[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skala tkania uniosła włoski na rękach Alderana i wywołała uczucie, że skóra jegogłowy jest za ciasna, by pomieścić czaszkę.Nawet bez Pieśni tarczę było widać jako opalizującąpowłokę na tle nieba.Kiedy sięgnął po swoją moc, wątek i osnowa rozszczepiły światło słońcaw migoczące cekiny, niczym kryształki nawleczone na nitkę.Splot był tak ciasny, jak tylkopołączone siły tylu umysłów mogły mieć nadzieję uzyskać.To musiało wystarczyć.Alderan podniósł rękę.W odpowiedzi Barin na dzwonnicy podniósł swoją, potem jedenpo drugim znak dali pozostali Mistrzowie.Starzec policzył ich wszystkich: wszystkie postaciewystające spomiędzy kalenic i kominów i plamy kolorów tych, których ze swojego miejsca niewidział.Przesunął swoją świadomość wzdłuż nici splotu, sprawdzając każdą kotwicę, choćwiedział, że trzymają mocno.- Martwisz się za nas wszystkich, Alderanie.Głos Donaty ściągnął jego uwagę.Siedziała na stołku w kącie, gdzie spotykały siępółnocny i zachodni mur, z otwartym szkicownikiem na kolanach i miseczką z wodą wambrazurze obok.Zręcznymi pociągnięciami malowała ponure chmury zbierające się nadzieloną wyspą i smukły statek, tnący fale przy jej brzegu.- Aż tak widać?Uśmiechnęła się i nabrała ochry z palety.- Troszkę.Alderan wyjrzał za mur. Gwiazda Zaranna faktycznie wypływała w cieśninę.- Jak możesz być tak spokojna, żeby w takiej chwili malować?- A jak mogłabym być spokojna bez malowania? - Wyciągnęła dłoń z pędzlem.- Tylkodzięki temu nie trzęsie mi się ręka.- Powinienem chyba wiedzieć po tylu latach.Po prostu nie przyszło mi nigdy do głowy,żeby zapytać.- Alderan parsknął śmiechem.- Co zrobisz, kiedy zabraknie światła?Popatrzyła na niego ptasimi oczami.- Będę malować po ciemku, oczywiście.Poklepał ją po ramieniu i poszedł dalej.Wzdłuż całej krawędzi dachu czekaliMistrzowie: Coran, który robił to już przedtem i na pewno pamiętał; Brendan, dla którego był topierwszy raz i wyglądał na zdenerwowanego.Mężczyzni i kobiety, których Alderan znał odniepamiętnych lat, teraz byli gotowi do walki.Na dole, na dziedzińcu, inni pilnowali grupek adeptów i eskortowali do schronieniaostatnie dzieci.Nawet najmłodsze z nich wyczuwały napięcie.Choć nie umiały jeszcze mówić,patrzyły szeroko rozwartymi oczami z ramion matek, tym rozumiejącym spojrzeniem, któreczasem mają dzieci, kiedy wydają się niewyobrażalnie stare.Mijały minuty.Wiatr zaczął wiać ku północy, dziwnie ciepły jak na tę porę roku, potemucichł.Morze nabrało stalowej barwy.Na niebie kotłowały się chmury z brzuchami pełnymibłyskawic.- I oto się zaczyna - mruknął Alderan.Masen nic nie powiedział, popatrzył tylko naddziedzińcem na drugą stronę, gdzie na tle śnieżnobiałej, kamiennej ściany widniała zielonaplama Uzdrowicielki.- Niech Bogini spojrzy na nas łaskawym okiem.*Umilknięcie alarmowego dzwonu przyniosło wyczekiwaną ulgę.Każde jego natarczyweuderzenie przebijało nabrzmiałą głowę Darina jak włócznia.Nigdy wcześniej nie zaznał takiegobólu i nigdy więcej zaznać nie chciał.Podniósł się na łokciach, ostrożnie podnosząc głowę zpoduszki.Czuł się, jakby miał najgorszego kaca na świecie, tyle że nic nie pił.Położył sięwcześnie spać, bo był zmęczony - wciąż nie mógł przespać jednym ciągiem dłużej niż dwie, trzygodziny - a potem obudził się przed Prymą, pragnąc umrzeć.Od tamtej pory leżał na łóżku przyzaciągniętych zasłonach.Kiedy się poruszył, coś spadło mu z piersi; podniósł to z koca, nie patrząc, i zacisnął wpięści.Bogini, miał uczucie, jakby ktoś mu ugotował głowę.Każdy włos był rozgrzaną doczerwoności igłą wbitą w skórę.Twarz wydawała się otarta do żywego; nie mógł jej nawetdotknąć, żeby przetrzeć sklejone snem oczy.Może powinien iść do szpitala.Saaron na pewnomiałby coś, co pomogłoby mu na ból.Zsunął stopy na podłogę.Buty miał zabłocone, anogawki spodni mocno poplamione.Musi je oddać do prania.Nagle dostał zawrotów głowy, na plecy wystąpił mu pot.Miłościwa Eador, zarazzwymiotuje.%7łółć podeszła mu do gardła i zacharczał, ale nic nie wyleciało.Przełknął, lecz niemógł się pozbyć kłucia w gardle.Tak, szpital przede wszystkim.Nie mógł myśleć przez bólgłowy, a musiał się skupić na tym, co miał dzisiaj zrobić.Darin podniósł się z łóżka i dobrnął do drzwi.Zostawił je za sobą otwarte na oścież iruszył galerią.Coś na ból, a potem do roboty.Musiał dopilnować, żeby zadanie zostało dobrzewykonane.*Statki Nordmenów okrążyły zewnętrzne wyspy, kwadratowe żagle wybrzuszały się nawietrze, który nie sięgał murów Kapitularza.Alderan się skrzywił.Znów Pieśń pogody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]