[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszyscy mówili, że liście niedługo zaczną zmieniać kolor.Melanie i Laurel naprawdę zawzięcie dyskutowałyo tej równonocy.Wydawało się, że to dla nichbardzo ważny temat, chociaż Cassie nie mogła zrozumieć dlaczego.To była kolejna z tych małychtajemnic mieszkańców New Salem, które zaczynały doprowadzać ją do szału.Znów zadygotała i zaczęła chodzić tam i z powrotem, rozcierając ramiona.Pod nią rozciągało się wzgórze.Podeszła do szczytu schodów i zaczęła przytupywać nogami.Dzień był rześki i pogodny.Dokoła, wśród głębokiej zieleni, tu i ówdzie Cassie dostrzegła oznakijesiennych barw.Te drzewka po drugiej stronie drogi.Jak je nazwała Laurel? Sumaki.Sumaki podrugiej stronie drogi były już całe czerwone, a niektóre z klonów cukrowych zabarwiły się złotawo.U stóp wzgórza było jeszcze coś czerwonego.Cassie zmarszczyła brwi i przestała rozcierać ramiona.Zeszła dwa czy trzy stopnie i pochyliłasię, wpatrując vf kolorową plamę.Czerwień u stóp wzgórza była zbyt czerwona, zbyt jaskrawa.Niemiała pojęcia, że liście mogą przybrać taki odcień.Aż nienaturalny.Przeszył ją kolejny dreszcz.Boże, jak zimno.Cokolwiek było tam na dole, na wpół skrywało sięwśród zarośli, ale nie mógł to być żaden krzak, zdecydowała.Raczej sweter, który ktoś zostawił tamprzez zapomnienie.Przecież się zniszczy, jeśli będzie tak leżał na wilgotnej ziemi, pomyślała Cassie.Zeszła jeszcze o stopień.No tak, na pewno już jest zniszczony.Albo może to tylko jakaśwyrzucona szmata?Ale to nie wyglądało jak szmata.Miało wyrazny zarys.Cassie dostrzegała nawet coś, coprzypominało rękaw.W sumie, cały stosik ubrań.Proszę, tam poniżej, widać dżinsy.I nagle zaparło jej dech w piersiach.Dziwne, naprawdę dziwne, bo to coś wyglądało prawie jakczłowiek.Ale to przecież niemożliwe - jest zimno, a ziemia mokra.Można się zaziębić, leżąc tak.Teraz już schodziła po stopniach szybkim krokiem.To głupota, ale naprawdę miała wrażenie, żetam leży człowiek.O, tu są nogi.To żółtawe, to mogłyby być włosy.Ten ktoś pewnie śpi.Ale ktoby tam mógł usnąć? Tuż koło drogi.Owszem, za zasłoną krzaków.Była już bardzo blisko i naraz wszystko zaczęło się toczyć jak na zwolnionym filmie.Wszystko poza jej błyskawicznie mknącymi myślami.No, dzięki Bogu, to jednak nie żaden człowiek, tylko po prostu kukła.Jak taki wypchany strach nawróble wystawiany na postrach w Halloween.Tu, w środku, jest zapadnięty.Nikt by się tak niezgiął.Szyja wygląda jak u tej lalki powieszonej w mojej szafce.Jakby ktoś ukręcił jej głowę.Ciało Cassie zaczynało dziwnie reagować.Ciężko oddychała, a ręce i nogi jej się trzęsły.Kolanauginały się pod nią tak mocno, że ledwie trzymała się na nogach.A na obrzeżach pola widzeniazaczynała dostrzegać jakieś rozbłyski, jak tuż przed omdleniem.Dzięki Bogu, że to żaden człowiek.Ale.O Boże! Czy to jest dłoń? Kukły nie miewają takichdłoni.Hkukły nie noszą pierścionków, pierścionków z turkusami.Gdzie ona widziała taki pierścionek? Spójrz z bliska.Albo nie.Nie patrz, nie patrz.Ale popatrzyła.Ta dłoń z palcami sztywnymi jak szpony to była ludzka dłoń.A pierścioneknależał do Kori.Z tego, że krzyczy, Cassie zdała sobie sprawę dopiero w połowie drogi na górę.Nogi, które taksię pod nią trzęsły, niosły ją susami w bezpieczne miejsce.Cały czas, bez przerwy się wydzierała.- Ratunku! Ratunku! Pomocy! - Tylko że to były takie żałosne, ciche, piskliwe krzyki.Nic dziwnego, że nikt jej nie słyszał.Zupełnie jak w koszmarze sennym, Redy człowiekowiparaliżuje struny głosowe.A jednak ktoś usłyszał.Kiedy dotarła na szczyt wzgórza, w jej stronę biegła Diana.Złapała Cassie za ramiona.- Co się stało?- Kori! - sapnęła zduszonym głosem.Prawie nie mogła mówić.- Diano, pomóż Kori!Coś jej się stało.Coś złego.- Wiedziała, że stało się najgorsze, ale nie mogła się zdobyć, żebyto powiedzieć.- Ratuj ją, błagam.- Gdzie? - przerwała Diana ostro.- Na dole.Ale nie idz tam - paplała Cassie bez sensu.Boże, zupełnie nad sobą nie panowała.Niebyła W stanie tam wrócić, ale nie mogła też pozwolić, żeby przyjaciółka zeszła tam sama.Diana już zbiegała po stopniach.Cassie ruszyła za nią na sztywnych nogach.Koleżanka dotarła na sam dół i zawahała się, a potem niezręcznie uklękła i się nachyliła.- Czy ona.? - Cassie zacisnęła dłonie.Diana się wyprostowała.Cassie dostrzegła odpowiedz w sztywnej linii jej pleców.- Jest zimna.Nie żyje.A potem Diana się odwróciła.Twarz miała białą, a jej zielone oczy płonęły.Coś w wyrazie tejtwarzy dodało Cassie sił, więc zeszła z dwóch ostatnich stopni i mocno objęła przyjaciółkę.Czuła, że Diana drży.Dziewczyna przytuliła się do niej.Kori była przecież jej przyjaciółką, nieCassie.- Wszystko będzie dobrze.wszystko będzie dobrze.- szeptała bez sensu Cassie.Zupełnie bez sensu.To się nie mogło dobrze skończyć, już nigdy.A w myślach Cassie raz po razrozbrzmiewały te same słowa: Któregoś dnia to ciebie znajdą na dole tych schodów ze skręconym karkiem.Któregoś dnia to ciebie znajdą."Kori skręciła kark
[ Pobierz całość w formacie PDF ]