[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poradzili jeszcze o tym i o owym, i gdy się rozchodzili, Kuba już ode drzwi nieśmiało całkiem się ozwał:- Zgoda na trzy ruble i dwie koszule, ino.ino.nie przedawajcie zrebicy.przy mnie się ulęgła.kożuchem swoim przyodziewałem, żeby nie przemarzła.tobym nie ścierpiał, żeby ją %7łyd jaki bijał liboi łachmytek z miasta.Nie sprzedawajcie.złoto, nie zrebica.kiej ten dzieciak posłuszna.koń taki,że i drugi człowiek - prosty pies przy niej.Nie sprzedawajcie.- Ani mi to w głowie nie postało.- Bo w karczmie powiedali i.bojałem się.- Opiekuny, psiekrwie, zawżdy najlepiej wiedzą!Kuba byłby go za nogi ułapił z radości, ino śmieć nie śmiał, to nadział czapę i poszedł rychło, jako że iczas było spać bacząc na jarmark jutrzejszy.Jakoż i nazajutrz, jeszcze przed świtaniem, że nieledwie po drugich kurach, a już na wszystkichdrogach i ścieżkach do Tymowa ruszali się ludzie.Kto jeno żył, to z całej okolicy walił na jarmark.Nad ranem upadł mocny deszcz, ale po wschodzie przetarło się nieco, ino niebo było zasnute burymichmurzyskami, a nad nizinnymi ziemiami wsiały mgły szare, kieby zgrzebne płótna, do cna przemiękłe,i po drogach szkliły się kałuże, a gdzieniegdzie po dołkach błoto chlupało pod nogami.I z Lipiec wychodzono od wczesnego rana.Na topolowej drodze za kościołem i hen, aż do lasów, widny był łańcuch wozów, toczących się wolno,krok za krokiem, taka ciżba była, a bokami, po obu stronach, ino się mieniło od czerwonych wełniakówi białych kapot chłopskich.Tyla narodu szło, jakby wieś cała wychodziła.Szli gospodarze co biedniejsi, szły kobiety, szły parobki i dziewczyny, i komornicy też szli, a i biedotasama -najemnicy takoż ciągnęli, bo jarmark to był ten, na którym godzono się do robót i zmienianosłużby.Kto co kupić, kto sprzedać, a jensi byle jarmarku użyć.Któren wiódł na postronku krowinę albo i ciołaka, kto zaś gnał przed sobą maciorę z prosiętami, co inopokwikiwały i rwały się tak, że trza je było cięgiem oganiać i stróżować, bych pod wozy nie wpadły;jenszy człapał się na szkapie; drugie oganiały wystrzyżone barany, gdzieniegdzie zaś bieliło się stadkogęsi z podwiązanymi skrzydłami, to grzebieniaste koguty wyzierały spod zapasek kobiecych.A i wozyniezgorzej jechały wyładowane, raz w raz z jakiegoś półkoszka spod słomy wyzierał ryj karmnika ikwiczał, aż gęsi gęgały zestrachane i psy, co szły zarówno z ludzmi, doszczekiwać poczynały przywozach I szli tak całą drogą, że choć szeroka była, a pomieścić się trudno wszystkim było, że jaki takischodził na pole w bruzdy.O dużym już dniu, kiej się tak przetarło na niebie, że ino, ino słońca było patrzeć, wyszedł i Boryna zchałupy; przódzi już, bo o świtaniu, Hanka z Józką pognały maciorę i podpasionego wieprzka, a Antekpowiózł dziesięć worków pszenicy i pół korczyka czerwonej koniczyny.W domu ostawał tylko Kuba zWitkiem i Jagustynka, przywołana, żeby jeść uwarzyła i krów dojrzała.Witek beczał w głos pod oborą, bo chciało mu się na jarmark.- Czego się to głupiemu zachciewa! - mruknął Boryna, przeżegnał się i poszedł pieszo, bo liczył, że siępo drodze przysiędzie do kogo; jakoż i zaraz tak się stało, bo tuż za karczmą dopędził go organista,jadący bryczką w parę tęgich koni.- Cóż to, na piechty, Macieju?- La zdrowia.Niech będzie pochwalony.- Na wieki.Siadajcie z nami, zmieścimy się! - proponowała organiścina.- Bóg zapłać.Doszedłbym, ale jak powiadają, zawżdy milej duszy, kiej ją wóz ruszy - odrzekł sadowiącsię na przednim siedzeniu, plecami do koni.Podali sobie przyjaznie ręce z organistami i konie ruszyły.- A pan Jaś skąd się wziął, to już nie w klasach? - zapytał chłopca, siedzącego z parobkiem ipowożącego.- Przyjechałem tylko na jarmark! - zawołał wesoło organiściuch.- Zażyjcie, francuska.- proponował organista pstrzykając w tabakierkę.Zażyli i pokichali solennie.- Cóż tam u was? Sprzedajecie co dzisiaj?- Bogać ta nie, powiezli do dnia pszenicę, a kobiety pognały świnię.- Aż tyle! - wykrzyknęła organiścina.- Jasiu, wez szalik, bo chłodno! - zawołała do syna.- Ciepło mi, zupełnie ciepło - zapewniał, lecz mimo to okręciła mu czerwonym szalem szyję.- Abo to wychody małe? Już nie wiada, skąci brać na wszystko.- Nie narzekajcie, Macieju, chwalić Boga, macie dosyć.- Przeciech tej ziemi nie ugryzę, a gotowego grosza w zapasie nie ma.- Bo rozpożyczacie.mało to macie po ludziach?.Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi!.Ale Boryna, nierad tym wypominkom przy parobku, pochylił się szybko i cicho zapytał:- A pan Jaś długo będzie jeszcze w klasach?- Do świąt jeno.- Wróci do dom czy też do urzędu pójdzie?- Moiściewy, a cóż by w domu robił na tych piętnastu morgach.A mało to jeszcze drobiazgu!.A czasyciężkie, jak z kamienia.- westchnęła.- Bo i prawda, chrztów to ta jeszcze jest dosyć, ale co z tego za profit!- Pochówków nie brakuje przeciech - dorzucił ironicznie Boryna.- I.co za pochowki, sama biedota mrze, a ledwie parę razy w rok zdarzy się jakiś gospodarskipogrzeb, z którego coś kapnie.- A i wotyw coraz mniej, a i targują się jak te %7łydy! - dorzuciła.- Z biedy to wszystko idzie i ze złych czasów.- usprawiedliwiał Boryna.- Ale i z tego, że ludzie o zbawienie swoje ani tych w czyśćcu ostających nie zabiegają.Proboszcznieraz o tym mówił do mojego.- I dworów coraz mniej.Dawniej, kiedy się jezdziło po snopkach czy z opłatkami, czy po kolędzie, czyteż po spisie - to jak w dym do dworu - nie żałowali i zboża, i pieniędzy, i leguminy.A teraz, Bożezmiłuj się, każdy gospodarz się kurczy i jak ci da snopczynę żyta, to pewnie zjedzoną przez myszy, ajak tę ćwiartczynę owsa dostaniesz, to pewnie plew w nim więcej nizli ziarna.Niech żona powie, jakiemi to jajka dawali latoś za spis wielkanocny - więcej niż połowa była zbuków.%7łeby człowiek nie miał tejtrochy gruntu, toby jak dziad żebrać musiał - zakończył podsuwając Borynie tabakierkę.- Juści, juści.- potakiwał Boryna, ale nie jego tumanić, wiedział ci on dobrze, że organista pieniądzema i na procenta albo i na odrobek komornikom rozpożycza, to ino uśmiechał się na te wyrzekania iznowu spytał o Jasia.- I cóż, do urzędu pójdzie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]