[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Choć mam nadzieję, żeprzyjmie pan moją wizytówkę - może się zdarzyć, że w starych listach Christabel LaMotte - w starych pamięt-nikach lub księgach rachunkowych - przy bliższym zbadaniu znajdzie się coś Asha.Jeżeli w ogóle ma pan wąt-RLpliwości w kwestii jakiegoś rękopisu, będę szczęśliwy, mogąc wydać opinię - bezstronną - o jego pochodzeniu iwartości.- No, nie wiem.- Sir George uciekł w twardogłowe, ziemiańskie skretynienie; Cropper zobaczył jegokalkulujący wzrok i w owej chwili nabrał pewności, że coś w tym jest i że sir George ma do tego dostęp.- Mogę panu podać wizytówkę tak, żeby nie odstrzelił mi pan głowy?- Zapewne, zapewne.Ale uważaj pan, nie mówię, że coś z tego będzie, nie mówię.- Pan nic nie mówi.Pan jest neutralny.Rozumiem doskonale.W powrotnej drodze mercedes prześliznął się przez Lincoln jeszcze szybciej niż przedtem.Cropperrozważył i odrzucił pomysł, aby na tym etapie odszukać Maud Bailey.Rozmyślał o Christabel LaMotte.Gdzieśw Kolekcji Stanta - którą, raz uruchomiwszy pamięć, potrafił miłośnie przywołać w sposób niemal fotograficz-ny - znajdowało się coś związanego z Christabel LaMotte.Co to mogło być?Maud przeciskała się między straganami na Lincoln Market Square, kiedy ciężko wpadł na nią sir Geor-ge, ubrany w zdumiewający garnitur, zielonkawy i przyciasny.Złapał ją za rękaw.- Czy pani wie, młoda kobieto - zapytał donośnie - czy pani wie, ile kosztuje elektryczny wózek inwa-lidzki? Albo podnośnik na schody, może to pani wyceni?- Nie - odparła Maud.- Może powinna pani się dowiedzieć.Właśnie widziałem się z adwokatem, który ma o pani bardzo złemniemanie, panno Maud Bailey, bardzo złe.- Nie bardzo wiem, co.- Niech pani nie udaje niewiniątka.Sześć cyfr albo więcej, tak właśnie powiedział ten chytry kowboj wmercedesie.A pani nie wspomniała o tym ani słówka, o nie, jakby nigdy nic, nabrała pani wody w tę zimnąbuziuchnę, co?- To znaczy, te listy.- Baileyów z Norfolk nigdy nie obchodził Seal Court.Stary sir George wybudował go, żeby zrobić imna złość, i, moim zdaniem, ucieszą się, jak się wreszcie rozpadnie, co już wkrótce nastąpi.Ale wózek elek-tryczny! Kobieto, powinna była pani o tym pomyśleć!W umyśle Maud zapanował zamęt.Kowboj w mercu, dlaczego nie służba zdrowia, co się stanie z lista-mi, gdzie się podziewa błogo nieświadoma Leonora, czy błąka się wśród straganów, kupując talerzyki?- Bardzo mi przykro.Nie miałam pojęcia o ich wartości.To znaczy, wiedziałam, że są coś warte, alemyślałam, że powinny zostać na miejscu.Tam, gdzie zostawiła je Christabel.- Moja Joan żyje, a tamta jest martwa.- Oczywiście, rozumiem.- Oczywiście, rozumiem - przedrzezniał ją.- Nie, nie rozumie pani.Zdaniem mojego adwokata myślałapani tylko o tym, żeby sama odnieść korzyść - zrobić karierę naukową albo wręcz sprzedać je pózniej.Korzy-stając z mojej niewiedzy, to pani rozumie?- Myli się pan.- Nie sądzę.RLZza sterty mocno pachnących kwiatów i wieszaka pełnego skórzanych kurtek, ozdobionych trupimigłówkami, wyłoniła się Leonora.- Czy ktoś cię napastuje, kochanie? - zapytała, po czym zawołała: - O, to ten leśny dzikus ze strzelbą.- Pani! - wykrztusił fioletowy sir George, gniotąc i szarpiąc rękaw Maud.- Zewsząd wyłażą Ameryka-nie.Wszyscy maczacie w tym palce.- W czym? - dopytywała się Leonora.- Czy to wojna? Incydent międzynarodowy? Maud, czy on ci gro-zi?Ruszyła w stronę sir George'a, górując nad nim, przepełniona szlachetnym oburzeniem.Maud, która chlubiła się swym rozsądkiem w chwilach kryzysu, próbowała szybko rozstrzygnąć, czybardziej obawia się furii sir George'a, czy tego, że Leonora przedwcześnie dowie się o ukrytych listach.Oceni-ła, że sir George'a i tak już nie przekona, natomiast Leonora, czując się zdradzona, mogła być straszna; nadaljednak nie wiedziała, co powiedzieć.Leonora chwyciła silnymi dłońmi żylastą piąstkę sir George'a.- Proszę puścić moją przyjaciółkę albo zawołam policję.- To ja ich zawołam, nie pani.Złodzieje.Włażą na cudzy teren.Paskudne sępy.- Ten biedak pewnie ma na myśli harpie, nie jest wykształcony.- Leonoro, błagam.- Czekam na wyjaśnienie, panno Bailey.- Nie teraz, nie tutaj, proszę.- Co on chce wyjaśniać, Maud?- Nic ważnego.Przecież chyba pan widzi, że to niewłaściwy moment, sir George?- Istotnie, widzę.Zabierz swoje łapy, wulgarna kobieto, odejdz ode mnie.Mam nadzieję, że już nigdynie zobaczę żadnej z was.Sir George odwrócił się, roztrącił mały tłumek, który zdążył się zebrać wokół nich, i oddalił się po-śpiesznie.- Maud, co on chciał wyjaśniać? - zapytała Leonora.- Powiem ci pózniej.- Z całą pewnością.Jestem bardzo zaintrygowana.Maud poczuła niemal rozpacz.Zapragnęła być gdziekolwiek indziej niż tu i teraz.Pomyślała o Yorkshi-re, o białym świetle przy Tomaszowej Siklawie, o siarkowożółtych kamieniach i amonitach, ujrzanych wBoggle Hole.Pobrzękująca kluczami strażniczka o surowej czarnej twarzy skinęła na bladą Paolę.- Telefon - powiedziała.- Do redaktorów Asha.Idąc za dzwiękiem kluczy i obciągniętymi kurtką biodrami, Paola podążyła wyściełanym tunelem do te-lefonu w dyżurce, który w drodze wielkiego przywileju udostępniano Fabryce Asha do pilnych rozmów.- Paola Fonseca.- Powiedziano mi, że będę mógł pomówić z profesorem Blackadderem.Nazywam się Byng i jestemadwokatem.Dzwonię w imieniu klienta, który chciałby się dowiedzieć, jaka jest.no - cena rynkowa pew-nych.pewnych.ewentualnych rękopisów.RL- Ewentualnych, panie Byng?- Mój klient nie wyrażał się jasno.Czy naprawdę nie mógłbym rozmawiać z profesorem Blackadderem?- Poproszę go.To kawał drogi.Proszę cierpliwie czekać.Po rozmowie z panem Byngiem Blackadder wrócił do Fabryki Asha blady, cierpki, podniecony i wyso-ce poirytowany.- Jakiś dureń chce, żebym podał wartość bliżej nieokreślonej liczby listów Asha do bliżej nieokreślonejkobiety.Zapytałem, czy jest ich pięć, piętnaście czy może dwadzieścia.Byng powiedział, że nie wie, ale po-dobno około pięćdziesięciu.Mówił, że są długie, nie jakieś tam podziękowania albo liściki umawiające Asha zdentystą.Nie chciał ujawnić klienta.Powiedziałem, że nie bardzo mogę wycenić coś tak potencjalnie ważnego,nie widząc tego na oczy.Nigdy nie lubiłem tego zwrotu, a ty, Paola? Nie widzieć na oczy - przecież to prawietautologia, prawda, po prostu oznacza nie widzieć.Na to pan Byng powiada, że o ile wie, jest już oferta na telisty w okolicach sześciu wysokich cyfr.Z Anglii, zapytałem, na co on powiedział, że nie, niekoniecznie.Tenskurwiel Cropper już to wywęszył, cokolwiek to jest.Zapytałem, czy mogę wiedzieć, skąd mówi? Odpowie-dział, że z kancelarii na Tuck Lane w Lincoln.Chciałem obejrzeć te cholerne listy, ale Byng oznajmił, że jegoklient jest bardzo drażliwy i nie życzy sobie, aby go niepokojono.No i co ty na to? Odniosłem wrażenie, żegdybym w ciemno podał jakąś wygórowaną sumę, to pozwoliliby mi zerknąć.Ale jeśli tak zrobię, nigdy niezdobędziemy środków na pokrycie tej sumy, zwłaszcza jeśli w tle czai się ten palant Cropper ze swoją niewy-czerpaną książeczką czekową; klient pana Bynga już teraz pyta o pieniądze, a nie o wartość naukową.Powiemci coś, Paola.To wszystko ma związek z dziwnym zachowaniem Rolanda Mitchella i jego wyjazdami do tej drBailey w Lincoln
[ Pobierz całość w formacie PDF ]