[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ale również jest to przede wszystkim uraz po mor-derstwie i splądrowaniu domu.Brożek odnowił całą willępoza piwnicami i pozmieniał wszystkie zamki w domu,wymienił również kasę pancerną na nową.Malarze i innirzemieślnicy pracowali kilka dni.Ale zamki Brożek samkupił, a jak je montowano, chodził za ślusarzami krok w kroki na ręce im patrzył.Malarzy pilnowały Weronika i Elżbieta.- Zmienił zamki, założone przez naszą ekipę - zauważył Ko-rosz.- A mówiłem, żeby tam nieoficjalnie zajrzeć.być może,teraz nie musiałbym harować jak głupi.- z pretensją odparłCieślik.- Lis słuchać nie chciał i profilaktycznie zrobił mi piekielnąawanturę, gdy tylko wspomniałem o tajnej rewizji, nie znaszgo? A w takich sprawach nie mogę decydować bez jego zgody- westchnął major.- Ogrodnik wystawił żonie pomnik z czarnego marmuru,dewotki twierdzą, że za dwieście tysięcy złotych.- Rewelacji nie przynosisz - mruknął inspektor.- Uprawiamy ziemię, mieszamy kompost, obornik.-porucznik pedantycznie wyliczył wszystkie rodzaje nawozów- ale o uprawie przy pomocy kakao ani słychu.Nie stosujemytej odżywki.Również nigdzie nie zauważyłem nawet śladu popudełkach Veneer.- Kontakty, ludzie?- Nikogo nowego poza listonoszem, który doręczył jakiślist, ale co to za korespondencja, nie wiem.Widziałem tęscenę z plantacji, nie miałem pretekstu, aby znalezć się wtym momencie bliżej.Podobno ten brak życia towarzyskiegoto konsekwencja żałoby, bo on według wszelkich reguł nosiżałobę, mimo że ta kobieta niewiele go obchodziła.Nawszystkich ciuchach paski czarnej krepy.- Marta była tam raz czy więcej? Twoi chłopcy ustalili, żetylko jeden raz.- Dobrze zaobserwowali.Była krótko i nawet do domu nieweszła.Wybrała rośliny i wróciła do kwiaciarni.A niech sięmoi ludzie za blisko nie kręcą.Ostatnio za gęsto od nich naSzkarłatnej.Teren jest naokoło rozległy i raczej pusty,piekielnie trudny do obserwacji, to prawda.Najlepiej niechz dziewczynami udają randki nad Jeziorem Czerniakowskim,przez teleobiektyw i stamtąd zobaczą wszystko, co się dziejena plantacji.- Uciekają znad jeziora, bo tam komary - blado uśmiechnąłsię inspektor.- Aha!.słyszałem, że pannie Elżbiecie zginęła śliczna,mała zapalniczka firmy Ronson.Nie może jej odżałować, tymbardziej że to prezent od jej chłopca.Szukała jej po całymdomu i nawet wpadła do ojca - był wówczas w oranżerii -pytając, czy jej przez pomyłkę nie zabrał.- Ronson? Ależ to kosztuje kupę pieniędzy, a ten chłopakElżbiety wcale nie jest tak dobrze sytuowany, otrzymujestypendium i dorabia w spółdzielni studenckiej,- Niech się major nie podnieca, ten chłopiec nie jestmordercą ani wspólnikiem.- I co z tą zapalniczką, ukradł ją ktoś?- O rany! Nic - zniecierpliwił się porucznik.- Daję tylkomajorowi przykład, że nawet takie pierdolamenty nieuchodzą mej uwadze.- Kiedy zginęła ta zapalniczka?- Ona sama nie wie.Może ją zgubiła?- Kiedy jej podarował tego Ronsona, przed czy po śmiercijej matki?- Przed, przed - Cieślik pobłażliwie pokiwał głową.- Chybamajor nie myśli, że dla zdobycia zapalniczki Ronsonazamordowano Brożkową.Na tym się rozstali.Cieślik wyszedł od majora z głębokim niesmakiem do siebie,do inspektora, do całego świata.Wlókł się z rękami wkieszeniach przez puste ulice miasta.Znalazł się w AlejachUjazdowskich pod starymi drzewami parku łazienkowskiego.Okieszeń wiatrówki uderzył chrabąszcz, odruchowo strzepnął gona ziemię.Szedł dalej nieczuły na uroki ciepłej, majowej nocy.Rosło w nim rozdrażnienie i nużące uczucie beznadziejnościpoczynań, pracy, życia w ogóle.Starał się otrząsnąć z tegoprzygnębienia, zaczął szukać przyczyn swego nastroju.Wlokącesię śledztwo? - medytował.- Nie.Rola Staśka, kuzynaSzkudlarzy? - Nie.Korosz! Oczywiście, Korosz - skonstatował.Czuł urazę do in-spektora, ale za co? Nagle zdał sobie sprawę, że bardzo dotknąłgo zarówno ton, jak i opinie majora o Magdzie.Facet jest porządny z kościami - rozmyślał - ale czasami nie-znośnie apodyktyczny.Wygłasza sądy znając słabe pojęcie oprzedmiocie i nazbyt wierzy w swoją nieomylność.Bardzodobrze, że utarłem mu nosa.Ale zbaraniał, gdy mupowiedziałem, że ożenię się z Magdą - prawie uwierzył.Jednakzrobiłem z siebie idiotę - znowu poczuł niezadowolenie zsiebie.Ale czy aby tak zupełnie Korosz nie miał racji, mówiąco Magdzie? Przecież ta dziewczyna to rzeczywiście łgarz, jakichmało, i wcale nie jest taka niezwykła, jak mu to usiłowałemwmówić.Wygłupiłem się przed nim jak szczeniak, dlaczego ażtak mnie poniosło, w końcu co ona mnie obchodzi? O kogo takwalczyłem? O to przebiegłe, kłamliwe, nieporządne.zwie-rzątko?W tej chwili stanął mu przed oczyma czarny, kędzierzawy łe-bek, trójkątna twarz i skośne, dropiate oczy, wyraznie zobaczyłzłociste piegi na małym nosie.Zawsze go marszczy, gdy się nadczymś zastanawia - przypomniał sobie niemal z czułością.Wtem zorientował się, że znalazł się dlatego w tej części mia-sta, ponieważ obiecał Magdzie, że zdobędzie dla niej książkę oPigmalionie.Po prostu nie myśląc o tym szedł do domu, abywybrać kilka tomów ze swojej biblioteki.- Cholera! - zaklął głośno.- Czyżbym się zadurzył w tymniewypierzonym chuliganie? Aadna historia, tylko tego mibrakowało.- Wpadł w popłoch.- Niemożliwe - przekonywałsiebie - przecież to prawią dzieciak, i to w dodatku stary-malutki, chudy, nastroszony wróbel.Nie! - a jednak uczucie,teraz już prawie przerażenia, nie mijało.Glina-Pigmalion - naśmiewał się z siebie.Kiepski melodra-mat! Na dobre zaniepokojony i zły sumował w pamięciwszystkie niedobre rzeczy, jakie wiedział o Magdzie;ordynarna, prymitywna i w gruncie rzeczy nieładna.Wreszciedoszedł do wniosku, że po prostu tylko żal mu tego.stworzenia.Uspokojony o stan swego ducha zabrał z domu stertę książek,nawet nie bardzo troszcząc się o dobór lektury; pózniej złapałtaksówkę i około drugiej nad ranem wszedł do barakuSzkudlarzy.Z głębokim niezadowoleniem stwierdził, że w pierwszej poło-wie izby tli się krótko przykręcony płomyczek lampy naftowej.W kręgu słabego światła, z głową w ramionach, wsparta o stół,drzemała Magda.Ocknęła się natychmiast, mimo że wszedłbezszelestnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]