[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zupełnie inaczej rzeczsię ma, gdy strzelasz w konkretny cel prawdziwą torpedą (choćby ćwiczebną), zgodnie zewspółrzędnymi podanymi przez twój punkt dowodzenia, gdy sam wykonujesz obliczenia,sam wydajesz rozkazy, aż do tego ostatniego i najważniejszego: ognia! A potem zniecierpliwością czekasz na wynik: trafiła w cel czy nie? Którędy poszła?Dni płynęły szybko.Pierwsze podejścia próbne całkowicie zbiły mnie z tropu -według danych dalmierzy peryskopowych kurs celu określałem dokładnie, a tymczasemprędkości wciąż wyznaczałem z błędem, i to poważnym.O co chodzi? Wszystkie parametryokrętu celu znałem do ostatniego milimetra, moi akustycy wszystkie wartości obliczaliznakomicie, a obliczyć prędkości nie mogę.Okręt cel przygotował się do czwartegopodejścia, jestem prawie w rozpaczy - jeśli tym razem się nie uda, to zamelduję dowódcybrygady, że nie jestem gotów do strzelania.I wtedy właśnie Pietruszenko, mój oficernawigacyjny, któremu wierzyłem bezgranicznie, mówi wzburzonym głosem: Towarzyszu dowódco, to moja wina, obliczałem w złej skali - zaraz wszystko będziew porządku.O mało go nie pobiłem, zdołałem się jednak opanować, nawymyślałem mutylko od ostatnich.Tym razem wszystkie współrzędne zostały wyliczone właściwie i poczwartym, ostatnim podejściu próbnym dowódca brygady dał rozkaz: atak torpedowy!.Zduszą na ramieniu czekałem na rezultaty strzelania.Wykonałem manewry po oddaniu salwy,wypłynąłem na pozycją wyjściową.Natychmiast otrzymuję radiogram: Torpeda przeszłapod celem.Wracajcie na miejsce postoju.Odetchnąłem z ulgą, pogratulowałem załodzepierwszego sukcesu.Ale na duszy było mi ciężko: wykonaliśmy pięć razy pełne manewry doataku torpedowego, akumulatory są prawie rozładowane - elektrycy i maszyniści będą mielirobotę na całą noc, a mnie przeklną: nie umie strzelać! - będą się naigrawać!Nie powiedziałem jednak nikomu o błędzie nawigatora - nie chciałem zwalać całejwiny na niego.Dobrze zrobiłem - Pietruszenko sam, bez fałszywego wstydu, wszystko opowiedziałzałodze.Zresztą, w centralnej sterówce wszyscy słyszeli, jak nawymyślałem mu od zasrańców , i powtórzyli to reszcie załogi.Następne ćwiczenia w strzelaniu minęły bez niespodzianek, zaliczyliśmy wszystkieznakomicie - otrzymałem same oceny celujące.Czułem, że załoga jest zadowolona, a sampo cichu triumfowałem - teraz jestem dowódcą pełną gębą ! Musieliśmy jednak popłynąć doSewastopola po torpedy na strzelanie egzaminacyjne.Dowódca brygady podziękował mi zapomyślne zakończenie ćwiczenia i zezwolił na odpłynięcie do bazy.Podczas postoju na redzie wydarzył się zabawny incydent.Reda Sudak - a właściwieZatoka Sudak - to przepiękny, malowniczy brzeg z górą Sokół, na której wznosi się staratwierdza, zbudowana przed wiekami przez Genueńczyków.U stóp góry ciągnie się pas plaży,do której dochodzą domy i ogródki małego miasteczka Sudak.Na lewo od góry, w jednym zokolicznych wąwozów, mieści się sowchoz Suroż , zajmujący się uprawą winorośli i produkcją znakomitych win i szampanów(za markę owych produktów mogę ręczyć osobiście!).Po pomyślnym zakończeniu nocnegostrzelania przez załogi wszystkich trzech okrętów, Paweł Karpowicz pozwolił nam niecoodpocząć, a następnie, o godzinie 10.00, zgłosić się na pokładzie kutra na odprawę, abybezpośrednio po ćwiczeniach, na gorąco, przeanalizować wszystkie ataki.Przygotowałemplan ataku na wykresie, czekam na kuter.Mój okręt stał trochę na uboczu, kuter przybił donas dopiero około godziny jedenastej.Na pokładzie byli już obecni: Paweł Karpowicz, RaisSzagijupowicz Sulejmanow i Wasia Kolesnikow.Czwartego dowódcy, Borysa Pieszkowa,nie było - strzelanie mu się nie udało i na odprawę nie został zaproszony.Wskakuję na pokład kutra, witam się z obecnymi.Paweł Karpowicz pyta: A cokoledzy dowódcy powiedzą na to, byśmy zrobili odprawę na lądzie?.Był przepiękny,bezwietrzny i słoneczny dzień.Wszyscy się zgodziliśmy i kuter popłynął do brzegu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]