[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do arraialu trzysta kilometrów, a w dro-dze zawsze może siÄ™ coÅ›zÅ‚ego przydarzyć.Chociażby kolec w podeszwie.No, sami przecieżwiecie. Wiemy, wiemy, Tertuliano.Mów! WiÄ™c, prawdÄ™ mówiÄ…c ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej zlÄ…kÅ‚em siÄ™.Nie ma,to nie ma, myÅ›lÄ™.Lepiej wrócÄ™ do arraialu, wezmÄ™ nowy zapasżywnoÅ›ci i pójdÄ™ w innÄ… stronÄ™.A jak mi nikt nie skredytuje, myÅ›lÄ™sobie dalej, wezmÄ™ do kanoy kosze i hajda zbierać babassú.BÄ™dÄ… siÄ™ze mnie Å›mieli, że z garimpeira stanÄ™ siÄ™ tragarzem, no to trudno.Niech siÄ™ Å›miejÄ….Nie każdy zaczyna garimperkÄ™ od bamburry.Zbieram wiÄ™c rzeczy, zawijam w hamak i w drogÄ™.No i patrzcie, cosiÄ™ dzieje! Nie uszedÅ‚em nawet stu kroków, mijaÅ‚em wÅ‚aÅ›nie kupężwiru, przepa-trzonÄ… już chyba przed dwoma tygodniami, rzucam naniÄ… okiem i sam sobie nie wierzÄ™.Czyżbym mógÅ‚ to przeÅ›lepić? Nakupie i obok niej leży kilkanaÅ›cie psich zÄ™bów.Przeże-gnaÅ‚em siÄ™.Nie znikÅ‚y, sÄ….Jeszcze czuÅ‚em na czole dotkniÄ™cie palców, gdydostrzegam jakby rÄ™kÄ… rozsiane kurze wÄ…troby.ZrobiÅ‚o mi siÄ™gorÄ…co.Może to czary, ale przecież te kamyki, te psie zÄ™by i kurzewÄ…troby , to najpewniejszy znak bliskoÅ›ci diamentów. Ty, Tertuliano przerwaÅ‚ opowiadanie Å›niady, prawie czarnysertaneżo nie mów tego, o czym wszyscy wiedzÄ…. Dobrze, dobrze, Aompadre, nie zÅ‚ość siÄ™.No wiÄ™c rzuciÅ‚emtÅ‚umok na ziemiÄ™, wyciÄ…gnÄ…Å‚em bateiÄ™, sito, Å‚opatÄ™.SypiÄ™ żwir zpiaskiem na bateiÄ™, przemywam, wywracam bateiÄ™.W gardle mi tak,powiadam wam, zaschÅ‚o, jakby mi je kto kauczukiem wysmarowaÅ‚.BojÄ™ siÄ™ spojrzeć, a nuż znowu nic.ZamknÄ…Å‚em oczy, serce mi wali,podchodzi pod sam przeÅ‚yk.To ci byÅ‚a cholerna chwila.SiedzÄ™ takchyba z pół godziny, otwieram wreszcie jedno oko i patrzÄ™: żwir zodwróconej batei uformowaÅ‚ maÅ‚y stożeczek, nie wyższy od dÅ‚oni, ana samym czubku o Matko Boska z Xique-Xique! coÅ› migocze,migocze.Garimpeirzy wpatrywali siÄ™ w opowiadajÄ…cego z zapartym tchem.Przeżywali z nim jego wszystkie emocje, jego wszystkie wzruszenia,a on mówiÅ‚ dalej: Migocze, migocze, a ja, mogÄ™ wam przysiÄ…c na każdegoÅ›wiÄ™tego, zamykam znowu oczy.BaÅ‚em siÄ™, mówiÄ™ wam, tak siÄ™baÅ‚em, jak jeszcze nigdy w życiu.BaÅ‚em siÄ™, że jak spojrzÄ™ jeszcze raz nic mi już nie zamigocze.Tak siÄ™ z sobÄ… szarpiÄ™ i sam nie wiem, cozrobić: siÄ™gnąć rÄ™kÄ… czy jeszcze czekać.A tu tymczasem we Å‚bie ażsiÄ™ kotÅ‚uje.Jak to ja siÄ™ urzÄ…dzÄ™, jakie to życie przede mnÄ….A jak nicnie zamigocze? Ale zamigotaÅ‚o.Chwytam ka-mieÅ„, rÄ™ce, powiadamwam, tak mi siÄ™ trzÄ™sÅ‚y, że diament dwa razy upadÅ‚ w piasek.PodnoszÄ™ go, kÅ‚adÄ™ znowu na kupkÄ™ żwiru, no i robiÄ™, co zwyczajkaże: plujÄ™ na niego i na gÅ‚os go przeklinam. Ty, mówiÄ™, cholero, ty,mówiÄ™, jaszczurcze gówno, ty plwocino starej kurwy.I tak, jaktrzeba, nie ruszam go, tylko wymyÅ›lam.Ale teraz już patrzÄ™ na niegootwartymi szeroko oczami.Siedzi, draÅ„, na czubku stożeczka, i nawetnie bardzo migocze.Chce mi siÄ™ go wziąć w rÄ™kÄ™, ale wciąż bojÄ™ siÄ™.A nuż zniknie.MÄ™czyÅ‚em siÄ™ tak, wierzcie nie wierzcie, chyba zetrzy godziny.Na sÅ‚oÅ„cu siedziaÅ‚em, pot laÅ‚ siÄ™ ze mnie jak woda zpalmowej strze-chy po deszczu.BiorÄ™ wreszcie kamieÅ„ do rÄ™ki.Leżyna dÅ‚oni, nie znika.WyciÄ…gam z torby pacutú *, próbujÄ™.Och, meuDeus! Nie mieÅ›ci siÄ™ w otwór.Bamburra! Nossa senhora!. wykrzyknÄ…Å‚ któryÅ› z mÅ‚odszychgarimpeirów, podniecony opowiadaniem Tertuliana. Tak, moi compadres, nie mieÅ›ciÅ‚ siÄ™ w pióro ze skrzydÅ‚ajaburú! MiaÅ‚ wiÄ™c wiÄ™cej aniżeli pięć karatów! ByÅ‚ czysty jak woda zezródÅ‚a.SchowaÅ‚em go w ustach, za policzkiem.PrzepatrzyÅ‚em zarazresztÄ™ przepÅ‚ukanego żwiru, ale już nic cennego w nim nie znalazÅ‚em.SpaÅ‚em tej nocy zle.Wciąż Å›niÅ‚y mi siÄ™ wielkie diamenty.MiaÅ‚em ichwe Å›nie caÅ‚y worek i coraz to nowe znajdowaÅ‚em w żwirze nad rzekÄ….Już o Å›wicie zabraÅ‚em siÄ™ do pÅ‚ukania.Do samego zmroku nieznalazÅ‚em już jednak nic, oprócz kilku maÅ‚ych chibiów.To samodrugie-go i wielu nastÄ™pnych dni.Nic! Jakby w caÅ‚ej rzece znajdowaÅ‚siÄ™ tylko ten jeden kamieÅ„, który spoczywaÅ‚ teraz w moich ustach, zaprawym policzkiem.Kilka razy już pakowaÅ‚em rzeczy, aby wrócić doarraialu, ale zawsze w ostatniej chwili decydowaÅ‚em siÄ™ zostać i prze-pÅ‚ukać jeszcze chociaż kilkanaÅ›cie Å‚opat.Wiecie, jak to jest.Bamburramoże przecież kryć siÄ™ w każdej garÅ›ci muÅ‚u, w każdej kupceprzemytego w batei żwiru.Jakżeż to, moi drodzy, rzu-cić takiegarimpo? Dopiero dno w torbie, które zobaczyÅ‚em poprzez resztkÄ™ryżu, przerwaÅ‚o to moje szaleÅ„stwo.SpakowaÅ‚em rzeczy po raz niewiem już który i wyruszyÅ‚em w drogÄ™. Dopóki starczyÅ‚o ryżu, szedÅ‚em szparko.Mój majÄ…tek diament nie ciążyÅ‚.Pięć karatów, jeden gram, uniósÅ‚by nawetkoliber.Tyle pieniÄ™dzy, myÅ›laÅ‚em, a uniósÅ‚by najmniej-szy ptak.Patrzcie, jak to na tym Å›wiecie.Taki maÅ‚y kamyczek, na diabÅ‚a onkomu potrze-bny, a tyle pieniÄ™dzy.Aż Å›miech pomyÅ›leć.ZaczÄ…Å‚emsobie przypominać: Antonio mówiÅ‚, że za dwa karaty kupiÅ‚ duży domz ogrodem w São Luis de Maranhão; mój brat za jeden karat nabyÅ‚ 50akrów ziemi w Bahii.O Matko Boska z Xique-Xique! Przecież za tepięć karatów bÄ™dÄ™ żyÅ‚ do koÅ„ca życia jak fazender, jak prawdziwypan.Tak sobie myÅ›lÄ™ i idÄ™, a tu ryżu w torbie coraz mniej.Do arraialujeszcze daleko, może z pięć dni drogi, a ryżu tylko garść.WypatrzyÅ‚em na gaÅ‚Ä™ziach indyka.Paf! Paf! z rewolweru.Indyk, draÅ„,zamachaÅ‚ skrzydÅ‚ami i tylem go widziaÅ‚.MiaÅ‚em dwanaÅ›cienabojów, zabiÅ‚em kutijÄ™, a potem dzikÄ… kurÄ™; zostaÅ‚o* PACUTÚ pióro ze skrzydÅ‚a ptaka jaburú, przyciÄ™te wmiejscu, którego otwór odpowiada mniej wiÄ™cej wielkoÅ›cipiÄ™ciokaratowego diamentu.sześć.Gdy dowlokÅ‚em siÄ™ do Tocantinsu nie miaÅ‚em już ani ryżu, anikury.Ostatnich dwóch nabojów baÅ‚em siÄ™ zużyć.MaÅ‚o to siÄ™ możezdarzyć w lesie? ZgÅ‚odniaÅ‚y i ledwie żywy, byÅ‚em jednakzadowolony, bo to nad rzekÄ… zawsze razniej.Tak czy owak,myÅ›laÅ‚em, zÅ‚apiÄ™ rybÄ™, żółwia albo raka i doczekam jakiejÅ›przejeżdżajÄ…cej Å‚odzi.Nie taka to jednak Å‚atwa spra-wa dobrać siÄ™ doryb, gdy nie ma wÄ™dki ani sieci.AapaÅ‚em caÅ‚y dzieÅ„ i nic.Tak, jak ztymi diamentami.NastÄ™pnego dnia rano obudziÅ‚em siÄ™ gÅ‚odny i sÅ‚aby.yle, myÅ›lÄ™sobie, siÅ‚ maÅ‚o.SiedzÄ™ na piasku i wypatrujÄ™ Å‚odzi.Godziny mijajÄ…, atu rzeka pusta.Tylko ptaki wrzeszczÄ…! %7Å‚eby chociaż jaki żółw siÄ™pokazaÅ‚.Nie! A w gÄ™bie majÄ…tek tkwi.Co go dotknÄ™ jÄ™zykiem, to jak-bym rÄ™kÄ… domu w ogrodzie dotknÄ…Å‚.Przymykam oczy i zaraz wydajemi siÄ™, że leżę w najle-pszym burdelu w Salvadorze, a przy mniebrunetki i blondynki uÅ›miechajÄ… siÄ™ i wdziÄ™czÄ….Tylko rÄ™kÄ™wyciÄ…gnąć.MajÄ…tek, majÄ…tek, a tu w brzuchu burczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]