[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czyhał od dawna na ciemne regały, które czasami pojawiały sięw tym sklepie.Przy wejściu zatrzymała go gromada roześmia-nych Amerykanów, niemożliwie objuczonych pakunkami.Odsu-nął się od drzwi i nagle wydało mu się, że jakaś znajoma twarzmignęła mu w tłumie.Innym razem spokojnie by się odwrócił ipróbował ustalić, kto to był, teraz jednak zrobiło mu się gorąco.176Poczekał, aż rozjazgotani turyści uwolnią wejście, wszedł do pa-wilonu i od razu podszedł do pierwszej lady.Skórzane paski,torby, klamry i inne pamiątkarskie drobiazgi latały mu przedoczami.Starał się opanować, ale czy to na skutek napięcia wywo-łanego rozmową z Trzaską, czy też pod wpływem rozhuśtanejwyobraźni wydało mu się, że jest obserwowany.Wziął jakąś damską torbę, przyjrzał się jej i odłożył.Podszedłdo następnego stoiska, tym razem z kilimami.Nie zatrzymał sięprzy nim jednak na długo.Przyszło mu nagle na myśl, że idącschodami na pierwsze piętro, będzie mógł rzucić okiem na ulicę -ściany, pawilonu były całe ze szkła.Wolno, niby rozglądając siępo półkach stoisk, zaczął wchodzić na górę.Tłum na ulicy zlewałmu się jednak w jedną masę.Stanął na piętrze przy stoisku z ceramiką, kucnął przy niskiejpółce i brał do ręki kolejno garnki, spodki, talerze, gliniane figur-ki.Powoli uspokajał się.Uznał, że podejście do okna byłoby zbytpodejrzane, i dlatego też trzymał się blisko środka.Uniósł właśnie w dłoniach olbrzymi talerz, gdy uświadomiłsobie, że pawilon ma przecież dwa wyjścia.Jeśli rzeczywiściektoś go śledzi, to nie może stać przy żadnym z nich, bo narażałbysię albo na spotkanie z Grzegorzem twarzą w twarz, albo na roz-minięcie się z nim, a tym samym zgubienie go.Ten ktoś musiał jednak mieć na oku oba wyjścia, bo na skrzy-żowaniu Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich tłum był spory imiędzy pawilonem Cepelii a hotelem Metropol łatwo było daćnogę.Dobrym punktem obserwacyjnym byłaby druga stronaMarszałkowskiej.Dostać się tam można jednak tylko przejściem podziemnym, ato dla obserwatora mogło być ryzykowne - Grzegorz mógł w tymczasie wyjść z pawilonu i zniknąć mu z oczu.177Zatrzymawszy się przy schodach, tak aby nie być widocznymz ulicy, przynajmniej dla stojących po tej samej stronie Marszał-kowskiej, Grzegorz starał się wyobrazić sobie, z którego miejscanajlepiej byłoby widać oba wyjścia.Przystanek autobusowy -skojarzył wreszcie.Jest akurat na wysokości pawilonu.Zatrzy-mują się tam wszystkie autobusy.I pospieszne, i zwyczajne.Zawsze jest tłok, a szczególnie teraz, w godzinach szczytu.Na frontowej ścianie ze szkła stało kilka jasnych regałów,oczywiście nie do sprzedaży.Ućkane były rozmaitymi drobia-zgami wystawionymi na pokaz.Grzegorz bardzo wolno podszedłdo półek, zdjął jakąś szkatułkę i niby ją oglądając, poszukał szer-szej szpary między regałami.Przyglądał się ludziom na przystanku uważnie, ale niczegociekawego nie zauważył.Zapaliło się chyba zielone światło, bona przystanek zajechało naraz kilka autobusów.Ludzie rozbieglisię.I wtedy Grzegorz zobaczył.Ścisnął szkatułkę z całej siły, bałsię, że wyleci mu z rąk.Stał jak sparaliżowany i własnym oczomnie wierzył.Nigdy, przenigdy nie przyszłoby mu to do głowy.Aprzecież tylko to pasowało.Kiedy już wszystko zrozumiał, poczuł się lekko.Przestał siębać.Wiedział już, że to koniec.Zszedł na parter, odszukał wej-ście na zaplecze pawilonu, pokazał kierownikowi legitymacjęprasową, bez której chyba i tak by mu pozwolono zatelefonować.Na szczęście Trzaska był jeszcze w Nadaszynie, i w dodatku naposterunku.Rozdział XVIStefan czuł się doskonale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed