[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Violet osłoniła czołodłonią.- Chyba nie idzie im za dobrze, co? Kate parsknęła śmiechem.- Powtarzają w kółko to samo.Pojedynczy szereg, marsz w tę i we wtę.Wciąż od nowa.Z jednego końca łąki w drugi.Zatrzymują się,odwracają i idą z powrotem.- Spojrzała na Violet.- Ile razy, jak dotąd?- Przestałam liczyć przy ośmiu.- Nie powinnyśmy im się przyglądać - stwierdziła Susanna.- Czemu nie? - sprzeciwiła się Kate.- Czy nie przygotowują się doprzeglądu w polu? Publicznego pokazu?- Tak czy inaczej, nie przerywajmy spaceru.- Otóż, panno Finch - odezwała się Diana - trochę brakuje mi tchu.Może odpoczynek dobrze mi zrobi.- Och! Oczywiście.- Nie mogąc się upierać, Susanna rozłożyła szal iusiadła na zboczu wzgórza.Pozostałe damy poszły za jej przykładem,żadna nie siliła się na udawanie, że zamierzają zrywać kwiaty czy teżobserwować ptaki.Wszystkie wpatrywały się jak zaczarowane w żałosną musztrę no-wego oddziału ochotników.Susanna się niepokoiła.Obiecała trzymać swoje damy z dala odmężczyzn Brama.Fizyczna odległość, jaka ich teraz dzieliła, nie łago-dziła jej obaw.Dystans sprawiał tylko, że panie mogły swobodnie sięgapić i plotkować.- Poznaję tę jasnozieloną kurtkę.To musi być pastor Keane.- Można by się spodziewać, że będzie miał lepsze wyczucie rytmu.Tyle śpiewa w kościele.Ktoś szturchnął ją łokciem w bok.- Lord Rycliff schodzi z konia, niech pani spojrzy.Susannapostanowiła nie patrzeć.- Zabiera jednemu z nich muszkiet.Może sam chce im pokazać, jak toma wyglądać.Susanna umocniła się w swoim postanowieniu, żeby nie patrzeć.ydzbła trawy pod palcami interesowały ją o wiele bardziej.I proszę, jakafascynująca mrówka!Obok rozległo się kobiece westchnienie.- Co to za małe, puchate stworzenie, które mu depcze po piętach? Jakiśpies?Niech to.Teraz musiała spojrzeć.Uśmiechnęła się radośnie.- Nie.To jego osobista owieczka.Słodkie stworzonko wszędzie za nimchodzi.Nazywa się Kolacja.Wszystkie panie wybuchnęły śmiechem, Susanna śmiała się razem znimi, wiedząc, jak Bram by się złościł, że stroją sobie z niego żarty.Dziwne - i trochę niepokojące - że była taka pewna siebie, przewidującjego reakcje.I do tego myślała o nim zwyczajnie Bram".- Och! - Gestem, który bardzo przypominał jej matkę, Charlotteprzycisnęła rękę do serca.- Zdejmują kurtki.- Nie tylko kurtki.Damy patrzyły w milczeniu, podczas gdy mężczyzni zdjęli najpierwkurtki, potem kamizelki i fulary.- Dlaczego to robią? - zapytała Charlotte.- Ciężko pracują - zauważyła Diana.- Może jest im gorąco.Kate sięroześmiała.- Tutaj też temperatura rośnie.- To nie gorąco - oznajmiła Susanna, po raz kolejny dziwiąc się, że takłatwo czyta w myślach Brama.- Mają kurtki w różnych kolorach.LordRycliff chce, żeby wyglądali tak samo i zachowywali się jednakowo.Charlotte zabrała Minervie okulary i przyłożyła je do własnych oczu.- Niech to.Nic nie widzę.- Gąsko.- Minerva trąciła czule siostrę.- Jestem dalekowzroczna.Okulary pomagają tylko przyjrzeć się czemuś z bliska.A poza tym nierozumiem, dlaczego robicie tyle zamieszania z powodu paru mężczyzn wkoszulach.Z tej odległości to tylko blade plamy.Z wyjątkiem Brama.W jego torsie nie było nic niewyraznego.Nawetz tej odległości Susanna widziała wyraznie napięte pod płótnem mięśnieramion i rąk.Przypomniała sobie ich ciepło pod palcami.- Powinnyśmy wracać do wsi.- Podniosła się i otrzepała spódnicę ztrawy, a indyjski szal złożyła w schludny prostokąt.- Ale panno Finch, nie doszłyśmy nawet do.- sprzeciwiła się Violet.- Pannie Highwood brak tchu - przerwała tonem nieznoszącymsprzeciwu.- Na dzisiaj wystarczy.Panie stary w milczeniu, wiążąc wstążki od kapeluszy pod szyją iprzygotowując się do powrotu.- Jak myślisz? - Kate uśmiechnęła się na słaby odgłos bębna, któryrozległ się ponownie.- Ile razy każe im jeszcze ćwiczyć to samo?Susanna nie mogła podać liczby, ale i tak znała odpowiedz.- Tyle, ile trzeba, żeby zrobili to jak należy.- Nigdy nie zrobią tego porządnie - mruknął Thorne.- Beznadziejni,co do jednego.Bram zaklął pod nosem.Na Boga.cały wczorajszy dzień poświęcił nato, żeby nauczyć tych mężczyzn maszerować w równym szeregu.Podczas musztry we wtorek rano postanowił to zadanie jeszcze uprościć.%7ładnej określonej formacji, tylko marsz w równym tempie przez otwartyteren - lewa, prawa, lewa.Jednak w określonym tempie maszerowało się łatwiej z doboszem,który wybijał jednostajnie rytm, a Finn Bright wydawał się urodzić bezpoczucia rytmu.Nie wspominając już o rozdzierających ucho piskach nafujarce w wykonaniu Rufusa.Mimo tego udało im się jakoś przebyć półksiężyc ziemi międzyzamkiem Rycliff a wysokimi klifami wyznaczającymi drugi konieczatoczki.- Każ im spocząć - polecił Thorne'owi.- Zobaczymy, czy potrafią poprostu.stać przez chwilę spokojnie, nie przewracając się na tyłki.Bram prędzej by się przewrócił na własną szablę, niżby przyznał, że toon potrzebuje odpoczynku.Zerknął w drugi koniec zatoczki.Wznosił siętam zamek.Blisko - jeśli byłoby się morskim ptakiem, dla ludzi raczejkawał drogi.Niech to diabli, powinien był zabrać konia.- A więc to jest, jak rozumiem, wrzeciono*? - Colin zerknął na skalnąkolumnę u wejścia do zatoczki.Skały były wysokie, zaokrąglone, z czapąpiaskowca na szczycie.- Tak sądzę.Colin parsknął.* Odniesienie do nazwy wioski - ang.spindle to właśnie wrzeciono(przyp.tłum.).- To niezbicie dowodzi, że nazwę temu miejscu nadały zasuszone starepanny.%7ładen mężczyzna - do diabła, żadna kobieta z odrobinądoświadczenia - nie spojrzałby na to, nie nazwawszy tego inaczej, niż.taaaak, wrzecionem?Bram wypuścił powoli powietrze.Nie miał dzisiaj cierpliwości doszczeniackich dowcipów kuzyna.Słońce grzało go w plecy.Niebo i mo-rze konkurowały ze sobą, które jest bardziej niebieskie.Jedno i drugiezdobiły cętki bieli, morska piana była jak lustrzane odbicie chmur.Patrząc, jak mewy unoszą się z wiatrem, czuł, że serce wyrywa mu sięz piersi.Chłodna woda kusiła.A jego kolano było jak odłamki szkła ukryte pod skórą.W ciąguośmiu miesięcy, odkąd został ranny, nie maszerował tyle bez ortope-dycznej szyny.Do diabła, nie powinien już jej potrzebować.Co to znaczymila czy trzy w polu?Należałoby to wmówić jego ścięgnom.Cała noga wściekle mu do-kuczała i nie miał pojęcia, jak wróci do zamku.Ale wróci.Poprowadziich wszystkich i ani razu się nie skrzywi.Ból jest dobry, przekonywał siebie Bram.Ból uczyni go silniejszym.Następnym razem zmusi się do trochę większego wysiłku, a ból trochę sięzmniejszy.Jakiś ruch w zatoczce przyciągnął jego wzrok.- Co to jest?- Cóż, niebezpiecznie wychodzę z wprawy - odparł Colin.- Ale, jakdla mnie, wygląda to na damy.Kuzyn się nie mylił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]