[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na pewno nie było ci łatwo.Wielu na twoim miejscu nie dałoby rady. Sam nie wiem. Zatrzymał się przy schodach. Przepraszamksiędza, ale muszę na chwilę wejść do środka. Jasne, nie ma sprawy, Gordonie.Ale czy mógłbym cię jeszczeo coś spytać? Przez kilka ostatnich lat Lisa sporo mi o tobie opowiadała.Ona bardzo cię lubi i.wiesz, nie ma sensu owijać w bawełnę, Gordonie.Poprosiła mnie, żebym dołożył wszelkich starań, by lepiej cię poznać.Chętnie to zrobię, ale nie chcę ci się narzucać.Pomyślałem, że może poszlibyśmy gdzieś, na przykład na kawę.Oczywiście, jeśli tylko będzieszmiał ochotę. No, nie wiem.Może kiedyś. Kiedyś, w bardzo dalekiej przyszłości. A co powiesz na poniedziałek? O wpół do dziesiątej? Albo o dziesiątej? Przed południem jestem w pracy odparł, uspokojony. To może po pracy. Nie wiem jeszcze, do której pracuję. To może nie na kawę, tylko na piwo któregoś wieczoru? Ale ja nie piję.Ksiądz zamilkł, taksując go znaczącym wzrokiem, do którego Gordonzdążył już przywyknąć. W porządku, rozumiem.W takim razie wezmoże to. Wyjął wizytówkę z wytartego, spłaszczonego portfela. Tomój numer.Zadzwoń, gdy będziesz gotowy.Zresztą możesz dzwonićo każdej porze.Naprawdę miło byłoby z tobą pogadać.W domu nie było nikogo.Gordon przeszedł przez jadalnię i pokójdzienny.Musiał być bardzo ostrożny, żeby niczego nie zniszczyć.Nigdyw życiu nie widział tylu pięknych ozdób: ceramiczne naczynia, orientalne wazony, figurki, lśniące emaliowane szkatułki, oprawione w skóręksiążki i rzezbione ptaki, malowane tak znakomicie, że z daleka wydawały się prawdziwe.W szafce pod oknem mieniła się w słońcu kolekcjaszklanych, zabytkowych przycisków do papieru, należąca do Dennisa.Napianinie stała oprawiona fotografia ślubna Dennisa i Lisy z rodzicamiobojga stron.Gordon przysunął się bliżej.Okryta cieniem twarz jego ojca była zmęczona chorobą, zapadłe oczy patrzyły słabym wzrokiem.Gordon uśmiechnął się na widok wesołej, zadziornej miny matki Teresa167Pratt, z podniesioną głową i wysuniętym podbródkiem, dumna jak paw.Wszedł do salonu, ale zatrzymał się na widok brata w głębi kuchni. No chodz zawołał Dennis, zanim Gordon zdążył uciec.Bratwsypywał do miski lód z kostkarki w drzwiach lodówki. To urządzeniebije na głowę dawne metalowe pojemniki do lodu.Pamiętasz je? rzucił Dennis, przekrzykując brzęk kostek lodu wpadających do miski.Na szelest drzwi prowadzących na taras obaj podnieśli głowy.Jakaśzgrzana kobieta z obfitym biustem zajrzała do środka, oznajmiając, że Lisa potrzebuje lodu. Ty chyba też zauważył Dennis i podał jej miskę. Lisa prosi, żebyś wyjął z lodówki tort zawołała, wychodząc. No, spójrz tylko na to powiedział Dennis i wyjął udekorowanytort w kształcie boiska do piłki nożnej.Były na nim bramki, tablica wyników i miniaturowe figurki graczy kopiących piłkę. Masz, przeliczświeczki, tak dla pewności dodał, podając mu ciasto. Dwanaście? Ja myślałem, że skończył jedenaście lat. Kupił nawet kartkę z napisem: z okazji jedenastych urodzin. Racja, ale jedną dodaje się na szczęście, prawda? Ano tak.Na szczęście.Zupełnie zapomniałem. Ejże, wyluzuj trochę.Spójrz tylko na siebie: pot spływa ci po twarzy.Kompletny wrak człowieka.Pewnie te wredne oprychy dalej cię nachodzą, co? Nie, od tamtej pory ich nie widziałem rzucił, wyraznie spięty,spodziewając się dalszej rozmowy o tamtym wieczorze w restauracjii o Jilly. Całe szczęście.Tylko nie daj się złamać, Gordo.Wystarczy jednachwila słabości, a dopadną cię jak sępy.Zapamiętaj to sobie.Gordon skinął głową w zdumieniu.Co sobie myśli ten jego brat? %7łeniby jak udało mu się przetrwać w więzieniu? Czy Dennis nie dostrzegapewnych rzeczy, czy po prostu woli dzielić swoje życie na części? Czy onsam nie doświadcza tego samego, obracając się wśród porządnych ludzii udając, że dorównuje im przyzwoitością, jak gdyby nikt nie wiedział,jaki jest naprawdę? Słuchajcie! zawołał Dennis, wynosząc ciasto na taras. W następnym wcieleniu chciałbym być dzieckiem Lisy Harrington. Przecież już nim jesteś! rzuciła jakaś kobieta, a Dennis roześmiał się najgłośniej ze wszystkich.Pod kwitnącą lipą o słodkim zapachu Delores przysunęła się z krzesłembliżej Gordona.Po tym, jak podano tort i otworzono prezenty, dzieci,168uwolnione od obowiązków gości, zaczęły krążyć między ogrodem a podwórzem sąsiadów, rzucając się w szaleńczych zrywach za frisbee i piłką.Przez cały czas biegały i wrzeszczały, a głosy i śmiech dorosłych rozbrzmiewały coraz częściej i głośniej.Ten niemal wariacki zgiełk przypomniał mu zachowanie więzniów podczas ostatnich minut zajęć w sali rekreacyjnej.Czul się zmęczony.Już sama obecność na tym przyjęciu byładla niego udręką
[ Pobierz całość w formacie PDF ]