdoła uruchomić żadnego mięśnia.Wszyscy powolistawali na nogi i zbierali się w gromadkę.Uspokajali nerwy po krótkiej walce.W oknie, zktórego strzelał snajper, pojawił się porucznik.- To był partyzant? - zawołał brytyjski pułkownik.- Nie, panie pułkowniku - odkrzyknął dowódca plutonu.- %7łołnierz Ludowej ArmiiWyzwoleńczej!- Dzięki ci, Boże - mruknął dowódca batalionu, stojący u boku Clarka.- Mieliście tu do czynienia z partyzantami? - zapytał cicho Nate.- Jeszcze nie, panie generale.Spojrzeli sobie w oczy.- Ma pan jakiś plan awaryjny? - zapytał Clark.Pułkownik odetchnął głęboko.- W najgorszym wypadku opuszczamy miasto i obozujemy w terenie.Oczywiście jeślipan to zaaprobuje.- Clark skinął głową.- W terenie łatwiej zachować dystans i wyznaczyć polaostrzału.Ale nawet w takim przypadku naprawdę trudno będzie się obronić przed półtoramiliardem ludzi.Jeśli zaczną się prawdziwe rozruchy, nie opanujemy tego.Clark milczał.- Co za optymizm - odezwał się Cuvier, by przerwać milczenie.- Proszę mnie powiadomić, gdy się pan dowie, jaki jest stan tego rannego - powiedziałNate do pułkownika.- Chcę go odwiedzić w szpitalu.A teraz chodzmy dalej.Drużyna zmieniła szyk przed dotarciem do linii obrony.%7łołnierze zajmowali pozycjęza dwoma zniszczonymi autobusami przegradzającymi ulicę.Osmalony przez ogień zbiornikna ropę naftową, pozostawiony przez Chińczyków jako pułapka, dał małemu oddziałowiświetną osłonę na ostatnich metrach.Schyleni biegli chodnikiem i szybko wskakiwali jeden podrugim w otwarte wejście.Pokój, w którym się znalezli, był zupełnie zrujnowany pociskami.Pod ścianami leżeli czterej żołnierze.Nie ruszyli się, ale uważnie obejrzeli przybyłychgości.Broń mieli w zasięgu ręki.Jeden trzymał karabin przy piersi, karabin innego leżał mu naudach.Broń pozostałych stała oparta o ścianę.Zrobiło się ciasno.- Jak tam było dzisiaj, kapralu? - zapytał dowódca batalionu.- Och, do zniesienia, panie pułkowniku.Nic wielkiego.A teraz cisza i spokój.Alepodobno miał pan jakieś kłopoty po drodze, panie pułkowniku.Oberwał ktoś?- Jeden facet dostał kulką, o tutaj.- Pułkownik pokazał palcem miejsce zranienia.- Postrzały w nogi potrafią być niebezpieczne.Bardzo krwawią.Kilku żołnierzypokiwało głowami.- W porządku.- Pułkownik odwrócił się w stroną Nate'a, który dopiero teraz odczuł, żenie jest tu bynajmniej bezpieczny.Poczuł się winny, że niepotrzebnie naraża się naniebezpieczeństwo.- Chciałbym was przedstawić generałowi Nathanielowi Clarkowi z ArmiiStanów Zjednoczonych, dowódcy UNRUSFOR.%7łołnierze już chcieli poderwać się na nogi, ale Clark energicznym gestem nakazał impozostać na miejscach.- Mam na imię Nate.Ochrzcili mnie Nate, nie Nathaniel.%7łołnierze skinęli mugłowami.- Jak się pan czuje, panie generale? Miło pana poznać, panie generale -mówili jedenprzez drugiego.- Kapral Sheffield, panie generale.Edgar, panie generale.Ze Spilsby.Nate potrząsnąłjego dłonią.- Spilsby? To jest.?- Na północy, panie generale.Blisko morza.- Aha - pokiwał głową Clark
[ Pobierz całość w formacie PDF ]