[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Aatwiej ci odrzucić, kim jesteś? Milczałam.- To nie tak, że nie lubię być wiedzmą, naprawdę kocham nasz pokręcony, nadnaturalnyświat, ale jeśli zamieszkam w nim& nie będzie odwrotu.Będzie mijał czas, ja się niezmienię, nie wrócę do pracy, do ludzi.Nie jestem chyba na to gotowa, diabełku.- Międzyludzmi nigdy nie będziesz do końca sobą, zawsze musisz ukrywać zbyt istotny kawałek siebie- powiedział smutnym głosem.- Mieszkałem z nimi kilka lat, nie był to dobry czas.- Więcczemu? - Młodzieńczy bunt, chciałem zalezć za skórę Luco-wi.- Urocze, jak pieszczotliwienazywa dziadka, Lucyfera.- Powiedz mi, jak to jest, że tobie darowali, dali ci spokój, aJoshua ma takie kłopoty&- Myślę, że chodzi o to, że mój gatunek u samych podstaw istnienia miał bunt, sprzeciwwobec zasad.Głupio powstać w wyniku odrzucenia autorytetu boskiego, a potem domagaćsię od wnuka bezwzględnego posłuszeństwa.Poza tym mam kuzynów, wśród których conajmniej kilku nastawiło się na błyskotliwą karierę, więc Luc jest zaspokojony ambicjonalnie.- Nie to co Gabe&- On traktuje to wszystko zbyt honorowo, nie chce zrozumieć, że tu nie chodzi o niego,ale o Joshuę& Gdy byliśmy mali, był jego oczkiem w głowie, uwidział sobie wówczas jegochwałę i nie dał sobie jej wybić z głowy.- Znacie się od dawna, prawda?- Właściwie od początku, jeszcze jako mali chłopcy bawiliśmy się razem, zakradałem siędo sadów niebieskich na jabłka, on też chodził na pachtę, jak mówią w Toruniu.Gdy siępierwszy raz spotkaliśmy, popodbijaliśmy sobie oczy, potem było lepiej.- Nie sprzeciwialisię? Wasi rodzice, dziadkowie& Zaśmiał się.- Dziadkowi było wszystko jedno.Mówiłem ci, dyscyplina u nas nie jest kluczowąkwestią.Luc przekonał Gabe a, wchodząc mu na ambicję, to zawsze najprostsza na niegometoda, wyjaśnił mu, że właściwie tylko ja jestem z równie dobrej krwi co Joshua, więczabawy z innymi dziećmi byłyby jednak zabawą z plebsem& W końcu Gabriel i Lucyfer sąbraćmi, kiedyś obaj byli archaniołami, arystokracja i tym podobne.Chichotałam.Wyobrażałam sobie zadziornych chłopców chodzących na jabłka.Pasowałabym do nich jako dziecko, mały łobuziak z poobijanymi kolanami.Przez kilkaminut opowiadaliśmy sobie historie z dzieciństwa, pózniej jednak myślami wróciłam dokłopotów Joshui.- Myślę, że musi być sposób, by mu pomóc, najlepiej taki, który mu nie zaszkodzi.Wiem, że za mną nie przepada, ale nie na tyle, by z chęci unikania mnie wpaść w trybyTrybunału& - To nie tak, że cię nie lubi, po prostu potrzebuje więcej czasu, by zawieraćprzyjaznie, jest też kilka innych kwestii, ale wyjaśnicie je sami w swoim czasie.- Może powinnam dać sobie podbić oko.- Uśmiechnęłam się.- Nie wiem, wydaje misię, że nie zrobiłam nic, by go zniechęcić do siebie, ale czuję od niego dziwne wibracje, jakbysię mnie bał, jakby się mnie brzydził& Może z punktu widzenia jego moralności jestem zła,brudna, sama nie wiem& - Chyba możemy założyć, że nie przywiązuje do tego wagi, skoro przyjazni się ze mną.-Pogłaskał mnie po plecach.- No nie wiem - uśmiechnęłam się blado - w końcu jesteśbłękitnokrwisty, nie?Zmieliśmy się chwilę.Nadal kołatało mi się w głowie, że mam niewielu przyjaciół iwiększość z nich ma teraz kłopoty lub coś im zagraża.Martwiło mnie to.Nie potrafiłam poprostu przejść obojętnie.Joshua może mnie nie lubić, ale jego strata złamałaby serceMironowi.Ka-tia& na samą myśl przeszył mnie dreszcz.- Zimno ci? Chodz, ubierzemy się,już świta.Powinniśmy chyba wracać, założyć osłony, niedługo mogą się pojawić pierwsispacerowicze z psami.Przytaknęłam:- Jestem pełna, nie wchłonę już więcej energii.Wracajmy, mamy sporo spraw dozałatwienia i kilka osób do wyratowania z gówna.Skórzane spodnie zesztywniały od nocnej wilgoci.Próbowałam je założyć, ale było totak niemiłe uczucie, że sobie darowałam.W samochodzie miałam dżinsy.Koszulka była takprzezroczysta, że równie dobrze mogłam jej nie zakładać.Miron pożyczył mi swój zamszowypłaszcz.Sam wciągnął spodnie i top, spokojnie sznurował buty.Owinięta jego płaszczemtrzymałam swoje ubrania i buty w ręku, rzucając morzu ostatnie, pożegnalne spojrzenie.Byłojuż jasno, niebo błękitne, a linia horyzontu daleka i czysta.Miałam nadzieję, że toprzepowiednia.Stefan spał rozwalony na przednim siedzeniu.Musiałam zapukać kilka razy w szybę,nim się dobudził.Wzięłam torbę i kryjąc się za samochodem, założyłam dżinsy, dopierowtedy zdjęłam płaszcz i wciągnęłam sweter na gołe ciało, wełna łaskotała, ale w przyjemnysposób.Usiedliśmy z Mironem z tyłu, Stefan bez słowa ruszył, chyba myślał, że do tego czasubędzie już w domu.Stworzyłam znów dzwiękoszczelną powłokę, kilka godzin z nami to zamało, by zmienić gust muzyczny wilkołaka.Miron podał mi słuchawkę i delikatny głos mojejulubionej Anny Ternheim utulił nas do snu.Tym razem głowa Mirona leżała na moichkolanach, gdy zwinął swoje blisko dwumetrowe ciało na kanapie.Zasnął pierwszy.Jeszczechwilę po tym, jak jego oddech wyrównał się, głaskałam jego lśniące, gładkie włosy.Obudziliśmy się niedaleko mojego bloku.Zdjęłam zaklęcie i poprosiłam Stefana, by sięzatrzymał.Nie chciałam, by wiedział dokładnie, gdzie mieszkam.Miron był rozespany iwpółprzytomny.- Możesz zostać u mnie - zaproponowałam, a widząc jego minę, dodałam: - Nagościnnej kanapie.Zanim dotrzesz do siebie, minie więcej niż godzina.Prześpimy się chwilę,zjemy śniadanie i pójdziemy do Pierwiosnka zobaczyć, co z Joshuą, okej? - Jasne, dzięki zapropozycję, wprawdzie myślałem, że pierwszy mój nocleg u ciebie będzie wyglądał inaczej,ale co tam.Uwodzicielski uśmiech nie wygląda przekonująco, gdy masz zaspaną twarz i oczysame ci się zamykają.Poszliśmy do mieszkania, a gdy wdrapaliśmy się na drugie piętro,miałam dość przytomności umysłu, by dać Mironowi koce i poduszkę, pomóc rozłożyćkanapę, po czym padłam na swoje łóżko, nie zdejmując z siebie nawet ubrania.To byłacholernie długa noc po upiornie długim dniu.Rozdział ósmyJeszcze na granicy snu poczułam zapach kawy.Chwilę pózniej czyjś dotyk na ręce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]