[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale dalekotrudniej było podróżnym z czernią, z dzikimi oddziałami pasterzy ciemnych, pijanych i żadnego prawie niemających pojęcia o oznakach, wydawanych przez pułkowników na bezpieczny przejazd.Gdyby nie Helena, bylibyowi półdzicy ludzie poczytywali Zagłobę, Wołodyjowskiego i Rzędziana za swoich i za starszych, jakoż nawet tak ibywało; ale Helena zwracała wszędzie uwagę zarówno swoją płcią, jak i nadzwyczajną urodą, a stąd rodziły się iniebezpieczeństwa, które z największym trudem trzeba było przezwyciężać.Czasem więc pokazywał pan Zagłoba piernacz, a czasem pan Wołodyjowski zęby, i niejeden tam trup padał zanimi.Kilka razy tylko niedoścignione bieguny Burłajowe uchroniły ich od zbyt ciężkiej przygody i podróż, tak zpoczątku pomyślna, stawała się z dniem każdym cięższą.Helena, lubo z natury mężna, poczęła od ustawicznejtrwogi i bezsenności na zdrowiu szwankować i naprawdę wyglądała na brankę wleczoną mimo woli wnieprzyjacielskie namioty; pan Zagłoba pocił się srodze i coraz nowe wymyślał fortele, które mały rycerz zaraz wbieg wprowadzał, obaj zaś pocieszali kniaziównę, jak mogli. Tylko nam minąć to mrowie, które jest jeszcze przed nami mówił mały rycerz i przyjść pod Zbaraż, zanimChmielnicki z Tatary okolice jego zaleje.Dowiedział się bowiem po drodze, że regimentarze ściągnęli do Zbaraża i że w nim zamierzają się bronić tamwięc zdążali spodziewając się słusznie, że i książę Jeremi do regimentarzy ze swoją dywizją przybędzie, zwłaszczaże część jego sił, i to znaczna, stałe w Zbarażu miała locum.Tymczasem doszli aż pod Płoskirów.Mrowie rzedło nagościńcu istotnie, bo już o dziesięć mil drogi zaczynał się kraj zajęty przez chorągwie koronne, więc watahykozackie nie śmiały zapuszczać się dalej, wolały bowiem czekać w bezpiecznym oddaleniu na przybycie Burłaja zjednej, a Chmielnickiego z drugiej strony. Już dziesięć mil tylko! już dziesięć mil tylko! powtarzał zacierając ręce pan Zagłoba. Byleśmy się dopierwszej chorągwi dostali, to już i do Zbaraża dojedziemy w bezpieczności.Pan Wołodyjowski jednak postanowił znowu zaopatrzyć się w świeże konie w Płoskirowie, bo te, które kupionow Barku, były już do niczego, a Burłajowe trzeba było na czarną godzinę oszczędzać.Ostrożność ta stała siękonieczną, odkąd rozeszła się wieść, że Chmielnicki już pod Konstantynowem, a chan ze wszystkimi ordami waliod Piławiec. My tu z kniaziówną zostaniemy pod miastem, bo lepiej nam się na rynku nie pokazywać rzekł mały rycerzdo Zagłoby, gdy przybyli do opuszczonego domku, odległego o dwie staje drogi od miasta a waszeć idz, popytaj umieszczan, czyli koni gdzie na przedaż albo na zamianę nie mają.Wieczór już, ale ruszymy na całą noc. Niedługo wrócę rzekł pan Zagłoba.I odjechał ku miastu, Wołodyjowski zaś kazał Rzędzianowi porozluzniać nieco popręgów u kulbak, ażebybachmaty mogły odetchnąć, sam zaś wprowadził kniaziównę do izby, prosząc, aby się winem i snem pokrzepiła. Chciałbym do świtania te dziesięć mil przejechać mówił jej pózniej wszyscy wypoczniemy.Zaledwie jednak przyniósł bukłaki z winem i żywność, gdy zatętniało przed sienią.Mały rycerz spojrzał przez okno. Pan Zagłoba już wrócił rzekł widno koni nie znalazł.W tej chwili drzwi izby roztwarły się i ukazał się w nich Zagłoba blady, siny, spotniały, zadyszany. W konie! zakrzyknął.Pan Michał zbyt był doświadczonym żołnierzem, aby w takich razach na pytania czas tracić.Nie tracił go nawetna ratowanie bukłaka z winem (który wszelako pan Zagłoba porwał), ale chwycił co prędzej kniaziównę,wyprowadził ją na podwórze i posadził na kulbakę; rzucił ostatnie spojrzenie, czy popręgi dociągnięte, i powtórzył: W konie!Kopyta zatętniły i wkrótce znikli w ciemnościach jezdzcy i bachmaty jak orszak mar
[ Pobierz całość w formacie PDF ]