[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz w miejscu, gdzie powinny znajdo-wać się oczy, widniały jedynie czarne plamy.Zupełnie jakbydziecko wzięło uniwersalny marker - prawdziwie uniwersalny, ta-ki, którym mo\na pisać w powietrzu - i rozpaczliwie próbowałoje zamazać.Czarne linie wiły się i plątały niczym robaki splecio-ne w węzeł.Jude minął ducha, popychając przed sobą Georgię, która sza-motała się i marudziła.Kiedy dotarł do drzwi sypialni, obejrzał się.Duch wstał z krzesła.Jego nogi przesunęły się z plamy światław cień i nabrały kształtów; teraz było widać czarne nogawki55z ostrym kantem.Nieboszczyk uniósł na bok prawą rękę, z dło-nią zwróconą ku dołowi.Coś z niej wypadło.Płaski, srebrnywisiorek wypolerowany do połysku, uczepiony trzydziestu cen-tymetrów delikatnego złotego łańcuszka.Nie, nie wisiorek, za-krzywione ostrze.Przypominało miniaturową wersję wahadłaz opowiadania Edgara Allana Poego.Złoty łańcuszek był połą-czony z pierścionkiem na jednym z palców nieboszczyka obrącz-ką ślubną.Ten facet poślubił brzytwę.Przez chwilę pozwoliłJude'owi patrzeć, po czym przekręcił rękę, jak dziecko robiącesztuczki z jojo, i mała zakrzywiona brzytwa wskoczyła mu wdłoń.Jude poczuł jęk próbujący wyrwać się z piersi.Wepchnął Geor-gię za próg sypialni i zatrzasnął drzwi.- Co ty wyprawiasz, Jude?! - krzyknęła.Uwolniła się wreszciei cofnęła.- Zamknij się.Lewą ręką uderzyła go w ramię, po czym poprawiła w plecyprawą, tą ze skaleczonym kciukiem.Zabolało ją bardziej ni\ je-go.Zachłysnęła się i dała mu spokój.Jude wcią\ trzymał gałkę.Nasłuchiwał, co się dzieje na kory-tarzu.Słyszał tylko ciszę.Powoli uchylił drzwi i wyjrzał przez dziesięciocentymetrowąszczelinę, gotów znów je zatrzasnąć, spodziewając się, \e ujrzynieboszczyka z brzytwą na łańcuszku.Na korytarzu nie było nikogo.Zamknął drzwi.Oparł o nie czoło, wciągnął głęboko powietrzew płuca i przytrzymał je, wypuszczając powoli.Twarz lepiła mu sięod potu, uniósł dłoń, by go zetrzeć.Coś ostrego, lodowatego itwardego musnęło mu policzek.Otworzył oczy i zobaczył, \etrzyma w dłoni zakrzywioną brzytwę nieboszczyka.W ostrzuz błękitnej stali odbijało się jego własne oszalałe, wybałuszone oko.Jude wrzasnął i odrzucił brzytwę.Spojrzał w dół, ale ju\ jej napodłodze nie było. 11Cofnął się od drzwi.Pokój wypełnił odgłos wysilonego oddy-chania, jego własnego i Marybeth.W tej chwili była dla niegoMarybeth.Nie pamiętał, jak ją zwykle nazywał.- Jakiego syfu się naćpałeś? - W jej głosie pojawił się ślad po-łudniowego akcentu.Słaby, lecz wyrazny.- Georgia - nagle sobie przypomniał.- Niczego.W \yciu niebyłem taki trzezwy.- Pieprzysz.Co bierzesz? - Subtelny, ledwie wyczuwalny ak-cent zniknął bez śladu.Georgia parę lat mieszkała w NowymJorku, cię\ko tam pracowała, aby pozbyć się akcentu.Nie chcia-ła, by traktowano ją jak wieśniaczkę z Południa.- Przestałem ćpać wiele lat temu.Ju\ ci mówiłem.- Co było w korytarzu? Coś zobaczyłeś, prawda? Ale co?Stała przed nim skulona, w pi\amie, z rękami splecionymipod piersiami.Lekko rozsunęła stopy, zupełnie jakby się szyko-wała, by go zatrzymać, gdyby chciał ją minąć i wejść dalej do sy-pialni.Idiotyczny pomysł, poniewa\ wa\yła jakieś pięćdziesiątkilo mniej od niego.- Na korytarzu był starszy facet.Siedział na krześle - rzekłw końcu.Musiał jej coś powiedzieć, a nie widział powodu, bykłamać.Zupełnie go nie obchodziła opinia Georgii na temat jegozdrowych zmysłów.- Przeszliśmy tu\ obok niego, ale go nie wi-działaś.Nie wiem, czy w ogóle mogłabyś go zobaczyć.- Wariactwo.To jakieś bzdury - zaprotestowała bez zbytnie-go przekonania.57Jude ruszył w stronę łó\ka, a ona zeszła mu z drogi, przywie-rając do ściany.Garnitur nieboszczyka był starannie rozło\ony po jego stro-nie materaca.Głębokie pudełko w kształcie serca czekało napodłodze, obok spoczywała pokrywka, ze środka wystawała bia-ła bibułka.Ju\ z odległości czterech kroków do nozdrzy Jude'adotarła woń garnituru.Wzdrygnął się.Kiedy go wczoraj wypa-kował, garnitur z pewnością tak nie śmierdział, od razu by wy-czuł.Teraz nie dało się zignorować smrodu.Był to cię\ki odórrozkładu, zgnilizny, śmierci.- Chryste - mruknął Jude.Georgia trzymała się z boku, zasłaniając ręką usta i nos.- Wiem.Zastanawiałam się, czy nie ma czegoś w kieszeni.Czegoś, co się zepsuło.Starego jedzenia.Oddychając przez usta, Jude obmacał marynarkę.Myśl otym, \e odkryje coś w zaawansowanym stadium rozkładu, wy-dała mu się całkiem prawdopodobna.Wcale by go nie zdziwiło,gdyby Jessica McDermott Price wetknęła do środka zdechłegoszczura, drobny bonus do zakupu bez dodatkowej opłaty.Za-miast tego wyczuł w jednej z kieszeni sztywny kwadrat czegoś, coprzypominało plastik.Wyciągnął go i zerknął.Było to zdjęcie, doskonale mu znane, ulubiona fotografia An-ny przedstawiająca ich dwoje.Zabrała ją ze sobą, gdy odeszła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]