[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodzi nam tylko o to, żeby sobie oszczędzićchodzenia po sklepach i kupowania jakichś bucików czy pieluszek.Melanie uśmiechnęła się szeroko.- Mnie nie oszukasz, Benjaminie.Jesteś równie uczuciowy jakmy wszyscy.Chcesz mieć pewność, że kiedy dzidziuś rozejrzy się popokoju, będzie wiedział, że tapetował go stryjek Ben, światowej sławyartysta malarz.124RSBen wzniósł oczy do nieba, ale Kathleen dostrzegła na jegotwarzy wyraz olśnienia.Jednak wspomniała o tym dopiero w drodzepowrotnej.- Czuję, że to był owocny wieczór.- Nie wiem, o czym mówisz - oświadczył.- Nie udawaj niewiniątka - powiedziała.- Przyznaj się, co to zapomysł?- Przyszło mi do głowy, że skoro niemowlęta lubią stymulującewidoki i spędzają masę czasu w łóżeczkach, leżąc na plecach, możepowinienem namalować na suficie jakiś plafon.Kathleen spojrzała na niego z podziwem.- Och, Ben, to świetny pomysł.A kiedy dziecko dorośnie, będziemogło głosić wszem i wobec, że sufit w jego pokoju jest dziełemwielkiego artysty.Ben zmarszczył brwi.- Nie mówimy o Michale Aniele i Kaplicy Sykstyńskiej.- Nie, mówimy o Benie Carltonie i pokoiku dziecinnymCarltonów, pomalowanym z miłością.- Nie przesadzaj - mruknął zażenowany.- Nie przesadzam.Ile jeszcze mamy czasu?- Skończ jutro tapetowanie, a ja pomaluję sufit.- Dobrze - zgodziła się ochoczo.- O której zaczynamy?- Przyjadę po ciebie o ósmej.- Ale to znaczy, że będziesz jechał do miasta w godzinachporannego szczytu - zauważyła.125RSBen rzucił jej powłóczyste spojrzenie.- Masz jakiś inny pomysł?Wiedziała, co sugeruje, ale nie była jeszcze gotowa powiedzieć tak".Ich relacje były i bez tego wystarczająco skomplikowane.Spontaniczny pocałunek to jedno,a podjęcie świadomej decyzji to jużinna sprawa.Mogłaby się okazać zbyt niebezpieczna.- Oczywiście, że mam - odparła Kathleen, zdecydowanastarannie zignorować nagłą falę gorąca i przyspieszone tętno.-Mógłbyś przenocować u Destiny.Ku jej zdumieniu, nie skrzywił się, tylko zamyślił, - Mógłbym.Przy okazji spróbowałbym z nią porozmawiać, skoro ty nie chceszpuścić pary z ust.- Powinnam przewidzieć, że zgodzisz się, tylko jeżeli będzieszmiał jakieś wyższe racje - prychnęła Kathleen.-A nie przyszło ciprzypadkiem do głowy, że mogłoby ją ucieszyć twoje towarzystwo?- My, Carltonowie, mamy jedną wspólną cechę.Jeżeli nadarzasię jakaś okazja, chwytamy ją obiema rękami.- Jasne - mruknęła Kathleen.- Stworzyłam ci niebywałą okazję,za którą wielu artystów dałoby się zabić, a ty ją po prostuzlekceważyłeś.- To nie była żadna okazja, kochanie, tylko sidła, w które niemam ochoty się zaplątać.Bardzo ci dziękuję.- Licz się ze słowami - ostrzegła go - bo się jeszcze rozmyślę iwycofam moją propozycję.I co wtedy zrobisz?126RS- Będę dalej siedział na farmie jak u Pana Boga za piecem? -rzucił tonem pełnym nadziei.- To nie jest to, czego chcesz - stwierdziła z przekonaniem.- Właśnie że tak-upierał się Ben.Kathleen przyjrzała mu się uważnie, a potem pokręciła głową.- Nie, nieprawda.- Chcesz mi powiedzieć, że kłamię? - zapytał, a w jego głosiepobrzmiewała nutka rozbawienia.- Nie.Twierdzę tylko, że jesteś trochę zdezorientowany.Ale tosię zdarza.Ludzie potrafią się czasami pogubić.Ben popatrzył jej w oczy.- Tak jak ty?Zadrżała pod jego spojrzeniem.- Tak - odparła cicho.Chciał szczerości, to będzie ją miał.-Właśnie tak.- Coś mi mówi, że dzisiejszego wieczoru byłaś bliskaodnalezienia swojej drogi - powiedział, nie spuszczając z niej wzroku.- Przypomniały ci się dawne marzenia, prawda?Pomyślała o błogim zadowoleniu, jakie ogarnęło ją w domuRicharda, i uczuciu, że nareszcie jest wśród ludzi, których mogłabypolubić, a może nawet pokochać.Ludzi, którym mogłaby zaufać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]